Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ujawniono historię cudu Jana Pawła II

Katarzyna Janiszewska
Po latach milczenia ujawniono niezwykłe fakty towarzyszące życiu Jana Pawła II. "Chłopiec nazywał się Heron Badillo, był nieuleczalniechory na białaczkę, a lekarze dawali mu już tylko kilka tygodni życia. Papież pobłogosławił go, pogłaskał i ucałował jego łysą główkę. Ktoś stojący obok trzymał w dłoniach gołębia. Papież gestem starał się powiedzieć dziecku: "Nie lękaj się, choroba odleci jak ten gołąb". Chłopiec w pełni wyzdrowiał. Historia pochodzi z książki Andreasa Englischa "Uzdrowiciel".

"Watykan, Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej. Spotkanie z rzecznikiem prasowym Joaquinem Navarro-Vallsem, luty 1999 roku. Joaquin wziął mnie na bok. - Posłuchaj, Andreas, papież nie chce, abyś opowiadał lub pisał o tym, co tu widziałeś. O tych wszystkich rzeczach, jakie niektórzy nazywają nadprzyrodzonymi i jakie miały miejsce w obecności Jana Pawła II. - Rozumiem - odpowiedziałem i zapewniłem: - Obiecuję, że nie pisnę ani słowa, dopóki On żyje ani kilka lat po Jego śmierci. Dotrzymywałem obietnicy. Aż do teraz".

Tak rozpoczyna się książka Andreasa Englischa, niemieckiego korespondenta akredytowanego w Watykanie. Englisch przez dwadzieścia lat towarzyszył Ojcu Świętemu, był jednym z sześciu dziennikarzy watykańskich, podróżujących papieskim samolotem podczas jego podróży zagranicznych. Zbierał informacje i przyglądał się uzdrowieniom, jakie wydarzyły się za przyczyną Jana Pawła II. Na życzenie papieża zachowywał wszystko w tajemnicy.

Po raz pierwszy napisał o niezwykłych zjawiskach w 2011 roku. 17 kwietnia ukaże się polskie wydanie jego książki "Uzdrowiciel". Dziś, w siódmą rocznicę śmierci Ojca Świętego, dzięki uprzejmości wydawnictwa WAM, publikujemy jej fragmenty. Zapis rozmów z osobami, które dzięki modlitwie Ojca Świętego wróciły do zdrowia, dowodzi niezwykłej relacji Jana Pawła II z Bogiem i ludźmi. Englisch, który sam siebie nazywa "kimś w rodzaju detektywa do spraw cudów" przedstawia fakty, których znaczenie nie może nikogo pozostawić obojętnym.

W rocznicę śmierci Jana Pawła II prezentujemy fragment niepublikowanej książki "Uzdrowiciel"

Papież szuka dziecka

Kościół don Pabla wyglądał zupełnie inaczej, niż go sobie wyobrażałem. Kiedy wysiadłem z "vocho", w pierwszej chwili pomyślałem nawet, że pomyliłem adresy. Moim oczom ukazało się bowiem coś w rodzaju garażu z niewykończoną ścianą z cegły. Gdzieś tam na niej umieszczony był krzyż. Do kościoła prowadziły metalowe wrota, przypominające raczej zamknięcie obory. Całość, choć wciąż w budowie, nadawała się tylko do rozbiórki. Natomiast wnętrze lśniło schludnością, betonowa posadzka była zamieciona, ławki stały równiutko w rzędzie, a kościelny przygotowywał właśnie ołtarz do mszy świętej. W bocznej kaplicy, przed obrazem Matki Boskiej z Guadalupe, klęczał ksiądz. Usiadłem więc w jednej z ławek, czekając.

Kiedy skończył się modlić, wstał, a wtedy podszedłem do niego i zapytałem cicho: - Don Pablo? Kiwnął głową. Powiedziałem, kto mnie przysłał. Ksiądz był niewysokim, brzuchatym jegomościem o purpurowej twarzy i małych, chytrych oczkach. Kołysząc głową na boki, powiedział: - Nawet jeżeli przysłał tu pana don Pedro, nie mogę niestety nic powiedzieć. Rozumie pan, Watykan nie chce, żeby o tym rozpowiadać. - Tak, tak, rozumiem, don Pedro uważał tylko, że powinienem usłyszeć od księdza, co ksiądz widział. Ale mogę też porozmawiać z moim przyjacielem Arturem Marim, który również mi o tym opowie. - A tak, Arturo. On też tam był. Proszę go ode mnie pozdrowić, on może panu oczywiście dokładnie opowiedzieć o tym, co wtedy sfotografował. Za to ja mogę powiedzieć o tym, co czułem, jednak musi mi pan obiecać... - Tak, tak, oczywiście nikomu ani słowa. Wiem i nie napiszę też o tym ani słowa, dopóki papież żyje. Usiadł w ławce, a ja przysiadłem się obok.

- Czy wie pan, co tego dnia było niesamowite? - Ma pan na myśli dzień 12 maja 1990 roku? - Tak, oczywiście, dzień wizyty papieża w Zacatecas. Kiedy wysiadał z samolotu, pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, było: "Czego on szuka?". Zszedł po trapie, a nieprzebrane tłumy wiwatowały na jego cześć. On pozdrawiał i błogosławił ludzi dookoła, ale ja miałem wrażenie, że szuka w tym tłumie czegoś konkretnego. Wszyscy czekający na niego, biskup, księża, nie interesowali go tak naprawdę, był oczywiście miły, witał się z każdym, nie przybył tu jednak z ich powodu. Czułem to bardzo wyraźnie.

Wciąż się rozglądał, a ja przez cały czas zastanawiałem się, o co mu właściwie chodzi. Przecież wszyscy tu są, pielgrzymi, duchowni, politycy. Czego on wypatruje? Byłem tuż przy nim. Robił to, czego od niego oczekiwano, zatrzymywał się przy ważnych osobistościach czekających na niego na lotnisku, wciąż jednak spoglądał ponad ich głowami.

Odniosłem wrażenie, że jest tu z kimś umówiony, że gdzieś w tłumie czeka jakiś dawny przyjaciel albo ksiądz czy towarzysz podróży, i to jego papież wypatruje. Cokolwiek to jednak było, nie udało mu się tego odnaleźć. Zaczęła się już ceremonia powitania, gdy Jan Paweł II nagle ruszył pomiędzy ludzi, jak gdyby ciągnięty jakąś niewidzialną liną. Policjanci byli wściekli, bo on ruszył tak po prostu przed siebie.

W dalszym ciągu przeczesywał tłum wzrokiem, jak gdyby czuł, że jest tam ktoś, kto na niego czeka, jednak nie wiedział dokładnie, kto to taki. Wiem, że to wszystko brzmi niedorzecznie, ale proszę mi wierzyć, tam, w jego pobliżu, działo się coś szczególnego, czego nie umiem wyjaśnić.

- Rozumiem - odparłem. - Nie zdradziłem do tej pory nikomu, co czułem tego dnia w Zacatecas. Jak gdyby jakiś głos mówił mu: "Idź, musisz odszukać to dziecko!". Pan pewnie dobrze zna takie sytuacje. Napierały na niego tysiące ludzi chcących go dotknąć i tylko dzięki najsilniejszym funkcjonariuszom udało się zdobyć trochę miejsca przy barierce, żeby Jan Paweł II mógł iść dalej. Ale on szukał dziecka. Tyle że ono było już w takim stanie, że matka, która trzymała je na rękach, nie odważyła się na to, by bez skrupułów przedzierać się przez tłum. Stała więc z dala od papieża. Zapewniam pana, nie widziałem ani matki, ani dziecka, tylko nieprzebrane ludzkie masy. Jednak Karol Wojtyła po prostu wchodził w nie coraz głębiej, uważnie się rozglądając, i naraz je zobaczył.

Pośrodku tłumu, przyciśnięta do oddalonej barierki, stała kobieta z dzieckiem na ręku. Bez chwili wahania papież pośpieszył w stronę dziecka. Później dowiedzieliśmy się, że chłopiec nazywał się Heron Badillo, był nieuleczalnie chory na białaczkę, a lekarze dawali mu już tylko kilka tygodni życia. Papież pobłogosławił go, pogłaskał i ucałował jego łysą główkę. Ktoś stojący obok trzymał w dłoniach gołębia. Papież gestem starał się powiedzieć dziecku: "Nie lękaj się, choroba odleci jak ten gołąb". I ten gołąb rzeczywiście wzleciał ku niebu. Ojciec Święty przytulił chłopca, wydawał się przy tym wyciszony i radosny. Jak gdyby zrobił właśnie coś, co po prostu do niego należało.

- I co ksiądz sądzi? Czy to był cud? - No cóż, Kościoł podchodzi z rezerwą do cudow dokonanych przez kogoś jeszcze za życia. Dobrze pan o tym wie. Wierzy pan w cuda? - Nie, właściwie nie. Skąd przyjechała tamta kobieta? - Z Rio Grande. - Czy to daleko? - Około godziny, dwóch od Zacatecas. - To dla mnie za daleko. Nie uda mi się zapytać ani tej kobiety, ani dziecka, co tam wtedy naprawdę się stało - stwierdziłem. Ale los chciał inaczej.

Dziękuję za drugie życie

Dostałem cynk od mojej meksykańskiej koleżanki - zadzwoniła do mnie któregoś dnia. - On tutaj jest! - Kto? Kto jest tutaj? - To ty nic nie wiesz? Od paru dni nie mówi się o niczym innym, tylko o tym, czy on naprawdę przyjedzie. Heron Badillo. Nazwisko zabrzmiało mi znajomo, jednak z początku nie skojarzyłem. - Heron jak? - Nie pamiętasz? Ten nieuleczalnie chory chłopczyk z Meksyku. Teraz załapałem. - Zostanie przyjęty na audiencji generalnej, a potem jego rodzice spotkają się z kardynałem Javierem Lozano Barragánem. - Już tam jadę - powiedziałem.

I pojechałem w ten mroźny, słoneczny dzień do sali audiencyjnej, gdzie rzeczywiście była cała rodzina z Rio Grande. Ci, których sprawa tak długo nie dawała mi spokoju, Maria i Felipe Badillo, a między nimi dorosły już młody człowiek, Heron, który cierpiał niegdyś na śmiertelną chorobę.

Na ich widok moje serce zabiło żywiej, nareszcie będę mógł ich zapytać, co naprawdę się wtedy wydarzyło. Kiedy się spotkaliśmy, matka Herona opowiedziała mi tę historię: - Heron miał wtedy cztery lata, był zwyczajnym dzieckiem, lubił się bawić, ale niespodziewanie zaczął chudnąć, wypadały mu włosy i nie miał już ochoty na zabawę. Poszłam więc z nim do lekarza. Wyniki były przerażające. Powiedzieli mi, że ma raka krwi, białaczkę. I że nie ma szans na wyleczenie. W tamtym czasie nie znano jeszcze tych wszystkich metod, które stosowane są dzisiaj. Leczyli go chemią. Nie mogłam na to patrzeć. Coraz bardziej tracił na wadze, był jak gasnąca świeca.

Któregoś dnia, kiedy skończył już pięć lat, powiedział do mnie: "Mamo, słyszałem w telewizji, że do Zacatecas przyjeżdża papież. Proszę cię, zawieź mnie tam". Znajomy załatwił nam wejściówki, żebyśmy mogli pojechać do Zacatecas i stanąć na lotnisku przy trasie przejazdu papieża. Wstaliśmy o świcie, zaczęłam go ubierać, ale on powiedział: "Załóż mi coś innego. Przecież zobaczę się dzisiaj z papieżem".

Kiedy dotarliśmy do Zacatecas, na miejscu były już tłumy. Heron był bardzo słaby, nie byliśmy w stanie przedrzeć się do przodu. Utknęliśmy w tłumie, daleko od miejsca, w którym papież miał wysiadać z samolotu. A potem stało się coś niewiarygodnego, papież najwyraźniej nas szukał. Z wrażenia zaparło mi dech w piersi. Jak opisywał to tamten meksykański ksiądz, co tak go wtedy zdumiało? "Przez cały czas przeczesywał tłum wzrokiem, jak gdyby dobrze wiedział, kogo szukać".

Kobieta kontynuowała swoją opowieść: - Stałam z Heronem, a papież przeszedł przez plac i skierował się prosto do nas, jak gdyby wiedział, że na niego czekamy. Nic nie powiedział. Spojrzałam mu w oczy i poczułam, że dobrze rozumie mój matczyny ból. Pogłaskał Herona z nadzwyczajną wręcz delikatnością, potem ucałował jego główkę. W tej samej chwili do góry wzleciał gołąb, a ja pomyślałam, że teraz już wszystko będzie dobrze. Papież poszedł dalej, a ja poczułam, jak szczęśliwy jest teraz Heron.

Kiedy wróciliśmy do domu, mój synek powiedział: "Jestem głodny". Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu chciał coś zjeść. To był kurczak. Kiedy mi o tym opowiadała, nie mogła powstrzymać łez, tak samo jak wtedy, gdy tuż po audiencji generalnej zaprowadzono ją do Jana Pawła II.

Andreas Englisch "Uzdrowiciel"
Jeden cud dokonany po śmierci bł. Jana Pawła II zdecydował o jego beatyfikacji. Ale były także inne, jeszcze za życia papieża. O nich jest ta książka.
Premiera książki 17 kwietnia 2012 roku
Wydawnictwo WAM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska