Małe pomieszczenie przy ul. Dolnych Młynów. Pod ścianami dwa stojące wieszaki uginają się od kolorowych ubrań, przy drzwiach szafa i komoda - obłożone sukienkami, spodniami i bluzkami. Z boku duże lustro, w którym przegląda się studentka - przymierza za dużą, dżinsową koszulę. Jest tu trzeci raz - zawsze coś przynosi, ale też znajduje ciuch dla siebie. - Dzisiaj wzięłam zieloną spódnicę, a przyniosłam kilka bluzek - mówi. Ubrana jest w ciuchy z lumpeksów, mówi to z dumą.
Śmietnik jak sklep
- Chcę, żeby kupowanie ubrań w sieciówkach stało się obciachem - twierdzi Aleksandra Kozuń. Ciuchodzielnię stworzyła razem z krakowską Fundacją All In. - To, że ktoś idzie i kupuje sobie w sklepie cały zestaw ubrań, powinno być powodem do wstydu, bo te ciuchy często szyją dzieci albo biedni ludzie - dodaje.
Ola zawsze była „śmieciarą”. Ze śmietników od lat ratuje jedzenie i ubrania. Nie pamięta, kiedy ostatnio kupiła sobie coś w sieciówce. Kiedyś na życie wydawała kilka tysięcy miesięcznie. - Dużo wtedy zarabiałam, czułam presję koleżanek, które chodziły do kosmetyczki i fryzjera - tłumaczy i pyta, chyba samą siebie: - Może ciuchodzielnia to sposób na odreagowanie?
Odkąd na poważnie zajęła się ideą „zero waste”, wydaje miesięcznie około 500 zł. Kultura zero waste’owa to marnować jak najmniej, a najlepiej nic. Zakłada odzyskiwanie jedzenia, które wyrzucają w hurtowych ilościach sklepy, ale też zwykli ludzie. Zero waste oznacza także noszenie ciuchów, których inni się pozbywają z niewiadomych powodów. Bo większość jest w dobrym stanie, często to markowe ciuchy. Odzyskuje się też wiele innych rzeczy, na przykład książki czy kosmetyki. Ola większość rzeczy zdobywa na „skipach”, czyli wypadach na śmietniki lub do sklepów, z których niesprzedane jedzenie jest wyrzucane do kosza.
- Chcesz zobaczyć, co mam w bagażniku? - pyta nagle. Zrywa się i biegnie do małego citroena. - Już ledwie jeździ, jest strasznie zniszczony przez te moje aktywizmy - śmieje się i otwiera bagażnik. A w nim kilogramy jedzenia i innych rzeczy: cukier, pączki, winogrona, kosmetyki, nowe mopy, orzechy, ser żółty, soki, pomarańcze. Drugie tyle leży na tylnych siedzeniach. Wszystko świeże, zdatne do spożycia, nowe. - To wczorajszy skip. Jeden wieczór, zajęło mi to dwie godziny.
- Nawet bezdomni w Polsce żyją lepiej, niż ludzie w Indiach czy Wietnamie. Żyjemy kosztem reszty świata. Mówi się, że u nas jest bieda. Nie, w Polsce jest skrajny dobrobyt! - mówi wkurzonym głosem.
Ola nie jest minimalistką. Ciuchów ma ich mnóstwo. - Moje mieszkanie to magazyn markowych, świetnych ciuchów, z którymi nie mam już co robić. Odkąd przestałam kupować rzeczy, to mam ich jeszcze więcej - śmieje się. Wszystkie są z odzysku.
Ubrania jak śmieci
Ciuchodzielnia to właśnie miejsce odzysku ubrań. Powstała po to, żeby nie wyrzucać ich na śmietnik, ale ma też odciągnąć ludzi od kupowania ubrań w sieciówkach. - Konsumpcjonizm nigdzie nie prowadzi. To powinno być rozwiązane systemowo - żeby nie było zgody na nadprodukcję i nadkonsumpcję. Dopóki nie jest, trzeba działać - w głosie Oli słychać determinację.
Rozmawiamy dopiero pół godziny, a do ciuchodzielni zajrzało już kilkanaście osób. Chociaż akcja ruszyła na początku lipca, to strona na Facebooku ma już prawie 3 tysiące polubień. Przybywa ich z każdym dniem.
- Jeszcze kilkanaście lat temu firmowy ciuch to było wielkie „łał”. A dzisiaj te ubrania w dobrym stanie lądują w ciuchodzielni. Kiedyś ludzie by się o nie bili - aktywistka ma 34 lata i urodę nastolatki. Kiedy się denerwuje, dużo gestykuluje i marszczy brwi.
Inicjatorzy akcji przypominają, że ciuchodzielnia jest wspólną przestrzenią i proszą o porządkowanie rzeczy. Ola chciałaby też, żeby ludzie więcej zabierali. Bo na razie większość przynosi. Po to, żeby nie wyrzucać i poczuć się lepiej. Dobre i to, bo inaczej ubrania trafiłyby do kontenerów. A z firmami, które rozstawiają kontenery na ubrania na każdym osiedlu, Ola toczy prywatną walkę.
Kontenery jak lumpeksy
- Ludzie wrzucają swoje rzeczy do kontenerów z myślą, że pomagają biednym dzieciom, a w rzeczywistości wiele firm sprzedaje to do hurtowni ubrań używanych i na eksport. Właściciele zarabiają na tym grube pieniądze - przekonuje Ola.
Krajowa Izba Gospodarki Tekstylnych Surowców Wtórnych szacuje, że rynek odzieży używanej jest wart 100 mln zł miesięcznie. W internecie pełno jest historii osób, które wrzuciły ubrania do kontenera, myśląc, że pomagają potrzebującym, a później znajdowały je na wieszakach w lumpeksach.
Ola chciałaby, żeby ciuchodzielnia powstała na każdym osiedlu. Wtedy liczba nowych ubrań, kupowanych przez ludzi w sieciówkach, realnie mogłaby się obniżyć. Ale żeby mówić o sukcesie, ludzie muszą zrozumieć, że to oni są odpowiedzialni za swoje życie, własnych dzieci i planetę. - Chciałabym, żeby ludzie sami inicjowali takie działania i zadbali o swoją przestrzeń. Robię to dla dobra sprawy, dla planety, dla większej świadomości wśród ludzi o tym, jak szkodliwy jest konsumpcjonizm - tłumaczy. - Wolałabym, żeby ludzie ubierali się rozsądniej. Czyli mniej modnie, a w ubrania, które są porządniejsze i mogą nam posłużyć dłużej.
Skipy jak zakupy
Ubieranie się w szmateksach albo ciuchodzielniach przestaje być tematem tabu, a zaczyna powodem do dumy. Ludzie chwalą się, że noszą ubrania po rodzicach albo nawet dziadkach. Wyciągają z ich szaf stare, ale modne znów marynarki, spodnie, koszule.
Rodzina i znajomi Oli też już przekonali się do „skipów” i kultury „zero waste”. 13-letnia córka na początku się krzywiła, że jej mama jeździ po śmietnikach. A dzisiaj mówi: - Fajnie, mamo, że jedziesz na tego skipa w nocy, bo jak rano wstaję, to mam takie wypasione śniadanko.
- Z chodzeniem po śmietnikach jest tak, że niektórzy mają z tym problem, ale głównie dlatego, że nie wiedzą jak to wygląda. Jak zobaczą, to się przekonują. Bo to nie jest tak, że grzebiesz w jakichś odpadach albo petach. Po prostu podjeżdżasz samochodem, otwierasz śmietnik, a tam jest pełno pięknie zapakowanego jedzenia, które jest czyste i świeże – wyjaśnia Ola.
Wyciąga spomiędzy dziesiątek wieszaków długą, różową sukienkę we wzorki. Wygląda na drogą, gdyby miała metkę, można by odwiesić ją do sklepu. - Za dwa tygodnie jest wesele mojej siostry, trzeba będzie się rozejrzeć po tych ciuchach - mówi, omiatając wzrokiem kartony pełne ubrań. Do głowy jej nie przyjdzie, żeby po sukienkę na imprezę wybrać się do sieciówki.
Krakowska ciuchodzielnia w Tytano nie jest nowym projektem. Takie miejsca istnieją już na całym świecie, w Polsce też jest kilka, chociażby w Szczecinie czy Poznaniu. Wszędzie inicjatywa przyjmuje się świetnie. - Nie słyszałam nawet jednej złej opinii na ten temat - przekonuje Ola. I dodaje: - Dla wielu to pewnie tylko kwestia mody. Ale jeśli dzięki temu kupią mniej ubrań, to cel zostanie osiągnięty.
WIDEO: Dzieci mówią jak jest
- Nie pomogła im nawet Magda Gessler. Oto knajpy, które upadły
- Pol'and'Rock Festival tuż-tuż. A tak wyglądały kiedyś Przystanki Woodstock!
- Tak wyglądał Kraków u schyłku II wojny światowej [GALERIA]
- Tak wyglądają porodówki w naszych szpitalach. Zobacz zdjęcia
- Nie jedz tego! Te produkty zostały wycofane przez GIS
- Jak odpoczywają piłkarze Wisły? [PRYWATNE ZDJĘCIA]
