Nauczycielka znęcała się nad dziećmi? [CZYTAJ WIĘCEJ]
Zmuszanie 11-letnich uczniów do bicia kolegów i karanie ich za odmowę wykonania tego polecenia chodzeniem w kucki po klasie - tak zdaniem rodziców uczniów Zespołu Szkół Publicznych w Wilkowisku (gm. Jodłownik) wyglądały metody wychowawcze 51-letniej matematyczki Marii D.
Sprawa wyszła na jaw w kwietniu 2012 r. Czwartoklasiści opowiedzieli wtedy dyrekcji, jak musieli bić po pupie swoją koleżankę Kingę za to, że zapomniała przynieść na lekcję cyrkiel. Wczoraj mówiła o tym w limanowskim sądzie mama dziewczynki.
Wspominała, że w listopadzie 2011 r. córka mówiła jej, że boi się chodzić na matematykę. Wtedy kobieta to zignorowała. W marcu następnego roku została wezwana do szkoły, bo dziewczynka źle się poczuła. Zasłabła i dostała torsji. Wtedy matka dowiedziała się, że kilka dni wcześniej nauczycielka kazała jej się położyć na ławce, a dzieci kolejno podchodziły do niej i dawały jej klapsy. Maria D. trzymała wtedy uczennicę za szyję, żeby się nie wyrywała.
- Wcześniej córka o tym nie wspominała - mówi mama Kingi. - Potem wyjaśniła, że bała się zemsty nauczycielki. Gdy zaczęłam ją wypytywać o szczegóły, odparła: "Mamo, ja już nie chcę tego pamiętać".
Podobną relację zdała w sądzie matka 11-letniego Kuby. W dniu, w którym klasa dawała klapsy Kindze, bardzo bolały go nogi. Na pytanie rodziców, co się stało, odpowiedział, że musiał przez 40 minut chodzić w kucki po klasie. Inni musieli robić pompki. Była to kara za to, że nie zgodzili się bić koleżanki. - Następnego dnia nie poszedł do szkoły - wspomina jego mama. - Stwierdził, że woli dostać lanie od taty, niż iść na matematykę.
Pełnomocnik oskarżonej Paweł Mędoń usiłował wczoraj udowodnić, że relacje o nietypowych metodach wychowawczych stosowanych przez Marię D. zdawali uczniowie, którzy nie byli matematycznymi orłami.
- Może stres opisywany przez dzieci wynikał ze strachu przed matematyką, a nie samą nauczycielką? - sugeruje Paweł Mędoń. Rodzice potwierdzili, że ich dzieci miały problemy z tym przedmiotem. Dlatego chodziły na zajęcia dodatkowe, prowadzone przez Marię D.
- Skoro tak bardzo się mnie bały, to dlaczego przychodziły na douczanie? - pytała matematyczka.
Mama bitej Kingi podkreśliła, że jej córka po prostu chciała zrozumieć matematykę. A zaczęła dobrze sobie radzić z tym przedmiotem po zmianie nauczyciela. Świetne oceny ma też Kuba, który z chęcią siada do odrabiania lekcji, odkąd w szkole nie uczy już Maria D.
Rodzice czwartoklasistów przytoczyli wczoraj szokujące słowa wypowiedziane rzekomo przez oskarżoną matematyczkę. Gdy w kwietniu 2012 r. wybuchła afera, miała ich prosić, by "zeznawali tak, by nie zrobić jej krzywdy".
- Maria D. stwierdziła wręcz, że sprawę w sądzie i tak wygra i za pół roku wróci do szkoły - opowiada matka Kuby. - Mój syn bał się, że nauczycielka pewnie będzie się na nim mścić, dlatego długo nie mówił o tym, co dzieje się na lekcjach matematyki.
Nietypowe metody wychowawcze Marii D. miały być w klasie stosowane od grudnia 2011 r. Wtedy za brak przyborów lekcyjnych miała być karcona inna dziewczynka - Marcelina. Do bicia jednak nie doszło, ponieważ ze strachu uczennica schowała się pod ławkę.
Maria D. konsekwentnie nie przyznaje się do winy. Chętnie korzysta z przysługującego jej prawa do zadawania pytań świadkom. Robiła to z ironicznym uśmiechem na twarzy, za co została upomniana przez sędziego Marcina Drozda.
- Proszę też nie przerywać i dać się wypowiedzieć świadkom - sugerował poirytowany sędzia. - Ciągłe przerywanie ich wypowiedzi sprawia, że nie mogą się skupić.
Maria D. przekonuje, że Kinga kłamie, opowiadając o dawaniu jej przez klasę klapsów. Twierdzi, że dziewczynka była nadpobudliwa i nie mogła skupić się na lekcji. Dlatego z inicjatywy matematyczki matka uczennicy poszła z nią do psychologa.
- Nie stwierdził u córki ADHD - ripostowała matka 11-latki. - Uznał natomiast, że jej problemy wynikają ze strachu przed nauczycielką. Kinga miała biegunki i torsje przed wyjściem do szkoły. Brała krople uspokajające.
Matka dziewczynki uważa relacje córki za wiarygodne, ponieważ potwierdzili je inni uczniowie. Psycholog nie stwierdził u nich konfabulacji.
Maria D. od kwietnia 2012 r. jest zawieszona w pełnieniu obowiązków. Prawie rok opóźniała rozpoczęcie procesu. Sąd musiał kilkakrotnie odraczać rozprawy z powodu jej zwolnień lekarskich.
Maria D. od początku utrzymuje, że jest niewinna, a pompki i "kaczuszki" robione przez uczniów podczas lekcji stanowiły formę zajęć śródlekcyjnych, które miały pomóc im się odstresować. Nauczycielka twierdzi wręcz, że jest ofiarą spisku dyrektorki szkoły Barbary Fiust i samych uczniów.
Na pierwszej rozprawie, która odbyła się w połowie listopada, zarzuciła swojej byłej przełożonej niekonsekwencję. Dyrektorka zeznała, że już w listopadzie 2011 r. rodzice chcieli się z nią spotkać w sprawie nietypowych lekcji matematyki, ale do rozmowy ostatecznie nie doszło. Maria D., powołując się na ten fakt, uważa, że Barbara Fiust nie starała się dociec, w czym tkwi problem.
- Czy od listopada 2011 roku choć raz przeprowadziła pani hospitację na lekcji matematyki? - pytała Maria D. W odpowiedzi usłyszała, że dyrektorka nie miała na to czasu. Nie chciała też zaogniać napiętych relacji z matematyczką, której wcześniej zarzuciła m.in. bezprawne wypuszczenie ucznia z lekcji.
Jeszcze w grudniu, na wniosek obrony matematyczki, limanowski sąd przesłucha uczniów Marii D. Dojdzie do tego bez udziału nauczycielki, by niepotrzebnie nie stresować dzieci.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+