Szacuje się, że w Polsce ubóstwem energetycznym może być dotkniętych nawet kilka milionów osób.
SŚ: - Tego tak naprawdę nie wiemy, bo nie dysponujemy odpowiednimi danymi.
- Nie ma konkretnych danych?
SŚ: - Nie. Ubóstwo energetyczne, jeżeli mówimy w kategoriach pojęciowych, zasadniczo jest niemierzalne. Tak jak nie możemy zmierzyć, np. centymetrem, samego ubóstwa. Trudno więc jednoznacznie powiedzieć, że któreś gospodarstwo domowe, bo o takich kategoriach mówimy w statystyce, jest w stanie ubóstwa energetycznego.
- Gdybyśmy przyjęli jednak jakieś kryteria?
SŚ: - Ubóstwo energetyczne najczęściej wynika z połączenia kilku czynników - wysokiej ceny energii, niskich dochodów, braku energooszczędnego wyposażenia oraz zamieszkiwania w budynkach o niskiej efektywności energetycznej. Najprostsze modele statystyczne mówią o relacji wydatków na energię do dochodów. Jeżeli rachunki za ogrzewanie, oświetlenie, gotowanie czy chłodzenie są zbyt wysokie w stosunku do zarobków, to wtedy mówimy, że dane gospodarstwo jest ubogie energetycznie i nie stać go na odpowiedni poziom zabezpieczenia usług energetycznych.
- Okazuje się jednak, że są takie gospodarstwa domowe, którym - gdyby płaciły wszystkie rachunki - nie starczałoby pieniędzy na życie.
SŚ: - To prawda. Stąd statystycy, szczególnie w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, odnoszą deklarowane koszty wydawane na zakup energii z kosztami teoretycznymi, obliczonymi na podstawie charakterystyk technicznych budynku, demograficznych gospodarstwa domowego (liczba osób, w tym dzieci itd.) oraz klimatycznych dla danego terenu. W ten sposób określany jest oczekiwany poziom wydatków danego gospodarstwa na energię. Jeżeli wydają drastycznie mniej poniżej wspomnianego oczekiwanego poziomu wydatków, oznacza to, że jest duży problem. Oczywiście może on dotyczyć dochodów, ceny energii, ale może także oznaczać, że właściciele domów radzą sobie w inny sposób, by go ogrzać, np. spalają śmieci, deski czy odpady. Jednak skali tego procesu również nie jesteśmy w stanie zmierzyć ani dokładnie zbadać, ponieważ tego typu dane nie są zbierane.
- Mamy więc spore pole do rozbieżności.
SŚ: - Zgadza się. Od razu chcę też dodać, że pewnym ograniczeniem badań nad ubóstwem energetycznym, jest także jakość danych, czyli ich szczegółowość. Trzeba też pamiętać, że dane, na których pracujemy, np. z uwagi na politykę prywatności, nie odnoszą się do niewielkich jednostek terytorialnych, a zwykle dotyczą dużych regionów. I to również zaburza „energetyczny” obraz indywidualnych gospodarstw domowych.
- Biorąc jednak pod uwagę wszystkie te zastrzeżenia i brak szczegółowych danych, co możemy powiedzieć o ubóstwie energetycznym w Polsce i Europie.
SŚ: - Jedno jest pewne - ubóstwo energetyczne się nie zwiększa. W przypadku Polski, ale też wielu innych krajów, zawdzięczamy to z jednej strony mrożeniu cen energii, z drugiej łagodnym zimom, które przynoszą sporo oszczędności domowym budżetom. Oczywiście to nie oznacza, że wszystkie indywidualne gospodarstwa domowe radzą sobie dobrze. Chodzi o przeciętne wartości, do których się odnosimy.
- Gdzie mamy większy problem z ubóstwem energetycznym w Polsce czy np. w Grecji?
SŚ: - Patrząc na profile gospodarstw zagrożonych ubóstwem energetycznym, można dostrzec tendencję, że w krajach północnej Europy, wliczając w to Polskę, problem ten jest szczególnie dotkliwy, ale tylko w okresie zimowym - gdy temperatury spadają, a mieszkania są wyziębione, odczuwany jest tam największy dyskomfort. Na szczęście w ostatnich latach sytuacja mocno się poprawiła - zarówno w ramach programów regionalnych, jak i ogólnopolskich - gdyż sporo mieszkań i domów zostało odpowiednio docieplonych. To oznacza większy komfort, ale także drastyczny spadek rachunków za ogrzewanie zimą oraz chłodzenie latem. Natomiast, w co aż trudno uwierzyć, ubóstwo energetyczne jest powszechne w krajach zaliczanych do południa Europy, np. Grecji, Bułgarii, Włoch czy Hiszpanii.
- Lata wciąż są tam ciepłe, a zimy do najmroźniejszych nie należą. Skąd więc ten problem?
SŚ: - To cena, jaką trzeba płacić za energię elektryczną wykorzystywaną do chłodzenia mieszkań w lecie, a także - coraz częściej - do ich dogrzewania w okresie zimowym.
- Dlaczego tak się dzieje?
SŚ: - Zmienia się klimat. W krajach południa, nawet tych bardzo bogatych, budowano domy w zupełnie innym standardzie niż te na północy. Dzisiaj praktycznie żaden z nich nie jest odpowiednio docieplony. Gdy więc tylko spadną temperatury np. w Grecji czy Hiszpanii, dzieją się tam dantejskie sceny, a w tamtejszych domach nie jest zimno, a bardzo zimno. Na ogrzewanie trzeba więc wydawać krocie. Modernizacja też swoje kosztuje.

- Gdyby zamrozić ceny na przystępnym poziomie - w stosunku do zarobków - można byłoby ograniczyć ubóstwo energetyczne? Czy można modelować ceny energii elektrycznej?
SŚ: - Oczywiście w teorii ceny energii elektrycznej można modelować. Zakładając jednak, że nie są one np. zamrożone na danym poziomie przez określony czas, to prognozy cen energii najczęściej wykonuje się w bardzo krótkim horyzoncie czasowym. To są prognozy z reguły na kolejny dzień, albo na kilka godzin naprzód.
- Dlaczego tak się dzieje?
SŚ: - Ceny na giełdach energii podlegają nieustannym wahaniom. W dodatku wahania te dotyczą nie tylko dni, ale głównie godzin. Inna cena za energię będzie rano, inna w południe a jeszcze inna wieczorem i nocą. Zależy to od popytu i podaży na energię. Popyt ma mniej więcej stałe wzorce i charakteryzuje się regularnymi wahaniami sezonowymi. Weźmy pod uwagę np. to, że w zimie ogrzewamy mieszkania, a w lecie nie. W nocy raczej śpimy i nie produkujemy dóbr, wtedy konsumpcja energii jest niska. To powoduje, że relatywnie łatwo przewidzieć popyt na energię. Gorzej jest z podażą, bo mamy coraz więcej źródeł zależnych od pogody. Jeśli świeci słońce czy wieje wiatr, mamy tanią energię, w innym przypadku raczej nie. To gra, nieustanny balans. Do tego dochodzą ceny paliw na rynkach światowych, czyli czynniki polityczne, gospodarcze, a czasami fake newsy czy plotki. Dla statystyka ważne są jednak głównie same dane i to, co w nich widać. A widać w nich np. efekt kaczki.
- Czym jest?
SŚ: - Efekt kaczki związany jest z pojawieniem się na rynku gigantycznych ilość taniej energii wytworzonej przez pracujące pełną parą instalacje fotowoltaiczne. Mamy więc z nim do czynienia najczęściej w sezonie letnim oraz w krajach, w których bardzo mocno rozwinięta jest energetyka solarna. Gdy do sieci trafia mnóstwo taniej energii zdecydowanie mniejsze jest zapotrzebowanie na energię wytworzoną przez klasyczne elektrownie. To oznacza, że ceny energii spadają. W ciągu dnia, gdy słońce mocno operuje, mamy więc bardzo niskie, czasami nawet ujemne, ceny energii. Gdy jednak słońce zachodzi znowu rośnie zapotrzebowanie na energią z klasycznych elektrowni, a to oznacza, że jej ceny gwałtownie rosną. Nadmiar energii ze źródeł niesterowalnych (słońca czy wiatru) może prowadzić również do gwałtownych przeciążeń sieci z powodu nieodebrania z niej dużej ilości energii.
- W przypadku korzystania z fotowoltaiki, wzrost produkcji energii ze słońca oznacza spadek zapotrzebowania na zwykłą energię.
SŚ: - To prawda. Musimy jednak zawsze pamiętać, że produkcja energii elektrycznej ze słońca, nie podlega harmonogramowi. Słońce raz świeci mocniej, innym razem skrywa się za chmurami. To wszystko ma wpływ na ceny, więc w tym przypadku dokładne planowanie nie jest możliwe. A mieszkańcy i zakłady muszą mieć zabezpieczone odpowiednie oraz pewne dostawy energii przez cały dzień. To często kwestia życia. Dlatego trzeba mieć rezerwę, zdolną do wytworzenia dużej ilości energii w krótkim czasie. Inaczej czekają nas blackouty.
- Jakie zatem jest najlepsze rozwiązanie?
SŚ: - Rozwiązaniem problemu byłoby powstanie potężnych magazynów energii, które w szczycie produkcji taniej energii, gromadziłyby ją i oddawały sieci w chwili największego zapotrzebowania. Problem jednak w tym, że nie mamy takich magazynów i w najbliższym czasie mieć ich nie będziemy. Stąd też długookresowe modelowanie cen energii się nie sprawdza. Inny pomysł, to dostosowanie popytu na energię do jej podaży. Narzędzie, które jest tutaj wykorzystywane to tzw. taryfy dynamiczne. Gdy energii jest dużo, wówczas cena dla odbiorcy jest bardzo niska, co zachęca go do konsumpcji. Może wtedy robić pranie, ładować samochód elektryczny czy podgrzewać wodę w bojlerze. Kiedy natomiast energii jest mało (bo wiatr nie wieje i nie świeci słońce), wówczas energia jest droga. Wtedy odbiorcy powinni, z uwagi na troskę o budżet domowy, ograniczać konsumpcje energii.
- Może najlepszym rozwiązaniem są elektrownie jądrowe?
SŚ: - Oczywiście są tacy, którzy mówią, że „nie tędy droga”. Wskazują, podpierając się wyliczeniami, że jeśli wybudujemy określoną liczbę np. wiatraków, to będziemy mieli nie tylko odpowiednią ilość, ale nawet nadmiar bardzo taniej energii elektrycznej. W takiej sytuacji elektrownia jądrowa byłaby kosztowną, bezużyteczną „zabawką”, bo kto chciałby kupić wyprodukowaną przez nią energię. Inni jednak udowadniają, że energetyka wiatrowa bez wsparcia, czyli np. bez gigantycznych magazynów energii, których w tej chwili nie ma, jest nieefektywna i nieprzewidywalna. Pytają również, co się stanie, gdy przestanie wiać. Skąd wtedy czerpać energię?
- W takiej sytuacji ceny energii oszalałyby?
SŚ: - Bez wątpienia, tak by się stało. Na giełdzie energii obserwowalibyśmy dramatyczne sceny. To wszystko oczywiście przełożyłoby się na domowe rachunki. Za energię płacilibyśmy jak za przysłowiowe zboże.
- A wodór? Nie tak dawno okrzyknięto go zbawieniem ludzkości.
SŚ: - Tak wydawało się m.in. naszym zachodnim sąsiadom. Doszli do wniosku, że gdy w sieci będzie nadmiar taniej energii, będą produkowali zielony wodór. Gdy ceny wzrosną, zaczną spalać zmagazynowany wodór, produkując tanią energię elektryczną. Taka sytuacja oznaczałaby względną stabilizację cen na określonym poziomie. Okazuje się jednak, że pewne ograniczenia technologiczne i właściwości fizyczne wodoru sprawiają, że to nie jest takie proste, jak się wydawało. Nie wspominając już o kosztownym magazynowaniu i transporcie. Wodór nie należy również do najbardziej efektywnych paliw.
- Wracamy więc do elektrowni atomowych?
SŚ: - Budowa elektrowni jest bardzo kosztowna - to prawda. Zapewniają jednak pewne i stabilne dostawy energii. W dodatku takie, które można bardzo precyzyjnie regulować i modelować.
- Przed Polską trudny wybór.
SŚ: - To prawda. Pozostaje więc tylko takie pytanie: czy stawiamy na drogie technologie jądrowe oferowane przez Stany Zjednoczone, czy znacznie tańszą technologię z Korei Południowej? W tej sytuacji w grę wchodzą jednak nie tylko względy ekonomiczne, ale także decyzje polityczne.
- Jaka zatem czeka nas przyszłość? Jak będzie wyglądała ewolucja systemów energetycznych?
SŚ: - Niestety, tego również nie potrafimy przewidzieć. Może na rynku pojawią się nowe rewolucyjne rozwiązania, które pozwolą nam tanio magazynować olbrzymie ilości energii na długi czas. Być może problemy rozwiąże fuzja jądrowa albo energię będziemy czerpać z wnętrza Ziemi czy potężnych solarów umieszczonych w kosmosie. Jest mnóstwo śmiałych pomysłów.
- Czy któryś przybliży nas do pewnej i taniej energii?
SŚ: - Tego nie wiem. Mam jednak nadzieję, że za kilkanaście, chociaż prędzej kilkadziesiąt lat, nie będziemy już musieli rozmawiać o ubóstwie energetycznym, bo wszyscy będą mieli tyle energii, ile będą potrzebowali. I w dodatku będzie ona tania oraz bezpieczna dla nas i dla klimatu! Jaka technologia zwycięży w tym wyścigu nie wiadomo - ale wiadomo, że potrzebujemy jej jak kania dżdżu.

