Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samobójstwo na Bydgoskiej? Ojciec szuka prawdy o śmierci syna

Redakcja
Rodzice Kuby, 22-letniego studenta prawa UJ, który spadł z okna akademika przy ulicy Bydgoskiej w Krakowie, nie wierzą w jego samobójstwo. Chłopak był bardzo wierzący, religijny, nie miał też ku temu żadnych powodów. - On tryskał życiem - podkreśla Grzegorz Skowroński, ojciec chłopca. Jego wątpliwości wzbudzają też inne fakty - tajemniczy telefon syna z nocy, w której umarł. Oraz ślady stóp syna na parapecie. Stał tyłem. Sprawę tej śmierci bada krakowska prokuratura. Sprawdza m.in. czy ktoś nie namawiał Kuby do skoku - pisze Marta Paluch.

Czytaj także: Tajemnica śmierci studenta w akademiku na Bydgoskiej

Włodawa, niewielkie miasteczko nad Bugiem, 80 kilometrów od Lublina, tuż przy granicy z Ukrainą i Białorusią. Nad tutejsze jezioro Białe co weekend, jak mówią mieszkańcy, ściąga 80 tys. ludzi. Mówią też, że jezioro Białe w Augustowie do pięt temu we Włodawie nie dorasta. Tyle że bardziej rozreklamowane.

Oczko w głowie mamy
Tutaj wszyscy znali Kubę. Jego ojciec jest wuefistą w szkole podstawowej nr 3, do wieczora pracuje z dzieciakami na "orliku". Matka pracuje w laboratorium zakładu opieki zdrowotnej we Włodawie. - Jest twarda. Ale gdyby pani ją zobaczyła jak Kubę w tej trumnie przytulała... Godzinę całą - mówi pan Grzegorz.

Do tej pory zdarza mu się zadzwonić, tak z przyzwyczajenia, na komórkę Kuby. - A ona przecież zdeponowana u prokuratora. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że go nie ma. Jakby miał za chwilę przyjechać z Krakowa - mówi ojciec chłopaka. Opowiada, że Kuba to oczko w głowie mamy. - To był jej synek. Ona przez pięć lat nie mogła mieć dzieci, taki on był wyczekany, wymodlony... Taki grzeczny chłopak, że głowa mała. Jakoś w tym życiu tak jest, że Bóg zabiera właśnie tych dobrych do siebie - konkluduje Grzegorz Skowroński. Żona poświęciła się dla dzieci. Kuba dobrze się czuł w domu.

Z początku ojciec martwił się o niego. Jest byłym zapaśnikiem, kiedyś startował w mistrzostwach Polski. A Kuba z początku był takim chucherkiem. - W podstawówce najgorszy z wuefu w klasie. Nawet miałem do niego trochę pretensji, że się w ogóle nie interesuje sportem - mówi pan Grzegorz.

Kazał mu robić brzuszki, a potem sam o tym zapomniał. A Kuba się uparł i systematycznie pracował. W liceum już nie był chucherkiem. Potrafił 18 razy podciągnąć się na drążku. Rodzice podkreślają, że wszyscy we Włodawie potwierdzą ich słowa. Po prostu dobre dziecko.

- Lubił się uczyć. I kiedy odbierał świadectwo szkolne, to nawet nam nie powiedział, że był jednym z pięciu najlepszych absolwentów liceum. Zaskoczyli nas tym na rozdaniu świadectw. Tobyśmy się chociaż lepiej ubrali. Ale on nigdy się jakoś tak nie chwalił - ciągnie jego ojciec.

Rodzice są dumni, że on, chłopak z małego miasteczka, dostał się na prawo na Uniwersytet Jagielloński za pierwszym razem. Bez żadnej pomocy i bez prawnika w rodzinie. - Systematyczny. Od deski do deski lekcje odrabiał - przypomina sobie Grzegorz Skowroński. Rodzice chcieli mu wynająć stancję w Krakowie, ale Kuba lubił mieszkać w akademiku. Nie mógł przypuszczać, że tam dojdzie do tragedii.

Usłyszeli głuchy stuk

19 lipca 2011 roku jest upalny. Kuba dzwoni do rodziców kilka razy tego dnia - jak zwykle.
-Rozmawiałem z nim około godz. 15, szedł gdzieś na basen. Mieliśmy do niego z żoną i z synem za tydzień przyjechać, pokój nam w akademiku załatwił - mówi Skowroński. Wieczorem ze swoim kolegą Szymonem oraz Tomkiem Kuba idzie na prywatkę do pokoju dziewczyn, które mieszkają za ścianą, na Bydgoskiej. - Kuba był spokojny, sympatyczny, jak zwykle. Nic nie wskazywało na zdenerwowanie ani na konflikt z Tomkiem - mówi jeden z uczestników imprezy.

Koło północy wszyscy wracają do swoich pokoi spać. Około godz. 2 w nocy koledzy z akademika słyszą rumor. Na korytarz wypada Tomek. Na ramieniu ma zadraśnięcie od czegoś ostrego. Mówi, że pokłócił się z Kubą i tamten niespodziewanie pchnął go nożem. Chce dzwonić na policję i zgłosić napaść.
Kuba prosi go, by nie dzwonił. Studiuje prawo, a sprawa na policji może go kosztować wyrzucenie z uniwersytetu. Tomek jednak dzwoni, wzywa też karetkę i odjeżdża nią. Chwilę później koledzy słyszą głuchy stuk. Ciało Kuby spada z czwartego piętra. Chłopak nie żyje. Wszyscy zakładają, że skoczył.

O co się kłócili?

Rodzice w to jednak nie wierzą. 20 lipca, godz. 7 nad ranem. Do domu Grzegorza Skowrońskiego przyjeżdżają policjanci. Mówią mu, że syn wypadł z okna i nie żyje. - Coś przeczuwałem, bo od drugiej w nocy już nie spałem, sam nie wiem dlaczego. Czułem się źle, było jakoś tak duszno. Jakby coś się miało stać - opowiada. Psy szczekają, młodszy syn - Filip, też się budzi. Jadą na komendę we Włodawie, żeby potwierdzić tragiczną wiadomość. Nie mogą w nią uwierzyć. Największy problem był jak to żonie, Brygidzie, powiedzieć.

- Poszedłem do laboratorium i nie wiedziałem co robić. Opowiedziałem jej koleżankom. Pół godziny zastanawialiśmy się jak jej przekazać to o Kubusiu - wspomina pan Grzegorz. Gdy się dowiedziała, musiała dostać zastrzyk uspokajający. - Ale zaraz potem już chciała pędzić do swojego Kubusia - mówi pan Grzegorz. Prosi szwagra, by zabrał jego, żonę i młodszego syna Filipa 360 kilometrów do Krakowa.
Tam idą na policję, a potem wchodzą do Zakładu Medycyny Sądowej, zobaczyć Kubusia.
- Żona wyprosiła, żeby go zobaczyć. Przez te dni do pogrzebu chciała cały czas być z nim, na niego patrzeć, przytulać się - podkreśla pan Grzegorz. Około godz. 17 ojciec wchodzi do pokoju syna w akademiku przy Bydgoskiej. - Wyglądał jakby tajfun tamtędy przeszedł - relacjonuje Grzegorz Skowroński. Jeden z kolegów syna zasugerował mu, że Kuba mógł się w tym bajzlu potknąć z nożem i przypadkowo ranić Tomka.

W Krakowie tej nocy padał deszcz. Parapet w pokoju Kuby jest mokry. - I taki ślad stopy, piętami do tyłu oraz 40-centymetrowy poślizg. No niech mi pani powie, kto to do tyłu skacze? - pyta Grzegorz Skowroński. Na miejscu jest Szymon - kolega, który waletował u Kuby tej nocy. Jest też Tomek. Na barku ma plaster. Rana od noża jest niewielka. Pan Grzegorz ma z nim krótką, nieprzyjemną rozmowę. - Miałem wrażenie, że się nie przejął śmiercią syna - mówi pan Grzegorz.

Pamięta, że Kuba znał się wcześniej z Tomkiem. Mieszkali razem na drugim roku. - Wiem, że się za bardzo nie lubili. Nie wiem dlaczego, może tamten wyśmiewał się z Kuby. Bo syn był bardzo wierzący, chodził na pielgrzymki, do kościoła Mariackiego co niedzielę na godz. 11.15. A tamten nie - dywaguje ojciec Kuby. - Coś w tym dniu się stało, coś potężnego. Musieli sobie coś ciężkiego powiedzieć - przypuszcza Grzegorz Skowroński. Wtedy, w akademiku, więcej z Tomkiem nie rozmawiał.

Nocny telefon
Potem dowiedział się, że 20 lipca około drugiej nad ranem, tuż przed śmiercią, syn dzwonił do swojego kolegi Karola, który też mieszka w Krakowie. - Rozmawiałem o tym z Karolem w dniu tragedii. Według jego opowieści, Kuba go prosił: przyjedź mediować między mną a Tomkiem. Nie chcą mnie wpuścić czy wypuścić z pokoju? Boję się o życie - opowiada Grzegorz Skowroński.

Czy się rzeczywiście bał, czy nie, ojciec tego nie wie. Wie natomiast, że nawet strach przed zawiadomieniem policji nie mógłby pchnąć jego syna do samobójstwa. Karol poradził wtedy Kubie, żeby zgłosił się do administracji budynku. Potem napisał mu jeszcze dwa SMS-y, że jest noc i w tej chwili nie może do niego przyjechać.

Kuba już wtedy nie żył.

- Karol potem miał pretensje do siebie, że gdyby tam przyjechał, toby może do tego nie doszło. Ale skąd miał wiedzieć chłopaczyna? - mówi Grzegorz Skowroński. Wątpliwości co do skoku syna ma więcej. - On mocno wierzył i wręcz potępiał takie czyny jak samobójstwo. Nie miał żadnych depresji, smutków. Byliśmy na bieżąco, bo ciągle do nas dzwonił. Był bardzo zadowolony z praktyk w krakowskim sądzie - twierdzi Grzegorz Skowroński.

Trzeci świadek
Sprawę śmierci Kuby i zranienia Tomka bada krakowska prokuratura. Sprawdza m.in., czy ktoś nie pomógł lub nie namówił chłopaka do skoku. Dużo na ten temat mógłby powiedzieć Szymon, który w momencie tragedii spał w pokoju. On jako jedyny mógł widzieć i słyszeć co zaszło między Kubą a Tomkiem. Z początku twierdził, że nic nie pamięta. Teraz ma być przesłuchiwany jeszcze raz.

- Niby prosta sprawa, a jednak robi się coraz bardziej zagmatwana - przyznaje Grzegorz Skowroński. Chce być na bieżąco z postępami krakowskiego śledztwa. Wystąpił o dokument z sekcji zwłok syna.
- Na razie czekam - mówi. Chce też wyjaśnić zajście z nożem. - Prokuratura ma powołać biegłych, którzy stwierdzą, czy Kuba rzeczywiście zaatakował i zranił Tomka. Czekam, co ustalą. Nie chcę nikogo oskarżać, ale jestem w 99 proc. pewny, że Kuba tego nie zrobił - mówi nam Grzegorz Skowroński.
Strasznie mu było smutno i przykro, gdy czytał w mediach o tragedii syna.

- Mój syn był przedstawiony niemal jako wariat, alkoholik, który dźga ludzi nożem. Teraz on nie żyje i tego już nie wrócę. Ale jakim był człowiekiem to wiem na pewno i całe nasze miasto wie - podkreśla ojciec chłopca.

- Dzieciak zginął i nie mogę się z tym pogodzić. Z każdym dniem jest gorzej. Cokolwiek się tam stało, całe to zdarzenie nie było warte aż takiej tragedii - kończy Grzegorz Skowroński.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska