Dla sekretnych przepisów, pieczenia i gotowania Karolina Kałuża rzuciła zarządzanie i marketing. Odnalazła się w kuchni. Zafascynowała się kuchnią francuską, ale też garściami korzysta ze starych przepisów rodzinnych i eksperymentuje. No i zwraca uwagę na składniki. Muszą być najlepsze, bo to sekret ciast.
- Mam komfort, bo kilka lat temu przeprowadziliśmy się na wieś. Na początku rozeznałam, gdzie kupię wiejskie jaja i mleko. Na szczęście są gospodarze, którzy mają krowy i kury, w pobliżu jest sad, więc jest dobrze - cieszy się pani Karolina.
Decydując się na pieczenia na zamówienia pomyślała o tartach, bo fascynował ją kisz i kuchnia francuska.
- Pewnie dlatego, że jestem zwolenniczką używania masła. A w kuchni francuskiej są trzy zasady: jedna to masło, druga masło, trzecia masło. Jest i czwarta: jeśli coś nie wychodzi, to dodać więcej masła. Uwielbiam kisz, czyli kruche ciasto z nadzieniem warzywnym zalane masą z jajek i śmietany. Najbardziej polecam klasyczny kisz lotaryński, czyli kruchy spód, na to boczek i cebula. Ja to podsmażam, by trochę tłuszczu wyciekło z boczku, wykładam na kruche ciasto i zalewam masą jajeczno-śmietanową - mówi.
Na dziś, na Michałowicki Jarmark Bożonarodzeniowy też szykuje warzywne tarty i nie tylko. - Nastawiałam się na tarty, ale częściej mam zamówienie na torty. Mąż mówi, że tarty i torty to niewielka różnica - uśmiecha się specjalistka od ciast.
Teraz czas na przygotowania świąteczne. Zawsze jest tradycyjnie po polsku, ale przewijają się elementy kuchni francuskiej.
- Wiadomo, musi być zupa grzybowa z prawdziwków, zbieranych przez mojego tatę. Nieodzowny jest barszcz czerwony z uszkami, choć ja preferuję z fasolą Jaś. Musi być kapusta z grzybami i grochem, no i karp, który pochodzi z czasów PRL, ale zadomowił się na stałe. W staropolskiej kuchni był szczupak - mówi.
- A u nas w domu dawniej jeszcze był tzw. trupi sosik, podobno robiony ze zwierzęcej krwi i śmietany. Dziadek go zawsze wspominał, ale przepis zaginął. Wciąż są pierogi z kapustą i grzybami, śledzik w śmietanie z cebulką, koperkiem i płatkami migdałów, oraz śledzik korzenny z goździkami i cynamonem o słodkawym smaku i kompot z suszu - wymienia gospodyni domu.
A na koniec ciasta: sernik, strucla makowa i piernik. Przyznaje się, że gdy piecze ciasta, to z nimi rozmawia.
- Oczywiście przy pieczeniu biszkoptu nie można hałasować, trzaskać drzwiami, ani krzyczeć, żeby się ciasto nie wystraszyło - tak się mówi, ale biszkopt rzeczywiście jest wrażliwy. Jak go wkładam do piekarnika to sygnalizuję rodzinie, oni wiedzą co to oznacza. A do biszkoptu mówię: „Mój kochany zaraz się upieczesz”. Gdy się upiecze, to rzucam nim o podłogę, razem z formą tak z wysokości 30 centymetrów, żeby się zahartował i nie opadł. Natomiast wyjmując sernik z piekarnika mówię do niego: „Teraz będziesz odpoczywał”, bo trzeba go spokojnie odstawić. A do strucli makowej mówię przed włożeniem do pieczenia: „Tylko mi nie pęknij” - gospodyni relacjonuje swoje rozmowy z ciastami.
Planuje zrobić też ciasto, które na święta jedzą Francuzi, czyli Bûche de Noël. - W tłumaczeniu to pień czy gałąź drzewa. Kiedyś ludzie we Francji wychodząc na mszę w Wigilię wkładali taką największą gałąź do pieca, żeby długo się paliła i nie wygasło podczas ich nieobecności.
Teraz nie ma takich pieców, a gałąź przetrwała jako ciasto. Jest ono w kształcie gałęzi, ale to biszkopt - w swojej najbardziej tradycyjnej postaci jest z nadzieniem kremowym maślanym - opowiada pani Karolina. Chociaż francuzi je modyfikują.
Karolina Kałuża na poważnie, niemal zawodowo zaczęła zajmować się kuchnią od niedawna, ale gotuje i piecze od zawsze.
- Mając kilka lat robiłam zupę z obierek ziemniaków i płynu do mycia naczyń, a pączki z mokrego piasku z lukrem z suchego piasku - przypomina swoje zabawy. Niedługo potem przyszła kolej na prawdziwe wypieki.
- To była totalna porażka, chodziłam wtedy do podstawówki. W gazecie znalazłam przepis na ciasto ananasowo-kokosowe. Upiekłam, ale zjeść się nie dało - pani Karolina zaznacza, że robiła zgodnie z tym co było napisane, dała m.in. całą torebkę proszku do pieczenia.
- Po tym doświadczeniu wiedziałam, żeby nie patrzeć na to, co napisane, ale dopytać mamę, babcię, potem teściową. Jedna moja babcia robiła najpyszniejszą zupę pomidorową, a druga babcia najlepsze na świcie pączki. A od teściowej dostałam przepis na ptysie. Wyszły znakomite. Wtedy zorientowałam się, że przepis musi być dobry i sprawdzony - mówi.
Nie myślała o pracy w kuchni. Gdy przyszedł czas na edukację zawodową, wybrała zarządzanie i marketing oraz pracę w banku. Ale to nie było to. Karolinę Kałużę ciągnęło do kuchni.
Zawsze kupowała czasopisma z przepisami i oglądała kulinarne programy. No i zaczęła piec na dobre. Doceniła ją rodzina i znajomi. Od męża Michała dostała fartuch MasterChefa, to był dowód, że domownicy już przyznali jej tytuł mistrza.
O młodszej córce Julce w rodzinie mówią niejadek, ale inaczej mówi pani Karolina. - Wiem, że ona wcale nie jest niejadkiem, tylko smakoszem - uśmiecha się mama i stara trafić w gusta 10-letniej córeczki.
Docenianie poczynań mamy dobrze idzie starszej córce Ani. Kiedyś Ania wyjechała na kilka dni. Wszystko było super na tym wyjeździe, wróciła zadowolona. A gdy zjadła obiad przygotowany przez mamę na jej powrót powiedziała: „Tego mi brakowało”. Takie pochwały są najważniejsze dla mistrzyni kuchni z Więcławic Dworskich.
- Nie zrobiłam jakiegoś specjalnego obiadu. To była cukinia w sosie szafranowym. Akurat to miałam w domu, ale mam oczywiście wiele różnych przypraw, różne maki, amarantus i inne. Spiżarka jest wypełniona potrzebnymi produktami - mówi pani domu. Ale zaznacza, że do tamtego obiadu dla córki dodała to, co najważniejsze - miłość. Tak gotuje dla rodziny i dla innych również, bo z pasją, zaangażowaniem i sercem gotuje i piecze wszystko.
WIDEO: Poważny program - odc. 6: Strategia Rozwoju Krakowa
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
Follow https://twitter.com/dziennipolski