Oliver Zugetz pochodzi z Bydgoszczy, ale od 36 lat mieszka w Niemczech. Przez lata pracował w General Motors. Dziś, już na emeryturze, korzysta z życia. Letni urlop w tym roku spędzał nad Bałtykiem, w Jastarni. Zabrał ze sobą gromadkę przyjaciół, którzy chcieli poznać jego dawny kraj. Po dwóch tygodniach wczasów na Helu, postanowili odwiedzić rodzinne miasto pana Olivera, które znali tylko z opowiadań. Jest 23 sierpnia, jadą nową autostradą.
- Na stacji benzynowej, krótko przed zjazdem koło Grudziądza, zrobiliśmy sobie przerwę na kawę i rozprostowanie nóg - relacjonuje wydarzenia tamtego dnia Oliver Zugetz. - Bardzo mi się to miejsce spodobało. Wyjąłem więc z bagażnika torbę z kamerą i zacząłem filmować okolicę. Po chwili wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kiedy przyszło do płacenia za przejazd autostradą, pan Oliver chciał sięgnąć do torby po portfel i... wtedy zorientował się, że jej nie ma. Musiała zostać na parkingu, na którym zrobili sobie postój. Ujechali od tamtego miejsca sto kilometrów. To jakaś godzina drogi, plus godzina jazdy z powrotem. Kiedy wrócili na parking, torby już nie było. I nikt nic nie widział. Wakacje w jednej chwili z miłego odpoczynku przerodziły się w pasmo nerwów i komplikacji.
- Bez pieniędzy, bez kart, telefonu, byłem goły i wesoły - wspomina Zugetz. - Torbę spisałem już na straty. Zgłosiłem jej zaginięcie na policji, zastrzegłem wszystkie karty i dokumenty. Najgorsze, że nadchodził termin na zabieg korekty wzroku w klinice w Bydgoszczy. A nie miałem ani żadnych dokumentów, ani czym zapłacić.
W tym samym czasie Joanna i Marcin Nieciowie z dziećmi wracali z urlopu w Gdańsku. Chcieli jeszcze zwiedzić Toruń. Zatrzymali się na parkingu, tuż przed Grudziądzem, żeby coś zjeść. - Już mieliśmy się zbierać, poszedłem wyrzucić śmieci do kosza - opowiada pan Marcin. - I zobaczyłem torbę. Leżała na stoliku, a w niej dokumenty, pieniądze, iPhon, telefon. Zareagowałem, jak większość ludzi. No przecież każdy by się tak zachował - przekonuje.
Od tej chwili wszystko toczyło się błyskawicznie. Nieciowie dzwonili na numery zapisane w telefonie, ale albo nie zgłaszał się nikt, albo rozmówcy nie znali języka polskiego. W końcu zadzwonił brat pana Olivera. Opowiedzieli mu, co się stało. Ten też nie miał z nim kontaktu. Ale wiedział, w którym hotelu brat planuje się zatrzymać. Skontaktował się więc ze znajomym taksówkarzem z Bydgoszczy. A on odnalazł pana Olivera.
- To było dla mnie niesamowite szczęście i zaskoczenie - mówi Zugetz. - Moi niemieccy znajomi nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Słysząc opinie o Polsce, spodziewali się czegoś wręcz przeciwnego. Powiedzieli nawet: w Niemczech byś tej torby nie odzyskał. Tamci ludzie oszczędzili mi masę problemów z wyrabianiem nowych dokumentów. Proponowałem, żeby wyjęli z portfela 300-400 euro za fatygę, ale słyszeć o tym nie chcieli. Powiedzieli, że nie dla pieniędzy to robili. Tym mnie najbardziej ujęli - dodaje przejęty.
- Wychodzimy z założenia, że człowiek się na cudzej krzywdzie nie dorobi - mówi pani Joanna Nieć. - Do głowy nam nie przyszło, by tę torbę zatrzymać. Byliśmy z dziećmi, więc to dla nich też przykład. Już kiedyś znaleźliśmy torebkę pewnej pani, też oddaliśmy właścicielce. Mamy szczęście do znajdowania cudzej zguby - śmieje się.
Zbuntowany jezuita. Przed Natankiem był ksiądz Kiersztyn
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!