Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W nim odrodził się duch świętego Franciszka - pisał o nim Jan Paweł II

Andrzej Ćmiech
Franciszkanin Alojzy Kosiba będąc kwestarzem dał się poznać jako człowiek wielkiego serca. Gdyby mógł, rozdałby biedakom cały majątek wielickiego klasztoru. Jemu wystarczył habit.

Pochodził z biednej rodziny, matki pewnie nie pamiętał, bo zmarła, gdy Piotr Kosiba miał zaledwie dwa lata. Jako sierota, średni z trójki rodzeństwa musiał borykać się z problemami codzienności. Czytać i pisać nauczył się w szkółce parafialnej. Niełatwo było pogodzić pracę w gospodarstwie ze szkoła ludową, a potem z pracą w warsztacie szewskim. Miał zaledwie 15 lat, gdy tam trafił. Pewnie trudy dzieciństwa, głód i ciężka praca miały wpływ na to, że Piotr przyjął franciszkański habit oraz imię Alojzy i przez resztę życia dbał o tych najmniejszych i najbardziej potrzebujących.

Ostatni polski kwestarz
Kwestarz, w dawnym staropolskim znaczeniu, to zakonnik zbierający datki na utrzymanie kościoła i klasztoru swego zakonu. Był on postacią szczególną na widnokręgu polskiego krajobrazu I Rzeczypospolitej. Tak ważną, że został utrwalony na kartach literatury, by wspomnieć tylko ks. Robaka z naszej epopei narodowej ,,Pana Tadeusza”, czy też Bernardyna z ,,Pamiętników kwestarza” Ignacego Chodźki.

Docierając do najdalszych zakątków kraju przynosił nowinki ze świata oraz Słowo Boże stając się niejednokrotnie wędrownym misjonarzem wyczekiwanym z utęsknieniem. Postać polskiego kwestarza znikła w okresie międzywojennym, a za ostatniego uważa się powszechnie brata Alojzego Kosibę pochodzącego z Libuszy.

Oddawał biednym buty, a także swoje śniadanie
Urodził się 29 czerwca 1855 r. w Libuszy, jako drugi syn Jana i Agnieszki z Tomalskich. Na chrzcie otrzymał imię Piotr. Ukończył tylko szkółkę parafialną w Libuszy i czteroletnią szkołę ludową w Bieczu. Potem terminował w warsztacie szewskim u majstra Józefa Rostworowskiego w Bieczu. Jako wyzwolony czeladnik pracował po tym, jak przeniósł się do Tarnowa.

Nie było dane Piotrowi zrobienie kariery w wybranym przez siebie zawodzie, gdyż jego zamiłowania do modlitwy i pomocy potrzebującym zaczęły brać górę nad perspektywą dostatniego mieszczańskiego życia. Niewiele przywiązywał uwagi do słowa „mieć”. Dzielił się lub oddawał innym wszystko, co miał, bez względu na to, czy były to nowe buty, czy nie zawsze dość syte śniadanie.

Gdy miał 23 lata dorósł do poważnej decyzji. Wstąpił do zakonu franciszkańskiego w Jarosławiu. Tam otrzymał habit i zakonne imię Alojzy. To musiało mu wystarczyć na następne 61 lat pracy. W 1880 r. złożył w klasztorze wielickim wieczyste śluby zakonne i został kwestarzem.

Jego życie to partyzancka walka z okrutną nędzą
Do zadań Alojzego Kosiby należało przeprowadzanie sezonowych kwest obejmujących zbieranie jajek w poście, drobiu na odpusty św. Antoniego, Matki Boskiej Anielskiej i św. Franciszka, snopków zboża w sierpniu, ziemniaków w październiku oraz kwestowanie podczas wypraw zimowych za zbożem po Wszystkich Świętych do Adwentu i od Trzech Króli po Popielec, a w okresie Adwentu roznoszenie opłatków po wioskach od Wieliczki aż po Tylmanową.

Jako kwestarz dał się poznać ze swojej pokory i bardzo pogodnego usposobienia. Kwestując przez niemal połowę życia zakonnego wygrywał swoją „partyzancką” walkę z nędzą, wypraszając, a czasami wręcz wyłudzając od jednych to, czego brakowało drugim.

Kwestując bywał i u Żydów, którzy - jak wspomina brat Jacek Krauze - też chętnie mu snopki ofiarowywali. Mając specjalne zezwolenie wszystkich kolejnych przełożonych klasztoru w Wieliczce do wspomagania wyproszonymi darami ludzi potrzebujących, pomagał im nie według reguł rozsądku, lecz serca.

Często zdarzało mu się kwestować po raz drugi, aby nie wracać do klasztoru z pustym wozem, gdyż wszystko co nazbierał, rozdał ubogim. Współbracia mówili o nim, że jeśli by mógł, to rozdałby ubogim cały majątek wielickiego klasztoru. Mimo, że czynił to z potrzeby serca nie wszyscy patrzyli na tę upartą „żebraninę” dla drugich przychylnym okiem. Dotyczy to nawet braci zakonnych, którzy niejednokrotnie podejrzewali go o nieszczerość w działaniu i hipokryzję. Nawet kiedyś zapytano go złośliwie czyniąc aluzję, czy aby to prawda, że Judasz urodził się w Libuszy.

W swoim czynieniu dobra pomagał mu nieprzeciętny dar umiejętności obcowania z ludźmi wszelkiego stanu i wieku. Zdarzało się, że godził zwaśnionych sąsiadów, chodząc i prosząc, aby skłóceni darowali sobie urazy. Pomimo braku wykształcenia umiał podejść zarówno do możnych tego świata - dziedziców wielkich włości - jak i do robotników i ludu wiejskiego oraz wszelkiego rodzaju biedoty, których nazywał swoimi ,,paneczkami”. Dowodem powszechnej miłości ku niemu było miano, jakim go powszechnie darzono ,,Alojzeczek”.

Rozdawał jabłka, prosząc przy tym o modlitwę
Kiedy nie kwestował, przebywał w klasztorze wielickim. Zajmował się wtedy szewstwem, pszczelarstwem, robieniem pasków do habitów i alb, opiekował się ubogimi przy furcie, pątnikami, chorymi zakonnikami, pracował też w ogrodzie i sadzie.

Oprócz tego zawsze chętnie pomagał współbraciom i wyręczał ich, gdy byli zbytnio zapracowani i odkładali skutkiem tego swoje brackie modlitwy na wieczór. Nigdy nie widziano go próżnującego, czy zajmującego się niepotrzebnymi rozmowami. Żeby móc podołać tym zajęciom, przedłużał sobie dzień i skracał noc. Wstawał zawsze o czwartej rano, a udawał się na spoczynek dopiero na godzinę przed północą. Oczywiście przeplatał swoje zajęcia modlitwą, znajdując czas na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu i pacierze przed Cudownym Panem Jezusem w kaplicy klasztornej.

„Był skąpcem bożym - wspomina Maria Zapadlińska - nigdy nie chciał dać nic za darmo, żeby chociaż jedno słówko modlitwy od kogo zdobyć dla Jezuska. Gdy raz prosiłam go, ażeby jabłko rzucił z ogrodu, gdzie były pszczoły, które on obsługiwał, powiedział mi, rzucając jabłko - ,,zmów Anioł Pański”. A ja, śmiejąc się, uciekłam i modlitwy nie zmówiłam. Gdy nieraz wpadałam do furty klasztornej, widziałam, jak się spierał z żebrakami, godził ich i modlił się z nimi”.

Nie stronił od rekreacji, grywał ze współbraćmi w szachy i warcaby, a często zabawiał ich opowiadaniem swoich przygód z kwest. Miarą jego przywiązania do ziemi gorlickiej była zawieszony na ścianie obraz Pana Jezusa Ukrzyżowanego z Kobylanki, który przypominał mu rodzinne strony. Po raz ostatni wyjechał na kwestę do Niegowici po świętach Bożego Narodzenia w 1938 roku. Powrócił z niej po dwóch dniach bardzo chory. Zmarł 4 stycznia 1939 r. w klasztorze wielickim w opinii świętości.

W ćwierć wieku po śmierci Alejzego Kosiby w krakowskiej kurii metropolitalnej rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Wtedy to ówczesny kardynał Karol Wojtyła napisał pamiętne słowa otwierające proces beatyfikacyjny: ,,Duch św. Franciszka odrodził się w tym klasztorze w osobie brata Alojzego”.

Warto zaznaczyć, że z grona kandydatów, których procesy beatyfikacyjne rozpoczęły się w 1963 r. świętymi zostali: królowa Polski Jadwiga - żona Władysława Jagiełły oraz znany malarz i powstaniec z 1863 r. brat Albert Chmielowski.

Na swoją kolej czekają jeszcze: Wincenty Kadłubek - jeden z pierwszy polskich dziejopisarzy i właśnie brat Alojzy Kosiba. Miejmy nadzieję, że kościół katolicki, który posiada w swoich skarbnicach wiele drogocennych pereł i zwykł je oprawiać w stosownych chwilach dla potrzeb ludzi dostrzeże perłę ,,opiekuna maluczkich” i wyniesie go do chwały ołtarzy jeszcze za naszego życia, ku radości mieszkańców ziemi gorlickiej i całej Polski.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska