FLESZ - Grecja znosi restrykcje

Wszystko zaczęło się w niedzielę 27 lutego, trzy dni po wybuchu wojny. Witold Cygan, właściciel firmy transportowej Transwit z Wojnicza, wyruszył do Lwowa, gdzie zaczęły napływać tysiące uchodźców ze wschodniej Ukrainy.
- Mam sentyment do tego kraju, mam tam wielu przyjaciół i znajomych, z którymi kiedyś współpracowałem. Po wybuchu wojny zwrócili się do mnie, czy bym czegoś nie mógł zorganizować - opowiada mężczyzna. Od tamtego czasu zorganizował już ponad 30 wyjazdów. W większości ich celem był Lwów, ale w miarę, jak rosyjskie wojska wycofywały się z okolic Kijowa, również do stolicy Ukrainy, Borodzianki, a ostatnio nawet do Zaporoża w południowo-wschodniej części kraju.
- Próbowaliśmy się dostać do Buczy i do Irpienia, ale były tam zbombardowane mosty, ale jedyna alternatywna trasa prowadziła przez las i była nieutwardzona. Dlatego pomoc zawieźliśmy do Borodzianki, a do Irpienia i do Buczy przeładowaliśmy przywiezione artykuły na samochody wojsk obrony terytorialnej, która zawiozła pomoc mieszkańcom.
Była to zarówno żywność, jak i środki czystości i ubrania, tak bardzo potrzebne w miejscach dotkniętych wojną, ale również specjalistyczny sprzęt dla służb ratunkowych. Ostatnio do Lwowa Witold Cygan zawiózł urządzenia hydrauliczne, pochodzące z austriackiej firmy produkującej m.in. podnośniki hydrauliczne, nożyce do cięcia metalu dla miejscowych strażaków. - Urządzenia były warte co najmniej 80 tys. euro.
Oczywiście przedsiębiorca nie działa sam. Pomagają mu w tym wolontariusze z Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych w Wojniczu w Wojniczu, Stowarzyszenia Edu Wojnicz i Gminnego Ośrodka Kultury w Wojniczu.
150 ton pomocy dla Ukrainy
Do tej pory firma Transwit przetransportowała ok. 150 ton pomocy humanitarnej na Ukrainę. Nie byłoby to możliwe bez ogromnej mobilizacji w regionie i organizowanych ciągle zbiórek. Trwają one ciągle nie tylko w Wojniczu (m.in. w miejscowej szkole średniej i podstawowej), ale i w okolicznych miejscowościach, jak Wierzchosławice, Lisia Góra, Łękawka, Brzozowa, Zgłobice, a nawet z Dębna i Borzęcina w powiecie brzeskim.
Ważnym wsparciem są też fundusze na paliwo dla autobusów. Przekazują je liczne fundacje, ale i osoby prywatne, m.in. kuzynka Witolda Cygana pracująca w Parlamencie Europejskim jako tłumaczka, która zorganizowała zbiórkę wśród innych tłumaczy. - Wyjazdy nie byłyby możliwe bez takiego wsparcia. Koszt paliwa na jeden wyjazd 1,5 -2 tys. zł, więc jak łatwo wyliczyć 30 kursów to ok. 50-60 tys. zł. Ostatnie 2 kursy do Zaporoża były znacznie droższe ze względu na odległość, i na paliwo wydaliśmy 12 tys. zł - wylicza pan Witold.
Przywieźli już dwa tysiące uchodźców
Żaden autobus nie wraca z Ukrainy pusty. Za każdym razem są w nim zabierane osoby, chcące uciec przed wojną. Bywa, że chętnych jest więcej niż miejsc siedzących. W jednym przypadku do 61-osobowego autokaru wsiadło aż 97 osób. - Ludzie zgodzili się jechać na stojąco, żeby się tylko wydostać i uciec przed wojną. Nie było dla nich problemem czekanie na granicy po kilka-kilkanaście godzin - opowiada przedsiębiorca. Do tej pory przywiózł do Polski ok. 2 tys. osób. Najmłodsze dziecko miało zaledwie 18 dni.
Obecnie liczba osób, chcących wydostać się z Ukrainy, zmalała. Ale w pierwszych tygodniach przy granicy były tłumy. - Widywałem porzucone samochody, bo niektórym czekającym w kolejce po kilkadziesiąt godzin brakło paliwa i poszli w stronę Polski na piechotę, byle tylko wydostać się z tego piekła.
Każdy kurs jest całkowicie charytatywny. Firma z Wojnicza na nich nie zarabia, a kierowcy wyruszają w trasę w czasie wolnym. - Od żadnej osoby, którą przywieźliśmy nie wzięliśmy ani złotówki. Co więcej, każdy dostaje od nas kanapki, które przygotowuje jedna z wolontariuszek.
Łzy wzruszenia na Majdanie
Witold Cygan nie kryje, że sytuacja na Ukrainie mocno leży mu na sercu, i to nie tylko ze względu na przyjaciół i znajomych, których ma w tym kraju. - Czuję pustkę w sercu, gdy widzę czołgi, a w niektórych zwęglone ciała, których na razie nikt nie usuwa. Ludzkie zwłoki często widać wśród ruin. Czuję pustkę, że w tak bestialski sposób, bez skrupułów ludzie są mordowani w XXI wieku i to tak niedaleko od nas. Przecież 500-600 km to nieduża odległość, bomby spadały też znacznie bliżej naszych granic, bo na Jaworów i Lwów.
Bywa, że konieczne jest użycie kamizelek kuloodpornych, jak choćby w czasie wyjazdu do Zaporoża, które ostatnio było bombardowane.
O tym, jak doświadczenie zniszczonej Ukrainy dotknęło przedsiębiorcę z Wojnicza świadczy jedno z nagrań, jakie opublikował na swoim profilu społecznościowym 14 kwietnia, stojąc na kijowskim Majdanie.
- Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim naszym darczyńcom za pomoc, jaką niesiecie Ukrainie. Tu bije serce Ukrainy, to jest wyjątkowe miejsce, tu się rozegrał Majdan... Brak mi słów, że jestem w tym miejscu. Wielkie dzięki, jak to mówią Ukraińcy "vielkie diakuju, bolszoje spasibo" dla wszystkich darczyńców i każdego z osobna, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do naszej akcji - mówił łamiącym się głosem.
- Zamek w Wiśniczu na tle Tatr, kolejne niezwykłe zdjęcie Mirosława Mroczka
- Bochnia. Przy tężni będzie informacja turystyczna, sklepik, kawiarnia i toalety
- Bochnia-Brzesko. W regionie praktycznie nie ma schronów przeciwlotniczych
- Pięcioosobowej rodzinie z Kamionnej spłonął dom. Trwa zbiórka na odbudowę zniszczeń
- Znana firma zrezygnowała z litery "Z" w swoim logo. Chcą uniknąć skojarzeń z wojną
- Raisa Nazarowa z Ukrainy mieszka w Bochni od ponad 20 lat, dziś pomaga uchodźcom