Regularna spowiedź
Dzieciństwo spędził w podwarszawskim Józefowie. Niczego mu nie brakowało, bo ojciec prowadził z sukcesami firmę budowlaną. Ma trzech braci, a najbliższy był mu zawsze starszy o pięć lat Rafał. Chłopcy dorastali w żelaznej dyscyplinie: regularnie chodzili na msze i do spowiedzi. Dlatego choć za kolegów mieli nawet łobuzów po wyrokach, nikt z nich nie zszedł na złą drogę.
Grzesiu zaczął mówić dopiero, gdy miał pięć lat. Wcześniej potrafił wydobyć z siebie tylko pojedyncze słowa. Kiedy ledwo odrósł od ziemi, uwielbiał bawić się nad rzeką Świder. Tam miał namiastkę raju: budował drewniane statki, chował się przed deszczem w szałasie z gałęzi i podkradał jabłka z pobliskiego sadu. Gdy trafił do liceum, ojciec zabierał go w wakacje na budowę, żeby sobie dorobił do kieszonkowego.
Kolega z gitarą
Jako nastolatek zakochał się w muzyce rockowej. Kiedy słuchanie Radia Luxemburg przestało mu wystarczać, skrzyknął kolegów ze szkoły i założył własny zespół, z którym występował na weselach i w kościele. Choć rodzice chcieli, by zdobył przyzwoity zawód, on postanowił zarabiać na siebie śpiewaniem. I udało się: dostał etat w Teatrze na Targówku, a pracujący tam Włodzimierz Korcz zaczął pisać dla niego piosenki.
I być może dzisiaj śpiewałby w duecie z Alicją Majewską, gdyby nie Zbigniew Hołdys. Ten osłuchany w światowych trendach gitarzysta rozkręcał pod koniec lat 70. działalność zespołu Perfect i szukał do niego wokalisty. Wpadła mu w ucho piosenka „Little Things”, którą śpiewał Grzegorz – zaprosił go więc na próbę. Markowski wypalił papierosa, walnął szklankę wina i ryknął do mikrofonu. To wystarczyło, by dostać nową posadę.
Koncert za koncertem
Na początku lat 80. zespół Perfect zaczął sypać hitami, jak z rękawa: „Ale wkoło jest wesoło”, „Chcemy być sobą”, „Nie płacz Ewka” czy „Autobiografia” trafiały na szczyt listy przebojów radiowej Trójki, ściągając na występy grupy tłumy fanów. Markowski z kolegami dawał więc koncert za koncertem. Dlatego zmęczenie szybko dało o sobie znać: w 1982 roku Hołdys rozwiązał Perfect.
Rozgoryczony wokalista postanowił szukać szczęścia poza show-biznesem: zatrudnił się w firmie ojca i pracował na budowie. Nadal ciągnęło go jednak do śpiewania. W 1992 roku Perfect powrócił – ale już bez Hołdysa w składzie. Muzykom udało się stworzyć wiarygodny repertuar, w tym wielki przebój „Niepokonani”. Czas jednak zrobił swoje: w 2021 roku wokalista obwieścił, że ze względów zdrowotnych kończy karierę.
Połknięta rtęć
Mając piętnaście lat, Grzegorz zakochał się w starszej od siebie koleżance z Józefowa. Romans był płomienny i dziewczyna zaszła w ciążę. W mieście wybuchł skandal. Jej rodzice zabronili chłopakowi spotykać się z ich córką. Grześkowi świat zawalił się wtedy na głowę. Chciał popełnić samobójstwo, więc... połknął rtęć z termometru. Życie zachował, ale zharatał sobie wątrobę i nerki.
Chłopiec, który przyszedł na świat, dorastał tylko u boku matki i ojciec nawiązał z nim kontakt dopiero, kiedy był dorosły. W międzyczasie Grzegorz znalazł pocieszenie u boku innej dziewczyny z Józefowa. Krysia była uczennicą szkoły baletowej i zadbała, żeby jej chłopak wyszedł na prostą. Nawet chodziła do niego na wywiadówki do szkoły, podając się za... jego starszą siostrę. I w końcu para stanęła na ołtarzu.
Wspólna droga
Kiedy wokalista Perfectu miał 25 lat, na świat przyszła jego córka Patrycja. Od urodzenia była oczkiem w głowie matki i ojca. Rodzice planowali dla niej przyszłość lekarki lub adwokatki. Niestety: los postanowił spłatać im figla. Już jako dziecko Patrycja rwała się do śpiewania. Tata próbował uświadomić jej zagrożenia czyhające na kobietę w świecie rocka, ale na nic to się zdało.
Dziś Patrycja jest popularną wokalistką, łączącą w swych piosenkach pop z rockiem. Początkowo była postrzegana przez pryzmat swego słynnego ojca, z czasem jednak stanęło mocno na własnych nogach. Pięć lat temu ojciec i córka nagrali wspólną płytę – „Droga”. Dziś, kiedy Grzegorz jest na muzycznej emeryturze, występuje sporadycznie jedynie jako gość na koncertach Patrycji.
