Krystyna Żeliszewska nie może spać. Od tej nieszczęśliwej akcji minęło już pięć dni. Stan męża jest stabilny. Lekarze z Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich uspokajają ją. Mówią, że jej Zenek to dzielny chłop.
- Ale jak tu człowiek może zasnąć, jeśli cały czas ma przed oczami, jak mąż wyje z bólu - mówi Krystyna Żeliszewska. - A jeszcze gazety, telewizje nie dają mi spokoju. Przyjdźcie, kiedy Zeniu wróci ze szpitala. Sam wam wszystko opowie, jak to się stało, jak ratował tych ludzi.
Idę na spacer
Poniedziałek 3 maja, 2010 r. Padało, więc wszyscy na wsi pochowali się w domach. Zenek oglądał "Ojca Mateusza". Serial się zakończył. - Powiedział tylko, że chce się przejść. No i poszedł - wspomina Krystyna.
Daleko nie zaszedł. W rowie kilka metrów przed swoim domem zobaczył samochód Suzuki. Był przewrócony na dach. Drzwi zakleszczyły się. 20-letni kierowca i jego 18-letnia dziewczyna - spanikowani - próbowali się wydostać z pasów bezpieczeństwa. Wykręcali się, wywijali na wszystkie strony. Daremnie. Tylko ktoś z zewnątrz mógł im pomóc. Tym kimś był Zenek.
Mówi się, że w takich sytuacjach człowiek nawet nie myśli, że nie jest w stanie ocenić powagi zagrożenia. Być może. Ale Żeliszewski nie jest taki. Doskonale wiedział, że to śmiertelne niebezpieczeństwo. Był świadom tego, że za chwilę paliwo wybuchnie. Od razu poczuł zapach benzyny. Inni by automatycznie cofnęli się. Zenek zaś skoczył do rowu i zaczął wyciągać uwięzionych.
- On właśnie taki jest. Nie trzeba go dwa razy prosić o pomoc. Do niego można przyjść z każdą sprawą nawet o północy. Nie odmówi, nawet jak jest chory i ma wysoką gorączkę - mówi Maria Bocheńska, sąsiadka.
Tylko kilka sekund
Najpierw uratował dziewczynę. Kazał jej stać jak najdalej od auta. Sam zabrał się do uwalniania kierowcy. Właśnie wtedy wybuchło paliwo. Prosto na Zenka. Nie uciekł, nawet gdy płonęło na nim ubranie. Rzucił się na trawę, by zgasić. Wstał i znowu podleciał do młodego mężczyzny. Auto paliło się, płomienie sięgały dwóch - trzech metrów.
Cała akcja trwała najwyżej kilka minut. Mniej niż przeczytanie tego tekstu. - Gdy tata zaczął ratować tych ludzi, zawołałam męża, by mu pomógł. Zleciał po schodach z pierwszego piętra, ale tata już biegł do domu. No to ile mogło to trwać? Minuta, dwie? - zastanawia się Zuzanna, córka bohatera.
Skąd miał siły, by biec? Płonęły włosy, dłonie, noga. Najbardziej ucierpiała twarz. Krystyna: - Nic nie mówił, tylko krzyczał. Mijały sekundy, a jego twarz coraz bardziej puchła. Cała się trzęsłam, gdy go zobaczyłam. Nie chcę tego wspominać. Ale też nie potrafię o niczym innym myśleć.
Na szczęście był w domu zięć - Krzysztof Wańczyk, strażak. Wiedział, co robić. Pomógł teściowi wejść do wanny. Nie rozbierał go nawet, zaczął polewać zimną wodą. Lekarze z Siemianowic nie ukrywają, że gdyby nie fachowa pierwsza pomoc, stopień oparzeń byłby większy.
Najgorzej wyglądała twarz. W karcie medycznej lekarze z Nowego Sączą zapisali, że Zenek Żeliszewski ma poparzenia II i III stopnia. Tłumacząc na prosty język: twarz Zenka była cała czerwona, obrzęknięta, usta popękane. Nie miał rzęs, brwi. Uszkodzona zostały skóra i jej głębsze warstwy.
Ból piekielny
Nie ma słów, które mogłyby opisać cierpienie poparzonego człowieka. - Pacjenci krzyczą. Bo nie sposób stłumić ból. Ale ten pacjent z Librantowej nie wydzierał się. Cierpliwy, wytrzymały facet. Przytomnie odpowiadał na nasze pytania. Niewiarygodne - wspominają lekarze z Nowego Sącza .
Znajomi, krewni, sąsiedzi Żeliszewskiego nie dziwią się. On nigdy nie skarżył się, nie narzekał. Pracowity, uczciwy, wszystkiego dorobił się sam. Trzeba było budować kościół w Librantowej? Pierwszy tam był. Zepsuły się u znajomych rury, krany? Wzywa się Zenka - i za chwilę już jest.
- Obraziłby się, gdybym zaproponował mu pieniądze - mówi Józef Zygmunt, krewny. - Jak jechał samochodem, a na przystanku widział sąsiada, zawsze zatrzymywał się i zabierał go. I nie wyrzucał byle gdzie, tylko podwoził pod dom. Niby to mało ważne. Ale każdy teraz stara się tylko dla siebie, myśli o sobie. Rzadko można spotkać takich życzliwych i serdecznych ludzi - dodaje Edward Bocheński, sąsiad Zenka.
Krystyna teraz nieustannie odbiera telefony. Co chwilę przerywa naszą rozmowę, by opowiedzieć sąsiadom, krewnym, znajomym, kolegom z pracy o tym. jak się czuje Zenek. Codziennie dzwoni też kierowca suzuki , pyta o zdrowie swojego wybawcy.
Krystyna z mężem są razem trzydzieści lat. Pokochała go za skromność i ciepło. Oczywiście że kłocą się. Ale pięścią w stół nigdy nie walnął. Żeliszewscy wolą inne sposoby. Raz ustępuje mężowi Krystyna, raz Zenek jej. Jak się poznali? - Od kościoła do kościoła - opowiada. - Oj, chodziło się codziennie pięć, sześć kilometrów na msze do sąsiedniej wsi. Szybko pobraliśmy się. Już po roku chodzenia. Wątpliwości żadnych nie miałam. Jesteśmy sobie przeznaczeni, i już.
Z tym "Zenkiem" to nie do końca prawda. Choć dla wszystkich faktycznie jest Zenkiem, to w dowodzie ma inne imię - Celestyn. Miał ponoć być Sylwestrem. Ale zanim ojciec dojechał do urzędu, zapomniał imienia i wpisał "Celestyn".
Pytanie
Pani Krystyno zadaje Pani sobie pytania o tym, po co mąż pobiegł pomagać tym ludziom? Żałuje Pani, że wypuściła męża na ten spacer? Przecież gdyby został w domu, miałaby Pani teraz zdrowego faceta przy sobie. Krystyna: - Nie, nie myślę o tym. Nie mam czasu na to. Przecież gdyby nie Zenek, ci ludzie na pewno by zginęli . Myślę, że każdy by tak postąpił jak mój Zenek. Czy jest bohaterem? Niech ludzie to oceniają.