W ubiegłym roku pani poradnia zajmowała się odraczaniem sześciolatków od obowiązku szkolnego...
W ubiegłym roku szkolnym możliwość odraczania obowiązku szkolnego była mocno nagłaśniana przez media, stąd liczba dzieci zgłoszonych do badania była spora. Rodzice zapisywali dzieci na diagnozę już od września 2014, jednak najwięcej zgłoszeń było w marcu i kwietniu. Świadomość rodziców odnośnie tego, czy dziecko ma problemy, znacząco wzrosła. Od września miałam kilka zgłoszeń.
Jak to wygląda teraz?
Po cofnięciu obowiązku szkolnego do 7. roku życia, automatycznie te osoby nie skorzystają z diagnozy, ich dzieci pozostaną w zerówkach.
Czy rodzice nie są zagubieni w tej nowej sytuacji?
W ostatnim tygodniu miałam kilka telefonów od rodziców pięcio- i sześciolatków. Wielu jest zdezorientowanych. Jedni się cieszą, że ich pociecha nie musi iść od września do szkoły, ale na przykład jest grupa takich, którzy nie wiedzą, czy dziecko urodzone choćby w grudniu 2009 roku musi rozpocząć naukę, czy nie musi. Zmiany wprowadzane są tak szybko, że rodzice, którzy nie śledzą ich na bieżąco, mają prawo mieć pytania i wątpliwości.
Czy teraz będziemy świadkami odwrotnych działań, czyli diagnoz dopuszczających do nauki szkolnej?
Jak do tej pory nie zgłosili się do mnie rodzice, którzy chcieliby przyspieszyć obowiązek szkolny swojego dziecka. Moim zdaniem tego typu sytuacji w tym roku szkolnym będzie niewiele. Z drugiej strony nasuwa się pytanie, co z dziećmi siedmioletnimi ze znacznymi zaburzeniami i deficytami.
Jak pani ocenia te zmiany?
Dzięki politycznej burzy wokół sześciolatków rodzice chcąc nie chcąc zaczęli się interesować tematem. Jeszcze trzy lata temu niewielu z nich wiedziało, co to jest dojrzałość emocjonalna dziecka. To pozytywna strona, a negatywna to fakt, że eksperymentuje się na najmłodszych i to w ostateczności oni ponoszą konsekwencje wprowadzanych zmian. a
Rozmawiał Lech Klimek