https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W Limanowej może polać się krew

Marta Paluch
Mieczysław Dąga mówi, że nie chce do kontenera. Żąda, żeby miasto zaoferowało mu mieszkanie lub mały dom
Mieczysław Dąga mówi, że nie chce do kontenera. Żąda, żeby miasto zaoferowało mu mieszkanie lub mały dom Wojciech Matusik
- Bo cię, k..., uduszę, zostaw! - krzyczy 16-letni syn Mieczysława Dągi do policjanta. - Mam pozwolenie! - chłopak wymachuje urzędowym papierem ze zdjęciem pistoletu. Na nic. Pistolet mu zabrali.

Policja przyszła przeszukać mieszkania Dągów w środę, kiedy byli u nich dziennikarze. - Najpierw skończę z panami z gazety! - zawyrokował z progu Mieczysław Dąga. I policjanci karnie czekali na klatce, aż skończy udzielać wywiadu.

Rodzina z Fabrycznej
W zadymionym, ciasnym pokoju Mieczysław Dąga stoi otoczony gromadką dzieci. Czworo młodszych i jeden starszy syn. Na kanapie śpi mała dziewczynka. Obejmuje za szyję misia. - Robią z nas patologiczną rodzinę! A czy patologiczne dzieci mają takie oceny? Przynieś, synek! - mówi. 16-latek podsuwa papier z gimnazjum. Historia - bardzo dobry. - A z religii co mam? Dobry! A mówią, że Cygan w Boga nie wierzy - wykrzykuje chłopak. - Średnia 4,1! Mówili, że jestem psychol. Czy psychol ma takie oceny? To świadectwo z zakładu, w którym przebywam - dodaje chłopak. (Zakład to poprawczak. Teraz nastolatek jest na przepustce).

Za co siedzi? - Do szkoły nie chodziłem, tylko z chłopakami mieszałem się w takie ich konflikty... Zachowanie na świadectwie - poprawne. - Ty też pokaż! - nakazuje Mieczysław Dąga młodszemu synowi. Z religii celujący. Z wuefu bardzo dobry. Język polski - dopuszczający. - Ludzie nas nie lubią, bo nam zazdroszczą. Kiedyś nie miałem nic! A teraz na nic mi nie brakuje, mam dwa samochody! - mówi pan Mieczysław. Skąd to wszystko, skoro w 11-osobowej rodzinie nikt nie pracuje? - Tata wcześniej handlował i odkładał pieniądze - tłumaczy starszy syn, z wytatuowaną trupią czaszką na ramieniu.

- Hyyyyyy! Mieczysław Dąga wywraca oczami i gwałtownie siada na fotelu. Dusi się, oczy wychodzą mu na wierzch. - Miażdżyca, cukrzyca, nadciśnienie - skarży się, gdy dochodzi do siebie i pokazuje świadectwo lekarskie. Synowie dodają, że jak tata się denerwuje, łyknie czasem piwa. A na takie ataki piwo nie jest dobre.

Lekko nie było
Interwencji policji u rodziny Dągów było bez liku. Awantury, alkohol, bijatyki. - Nigdy nie było z nimi lekko, począwszy od seniora rodu, a skończywszy na dzieciach - mówi policjant operacyjny z Limanowej.
Wiceszef limanowskiej policji zlecił policzyć interwencje w tym mieszkaniu tylko z ostatnich dwóch lat. Policjanci jeszcze je sumują. Starszy syn (ten z wytatuowaną czaszką) siedział w więzieniu, podobno za rozboje i włamania. Córka... - Tymczasowo jej nie będzie. No... coś ubliżyła policji - mówi Mieczysław Dąga. Sąsiedzi mówią, że zwyzywała policjantkę i napluła jej w twarz. - Nie będziemy ściemniać. Po prostu siostra wzięła na siebie winę koleżanki - podkreśla syn Mieczysława Dągi.

Sąsiedzi z Witosa
Dorota Wieczorek, gdy mówi o Dągach, denerwuje się, aż błyszczą jej oczy. - Syna mi tak pobili, że jak przyszedł do domu, to calutkie ciało miał sczerwienione! I uszy aż napuchnięte. Gdyby kolega męża go nie obronił, toby go zatłukli - gestykuluje. Pani Dorota, śniada brunetka, mieszka w ładnie urządzonym, niewielkim mieszkaniu na poddaszu przy ul. Witosa, dwieście metrów od bloku przy Fabrycznej. Jest Romką, wyszła za Polaka. - Dzieci Dągów jeszcze w mojego ojca, starszego Roma, rzucali kamieniami i wyzywali go - opowiada pani Dorota. - Antychryst, najgorszy, to ten 16-latek. Najpierw gówniarz kogoś zaczepia, a potem idzie do ojca, wszystko inaczej mu opowiada i rodzina idzie na bitkę! A mnie jak wyzywa! K..., zap... cię, mówi - denerwując się.

Jej sąsiadka z bloku podkreśla, że boi się o swojego syna. - Jeden z Dągów kiedyś zabrał mu pieniądze - mówi, ale chce zachować anonimowość. Mieszkańcy z ul. Witosa i Fabrycznej nie ukrywają, że Dągowie od ponad 20 lat zatruwają im życie. - Nie idziemy z tymi sprawami do prokuratury. Boimy się. A policja nic nie robi, tylko ich chroni!

Co było przyczyną zajść w nocy z piątku na sobotę, gdy rodzina Dągów została niemal zlinczowana?
Zaczęło się od ich psa. Miał skoczyć na dziewczynę w ciąży. Jej brat kopnął zwierzę, a wtedy właściciel psa zaczął mu grozić. Wieczorem przed blokiem przy Fabrycznej zgromadziła się duża grupa mieszkańców, głównie mężczyzn. - Dągowie grozili, że nas podpalą, zabiją, a policja stała, nic nie robiła. Aż w końcu nasi nie wytrzymali i chcieli do tych Dągów się dostać. Nie ukrywam, zamierzali im przylać - opowiada jedna z mieszkanek. - No i jak nasi tam wkroczyli, policja w maskach i z tarczami za nimi. Wtedy Dągowie rzucili z balkonu podpaloną butelkę z benzyną. A policjanci zamiast ich, to spałowali naszych! - dodaje oburzona.

- To oni rzucali w nas butelkami z benzyną! Stu Polaków przyszło - ripostują Dągowie. - A mi tylko koło ucha tak coś świsnęło, "ziuuum!". "Rany boskie - pytam - Beta, co się dzieje?" A ona do mnie "Popatrz, śrut". To Dągi strzelały z wiatrówki - mówi mieszkanka ul. Witosa. Policja nadal wyjaśnia, co się wtedy stało.

Ulga dla mniejszości?
Takiej zadymy z Romami jeszcze w Limanowej nie było. Choć nie dalej jak jesienią 2009 roku jeden z braci Dągów został zatrzymany w sprawie rozwalenia siekierą drzwi do klatki na Witosa. - Ustalili, że to nie moja siekiera, ale dostałem wyrok w zawiasach, bo już wcześniej siedziałem - mówi młody Dąga. - Nasz sąsiad od niego trzonkiem siekiery dostał, cztery żebra miał złamane! Nie chcieli go do klatki wpuścić - krzyczą mieszkańcy z ul. Witosa.

Wiceszef limanowskiej komendy przyznaje, że kłopoty z rodziną Dągów są od lat. - To problem głównie społeczny, powinna go rozwiązać gmina - uważa podinsp. Tadeusz Stachak. Odpiera zarzuty o bezczynność policji. - Skoro ludzie nam nie zgłaszają, że ktoś im grozi czy bije, to na jakiej podstawie mamy działać? - pyta Stachak. Dorota Wieczorek sądzi jednak, że policja traktuje Dągów ulgowo. - Bo robią z siebie uciskaną mniejszość narodową! Ja też jestem Romką. To, co, państwo broni tylko niektórych Romów?! To nie sprawa rasistowska, lecz patologia! - denerwuje się.

Tego samego zdania jest ks. Stanisław Opocki, duszpasterz Romów. - To jedna patologiczna rodzina, która psuje opinię innym Romom - mówi. Tak też twierdzą Polacy z Fabrycznej. Roman Kwiatkowski, szef Stowarzyszenia Romów w Polsce, widzi to inaczej. - Polacy szli w sobotę z okrzykami "Pozwólcie nam skończyć z Romami"! To nie jest rasistowski atak?! - pyta retorycznie. Złożył więc do krakowskiej prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Oskarża władze Limanowej, że nie dbają o interesy Romów i wykorzystują ich do rozgrywek politycznych.

Dość własnych kłopotów
Czy tak rzeczywiście jest? W Limanowej i pobliskich Koszarach żyje od lat 60. kilkadziesiąt romskich rodzin (około 100 osób). I nigdy nie było zadym z ich udziałem. A w Koszarach, gdzie na osiedlu nieotynkowanych, postawionych nielegalnie domów mieszka brat Mieczysława Dągi - Zbigniew, nikt nie chce słyszeć o rodzinie z Fabrycznej. - Dość mamy swoich kłopotów, żeby se jeszcze takiego garba wziąć - mówi Zbigniew Dąga, siedząc pod ogromnym kilimem z Matką Boską Częstochowską.

- My tu z Polakami kłopotów nie mamy. Kraść to się nie kradnie, po żebrach się nie chodzi - podkreśla.
Kilka lat temu ktoś im kamieniami w okna rzucał. Do dziś nie wiadomo kto. Pani Teresa, jego żona, pretensji do Polaków nie ma. Tylko do opieki społecznej. - Pieniędzy na lekarstwa nie daje - martwi się. Ale ich dzieci mają swoją romską asystentkę, która chodzi z nimi do szkoły i im pomaga. Maluchy za darmo jeżdżą też na kolonie. Chcieliby tylko mieszkać w legalnych domach. - Wójt od 9 lat nie chce nam tego załatwić - żali się Zbigniew Dąga. Przez to nielegalnie ciągnie elektryczność z pobliskiego bloku, gdzie mieszkają Romowie. W jego rodzinie nikt nie pracuje. - Bo nie ma roboty - mówi Zbigniew Dąga.
- Młody byłem, głupi i zawodówki samochodowej tylko rok zrobiłem. To siedem lat temu było. A teraz wszędzie liczy się papier - z uśmiechem drapie się w głowę Mateusz Bącio, członek rodziny.

Z osiedla w Koszarach pracuje tylko kilka osób. - Chcą i inni, ale w tym regionie w ogóle trudno o pracę - mówi ks. Opocki. Mieszkający niedaleko Polacy są im jednak niechętni. Nie tylko dlatego że Romowie nie pracują. - Romowie w zimie wyrzucają śmieci na skarpę. Na wiosnę zaczyna śmierdzieć - mówi wójt Limanowej Wojciech Pazdan. Przyznaje, że choć od 20 lat działa program wyrównawczy, żaden Rom nie zdał jeszcze matury.

- To jak mają się integrować? - pyta Polak, sąsiad romskiego osiedla w Koszarach. - Nie jestem rasistą, lecz ich sąsiedztwo jest uciążliwe. Chociażby ten smród, sajgon ze śmieciami! Albo jak palą kable, które przywożą nie wiadomo skąd - dodaje. - Robią z nas ksenofobów, choć my do Romów nic nie mamy. Ci nasi tutaj są spoko, nie robią zadym - dodaje jego kolega. Martwi się tylko, że więcej Romów może się tu sprowadzić. - Jeśli zrobi się dzikie wysypisko, będziemy musieli się wyprowadzić i sprzedać dom za bezcen.

Problemów z Romami nie ma też w Limanowej, gdzie żyje ok. 45 rodzin (119 osób korzysta z pomocy społecznej i mieszka w blokach komunalnych). Ich wójt Jan Ciureja przyjmuje nas w ciasnym, wyłożonym dywanami mieszkaniu (pokój z kuchnią) , gdzie mieszka z 10 dzieci. On największy problem ma z pieniędzmi. Odkąd musiał odejść z pracy (jest chory na płuca), rodzina utrzymuje się z tego, co dostaje od opieki społecznej. Ale żyje spokojnie.

- Dogadujemy się z Polakami, a mieszkam tu od urodzenia. Prokuratorzy, sędziowie obok nas mieszkają, mówimy sobie ,,dzień dobry" - opowiada. Niepokoi go to, co się stało na Fabrycznej. - To, co ci Romowie zrobili, nie jest powodem, żeby gadzie [w jęz. cygańskim - nie-Romowie] się burzyli. Myślę, że z tego może być duża afera między gadziami a Romami. - Specjalnego problemu polsko-romskiego nie ma - uspokaja wiceburmistrz Limanowej Rudolf Zaczyński.

Tymczasem Dągowie z Fabrycznej z domu się na razie nie wyprowadzają. I przygotowują się na ewentualny atak. - Chłopaki dzwonią, czy mają się zjeżdżać. To będzie, k..., masakra - mówi młody Dąga. - Mamy nadzieję, że nie dojdzie do konfrontacji. Ale jesteśmy przygotowani na wszystko - zapewnia podinsp. Stachak.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska