Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisława Szymborska i Czesław Miłosz. Znajomość czy przyjaźń?

Redakcja
Dwoje noblistów w jednym Krakowie
Dwoje noblistów w jednym Krakowie Anna Kaczmarz
Pomna gorszących scen, jakie rozgrywały się po śmierci Miłosza, wydała jasne dyspozycje: jej ciało złożone ma być na cmentarzu Rakowickim - piszą autorki biografii Wisławy Szymborskiej wydanej przez Znak. Fragment poniżej.

Jadąc 1 sierpnia 1998 roku do Warszawy na pogrzeb Zbigniewa Herberta wynajętą taksówką, Szymborska i Miłosz zatrzymali się na chwilę w jakimś podkieleckim lasku. Szymborska zachwycała się sosnami, że takie powykręcane, wczepione kurczowo w ziemię, a Miłosz na to: "Sosna to nie jest drzewo. Dąb to jest drzewo. Albo buk".

- Podróż w obie strony trwała jakieś dziesięć godzin - opowiadał nam Michał Rusinek, który zapamiętał tę scenę. - Szymborska przez cały czas usiłowała mówić o rzeczach lekkich i zabawnych, a Miłosz przeciwnie, zadawał jej tematy typu "stosunki polsko-białoruskie" lub "Białoruś jako polska Irlandia". Potem opowiedział, że wszedł kiedyś do księgarni dla prawdziwych Polaków, nabył kilka książek, przeczytał i zrozumiał: "Wisławo, nie ma dla nas żadnego ratunku".

Pierwszy raz poetka spotkała Czesława Miłosza 31 stycznia 1945 roku na inaugurującym życie literackie w świeżo wyzwolonym Krakowie poranku poetyckim.- Największe wrażenie zrobił na mnie Miłosz - opowiadała nam. - Poeci przeważnie czytali z okropną dykcją, mylili się, dukali, a że wszystko odbywało się bez mikrofonów, mało co było słychać. A tu nagle wychodzi on, ma wygląd gniewnego cherubina, głos świetnie postawiony. Pamiętam, że pomyślałam: to wielki poeta. Oczywiście nie ośmieliłam się podejść.

(...) Przez Kraków Miłosz ledwo przemknął, już w listopadzie 1945 roku wyjechał na placówkę do Nowego Jorku. Szymborskiej jednak jeszcze jedno spotkanie zdążyło wbić się w pamięć. A to dlatego, że naraziło jej podziw na ciężką próbę. No i odbyło się w prawdziwej restauracji, gdzie znalazła się po raz pierwszy w życiu. Rozejrzała się po sali i co zobaczyła?

-Przy sąsiednim stoliku, w towarzystwie, siedział Miłosz. Kelner przyniósł mu schaboszczaka z kapustą i on wcinał z apetytem. Pamiętam, że ten widok: uduchowiony poeta, cherubin, z kotletem wieprzowym w ustach, głęboko mnie przeraził. Wiedziałam, że i poeci czasem muszą jeść, ale żeby dania tak pospolite? Nie od razu się z tym pogodziłam. Wkrótce zaczęłam być pilną czytelniczką poezji, a kiedy przeczytałam "Ocalenie" i jego wiersze w prasie, moje onieśmielenie jeszcze urosło. (...)
I tak jesienią 1957 roku nie miała odwagi zagadnąć go, kiedy przypadkiem natknęła się na niego w paryskiej kawiarni: "Przechodził między stolikami, prawdopodobnie z kimś umówiony. Nadarzała się okazja, by podejść i powiedzieć - co może chętnie by wtedy usłyszał - że jego zakazane książki są jednak w kraju czytane, przepisywane z pojedynczych, przemycanych przez granicę egzemplarzy. I że ci, co bardzo chcą, dostęp do nich prędzej czy później znajdują".

Osobiście poznali się, kiedy Miłosz przyjechał do Polski w 1989 roku odebrać doktorat honoris causa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Udzielając wtedy wywiadu pismu "NaGłos", oświadczył: "W tej chwili polska literatura jest literaturą światową". I jednym tchem wymienił nazwiska Białoszewskiego, Herberta, Różewicza, Wata, Zagajewskiego i Szymborskiej. (…)
Kiedy w 1993 roku Miłosz dostał honorowe obywatelstwo miasta Krakowa i zaczął spędzać tam letnie miesiące, zaczął też bywać u Szymborskiej na kolacyjkach czy loteryjkach. Czasem fanty przynosił (na przykład miniaturową komódkę z szufladkami), czasem wygrywał (na przykład kropidło).

Szymborska pamiętała, że to Miłosz był jedną z pierwszych osób, które w październiku 1996 roku gratulowały jej Nobla. - Śmiał się bardzo - opowiadała. - I mówił, że współczuje, bo zna to brzemię, które teraz będę dźwigała. Miłosz - mówił nam Illg - czuł się kimś w rodzaju patrona, gospodarza polskiej poezji i wiele zrobił dla jej upowszechniania w Stanach. Tak to zresztą sam ujął we wstępie do "Wypisów...": "Zawsze miałem poczucie czynnego udziału w gospodarstwie polskiej poezji". Dlatego z Nobla dla Szymborskiej był po gospodarsku dumny.

Ta duma przebija z artykułu, jaki opublikował po Noblu Szymborskiej w "Tygodniku Powszechnym". Zatytułował go radośnie "A nie mówiłem?".
(…). Po raz pierwszy dwoje noblistów wystąpiło publicznie 9 maja 1997 roku w Złotej Sali Zamku Królewskiego w Warszawie. Byłyśmy tam: sztywna atmosfera pałacowej pompy, tłum fotoreporterów, chór śpiewający po łacinie. "Szymborska umierała ze wstydu, a Miłosz godnościowo się puszył - opisywał Tomasz Jastrun. - Potem laureaci nie mogli się zdecydować, kto ma usiąść po której stronie zabytkowego stolika. Z niemożności podjęcia tej decyzji powstał »wiersz« nie w stylu Miłosza, nie w tonie Szymborskiej, ale w stylu Białoszewskiego: To ja tu, a ty tam, nie ja tam, a ty tu".

W rzeczywistości szło o to, że akustyka była zła i ledwo co było słychać. Miłosz został posadzony tak, że pytania trafiały do tego ucha, na które gorzej słyszał, i Szymborska próbowała jakoś temu zaradzić.(...)

- Z Wisławy i Czesława Miłosza w sposób naturalny powstała para, a tę relację podjął i stworzył Miłosz, bo ona sama by się nie odważyła - tłumaczyła nam Teresa Walas. - Wisława podkreślała całym swoim zachowaniem, że był to związek uczuciowy asymetryczny: on wielki wieszcz, ona skromna poetka, i że te asymetryczne wielkości zostały w jakiejś mierze sztucznie zrównane za pomocą Nobla. Mówiła do pana Czesława: "Wieszczu" - żartem, bo żartem, ale ona swój stosunek do Miłosza tak właśnie określała. W zabawnych, wierszowanych dystychach o krakowskich kolegach pisarzach poświęciła mu taki dwuwiersz: "Tu Czesław Miłosz - chmurna twarz. / Klęknij i odmów »Ojcze nasz«".(...)

Gdy Miłosz przychodził z wizytą do Szymborskiej, ta zwykle podawała zrazy zawijane z polędwicy z kaszą gryczaną (normalnie raczej nie miała ambicji w kuchni, ale w tym przypadku, jak mówiła, "wspina się jako gospodyni na palce"). Tradycja ta zrodziła się, gdy Miłosz przyjeżdżał do Krakowa gościnnie z Kalifornii, i to miał być polski akcent.

"Ostatni raz, kiedy się widzieliśmy - opowiadała Szymborska Piotrowi Najsztubowi - jeszcze siedział, jeszcze był ubrany. Potem, kiedy już tylko leżał, tak drzemał bez jakiegoś głębszego kontaktu, nie chciałam go widzieć, bo myślę, że i on nie chciał, żeby ludzie na takiego Miłosza patrzyli, bez jakiegoś głębszego kontaktu, więc ostatni raz widziałam go jeszcze w dobrej formie i takim go pamiętam, a wtedy nie było mowy o pożegnaniu".

W tym samym wywiadzie na pytanie, jak zareagowała na ten cały szum wokół pochówku Miłosza, odpowiedziała: "Bardzo byliśmy wstrząśnięci tym, że coś takiego mogło z ludzi wypłynąć, ożywił się wirus, bo te wszystkie antysemityzmy, nacjonalizmy, klerykalizmy typu staropolskiego to naprawdę jest wirus, on siedzi, śpi w ludziach".
Pomna gorszących scen, jakie rozgrywały się po śmierci Miłosza, wydała jasne dyspozycje: jej pogrzeb ma być świecki, ciało skremowane i złożone w grobowcu rodzinnym - obok rodziców - na cmentarzu Rakowickim.
Jej ostatnie publiczne wystąpienie związane było z Miłoszem. Jerzy Illg namówił ją, by wzięła udział w drugim Festiwalu Literackim imienia Czesława Miłosza ("Jemu nie możesz odmówić"). Nie potrafiła odmówić nawet po jego śmierci.
I tak 14 maja 2011 r. przeczytała w kościele Bożego Ciała dwa, wtedy jeszcze niepublikowane wiersze - "Lustro" i "Dłoń".

***
Anna Bikont, Joanna Szczęsna [b]"Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej". Wydawnictwo Znak[/b]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska