Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodek - ułan po dziadku

Halina Gajda
Halina Gajda
O ułańskiej przeszłości rodziny, konsekwencjach spadania z wysokiego konia, prywatnym muzeum jeździectwa - rozmawiamy z Włodzimierzem Kario ze Starej Cegielni w Gładyszowie.

Zawsze myślałam, że ułan to chłop jak dąb - wysoki, barczysty. A Pan, proszę się nie gniewać, ale taki trochę z metra cięty...
Bo ułan musi być zwinny, a nie wielki. Jak jest wielki, to ciężki. I powolny. A to ze sprytem w parze nie idzie.

Dziadek był takim prawdziwym ułanem?
Stanisław Kario był najprawdziwszym ułanem. Tak samo jak jego brat Leonard. Obaj służyli w pierwszym Pułku Ułanów Krechowieckich. Obaj uczestniczyli w wojnie polsko-bolszewickiej. Dziadek zmarł w 1985 roku. Byłem dzieckiem, kiedy brał mnie na kolana i coś tam opowiadał o swoich przeżyciach. Tyle, że gdy on chciał opowiadać, ja za bardzo nie chciałem słuchać. Poza tym, to były czasy, gdy lepiej było wiedzieć mniej niż więcej. Bardziej niż sama historia interesowały mnie konie.

Pamięta Pan coś z tych dziadkowych opowieści?
Jedna historia wbiła mi się w głowę. Bo była związana z końmi, o tym, jak zdobywali pociąg pancerny. Proszę sobie wyobrazić zagon kawaleryjski - tak to się kiedyś nazywało - atakujący uzbrojonych po zęby żołnierzy, którzy za wszelką cenę próbowali nie dopuścić, by polska konnica zajęła tak ważny dla wroga węzeł kolejowy. Nasi rozebrali więc część torów, w końcu załoga pociągu się poddała. Na cześć zwycięstwa pociąg nazwali „Krechowiak”. Z kolei brat dziadka Leonard był wziętym inżynierem budownictwa. Walczył w szeregach 1. Pułku Ułanów. Prowadził przedsiębiorstwo budowlane. W 1934 roku opatentował... pustak ceramiczny. Ale gdziekolwiek byśmy nie byli i cokolwiek nie robili, naszym wspólnym mianownikiem były zawsze konie.

Wedle tej tradycji najpierw zaczął Pan jeździć, a później chodzić?Prawie. Bo pytałem ciągle rodziców, kto może jeździć konno. Oni w kółko odpowiadali: dyrektor stadniny. No to zostałem dyrektorem stadniny (śmiech). Na szczęście już nim nie jestem. A zupełnie poważnie, jeszcze na studiach byłem takim końskim statystą. Potem zdarzało się, że na planie filmowym spędzałem po trzy miesiące.

Stąd pomysł na powołanie grupy rekonstrukcyjnej?
Poniekąd. Zanim powstała, graliśmy z naszymi końmi w filmach. Byłem konsultantem do spraw koni w kilku polskich produkcjach - „Ogniem i mieczem”, „Szatanie z siódmej klasy”, „Quo Vadis” czy „Starej baśni”. Moje konie grały w „Bitwie warszawskiej 1920”. W filmie wcieliliśmy się w rolę oddziałów bolszewickich, a także Kozaków. Zamknęło się koło historii. Maja i Włodzimierz Kario, czyli wnuk i prawnuczka, wzięli udział w filmowej bitwie pod Komarowem, tej samej, w której uczestniczył ich dziadek Stanisław z bratem Leonardem. W sumie graliśmy w ponad trzydziestu różnych tytułach. W końcu uznaliśmy, że trzeba to jakoś usankcjonować, żeby móc szeroko pokazywać, co potrafimy. Tak powstał I Pułk Ułanów Krechowieckich w Gładyszowie. W programie mamy pokazy musztry kawaleryjskiej, dżygitówkę, pokazy władania białą bronią, a także kadryle.

Grał Pan razem z Aleksandrem Domogarowem. W rzeczywistości też jest takim Kozakiem?Powiem krótko. Na pewno czuje się gwiazdą.

A Bogusław Linda?
Również krótko. Swój chłop (śmiech).

Skąd macie stroje na rekonstrukcje bitewne? Szyjemy sobie sami. Wszystkie mundury odwzorowane są niemal jeden do jednego. W zasadzie możemy brać udział w rekonstrukcjach wydarzeń historycznych z ostatniego tysiąclecia. Nawet stroje rzymskie by się u nas znalazły. Odziedziczyliśmy resztki z magazynów po polskiej rewii konnej. Chłopaki też się starają, szyją. Taka pasja...

Gdy umawialiśmy się na spotkanie, mówił Pan, że właśnie wrócił z kolejnego planu filmowego.
Dokładnie z planu „Hubala”. Ma to być etiuda filmowa, jakieś 15-20 minut opowieści o majorze kawalerii Henryku Dobrzańskim.

Był Pan ze swoimi końmi?
A jakże by inaczej? Mam taką dewizę: by zrozumieć polskość, trzeba zrozumieć historię. Trzeba ją znać. A przecież mieliśmy najlepszą kawalerię w Europie. Jakkolwiek to brzmi - koń był gwarantem życia, a więc należały mu się szacunek i opieka. Jak ktoś się tego nauczył w stosunku do zwierzęcia, to potem przekładał to na ludzi.

Tak w ogóle, to dużo ich Pan ma?Koni? Teraz szesnaście, bo nie prowadzę hodowli. Ale bywało, że było ich około 50.

W zawodach jeździeckich Pan jeszcze startuje?
Od czasu do czasu. Tylko jakoś tak się robi, że koń mnie wtedy nie lubi. I muszę pić jego zdrowie (śmiech).

To znaczy?
To wynika z tradycji. Jeśli jeździec na zawodach spadnie z konia, to po wszystkim nie dość, że musi postawić kolegom małe co nieco, to jeszcze wyjść na stół i publicznie się przyznać, że jest - powiedzmy kulturalnie - fajtłapą, a nie jeźdźcem. I wypić zdrowie konia.

Pił pan?
Bo to raz! Teraz to pijam nie tylko za zdrowie konia, ale i swoje, że wyszedłem cało.

Wiem, że ma Pan przydomowe muzeum. Jakieś ciekawe eksponaty?
Mam. Gdzieś trzeba było w końcu zorganizować jedno miejsce dla tego wszystkiego, co udało się przez lata nazbierać. Samych historycznych siodeł mam ponad pięćdziesiąt. I z Kaukazu, i z Urugwaju, mam takie zrobione ze słomy i kolejne ze strzemionami jak buciki. Mam siodła kawaleryjskie zdobione kością, oficerskie z 1925 roku. Poza tym białą broń, szable, rozmaite odznaki. Ciągle pojawia się coś nowego.

Skórzane siodła trzeba pewnie czyścić. Pilnować, żeby nie popękały. Trzeba mieć czas.
Muszę go znaleźć. Przyznam, że trochę wyręczam się tymi, którzy przyjeżdżają do nas na obozy jeździeckie. Muszę pomyśleć o czymś większym na te moje zbiory, bo na razie owo muzeum ogranicza się do 30-metrowego korytarza.

Rozmawiała Halina Gajda

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska