Lipy kwitną niby jak szalone, ale na nich wyjątkowy spokój. Przed rokiem o tej porze trudno było usiąść na ławkach pod tymi na Rynku, bo lepiły się od spadającego z nich nektaru. Trzeba było je po prostu myć, żeby się nie przykleić.
Rarytas w słoiku. Drożej o kilkanaście złotych
Mniejszy spokój, przynajmniej ten miodowy, jest na gorlickim Dworzysku.
- Za słoik spadzi trzeba zapłacić 50-55 złotych. Wszystko w zależności od tego, kto sprzedaje - relacjonuje Zofia Grygowicz, gorliczanka. - Rok temu za tę sama ilość płaciłam 10-15 złotych mniej - dodaje.
Miód kupuje, bo zasmakowała w kawie z jego dodatkiem. Najlepiej, żeby rzepakowy - ma kłopoty z sercem i twierdzi, że bez zapasu w domu, zaczyna się źle czuć. Więc płaci, ile sobie każą. W sklepach słoik typu twist, to wydatek nawet 80 złotych. Jedni kupują, inni odwracają głowę z głębokim przekonaniem, że najlepszym źródłem zaopatrzenia jest pasieka.
- W przeszłości bywało, że wchodziło się do lasu i czuło jakby deszczyk - wspomina Wiesław Siarka, prezes gorlickiego koła terenowego Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Krakowie. - To właśnie była spadź, która wręcz skapywała z koron drzew - dodaje.
Teraz na takie doświadczenia nie ma raczej co liczyć. Jest zbyt sucho i zbyt gorąco. I spadź, nawet jeśli się pojawi, to natychmiast wysycha. Pszczoły jej nie zbiorą. Temperatury w ostatnich tygodniach sięgają ponad 30 stopni Celsjusza, a to nikomu nie służy. Jest jeszcze jedna sprawa - południe Polski słynie przede wszystkim ze spadzi iglastej. Nie jest powszechna, dlatego tak pożądana przez smakoszy. Zielonkawy, pachnący, gęsty. Mercedes wśród miodów. Dla wielu, panaceum na wszelkie dolegliwości.Czy będzie w tym roku? Wszyscy obserwują z niepokojem.
- Coś się pokazuje, ale co będzie - tego nikt nie wie - konkluduje.
Choć różnorakie wiadomości dla rolników i hodowców raczej optymistycznie donoszą o miodowych zbiorach, to Siarka zaraz zastrzega, że to dane dla całego kraju. Nas interesuje własne podwórko. A na nim, jak widać, słabo z miodem.
Chude wiosenne zbiory. Kiedy będzie lepiej?
W dobrych latach, z jednego ula można było zebrać nawet 20 litrów wiosennych miodów. W tym sezonie, w zasadzie nic. To, co pszczoły zdążyły zebrać wiosną w ulach, gdy zrobiło się ciepło, zjadły w wyjątkowy chłodny, tegoroczny maj. Po jednej stronie Magury lało cięgiem. Po drugiej było zgoła inaczej.
- Sypnęło śniegiem - przypomina Kazimierz Madzula, pszczelarz z Gładyszowa.
Wprawdzie zasp nie było, ale wystarczyło, żeby w pewnym sensie ogłupić owady, które zaczęły się zachowywać, jak w zimie.
W pasiece Zawiłów w Sękowej też zapowiada się miodowa posucha. Wiosennymi pożytkami pszczele rodziny żyły w maju i czerwcu, gdy było zimno i padało. Niedaleko od nich, kwitły łany rzepaku. Żółciły się całe hektary. Na niewiele się to zdało z powodu chłodu.
- Pszczoły nawet nie wyleciały z ula - mówią właściciele.
Teraz - gdy kwitną lipy - z powodu upału nektar zasycha w kwiatach i owady też nie mogą go zebrać. I nikt nie ma na to żadnego wpływu.
WIDEO: Dzieci mówią jak jest
- Była legendą Krakowa. Wspominamy wróżkę Dzidziannę spod Sukiennic
- Te dzikie zwierzęta żyją w Krakowie [ZDJĘCIA]
- Mapa wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym
- Nową zakopianką pojedziemy tuż po wakacjach! [NOWE ZDJĘCIA]
- Krakowianka łamie prawa grawitacji i... podbija internet
- Sprawdź 10 sposobów na walkę z upałem!
