Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wodę i ogień we krwi mają trzy pokolenia

Lech Klimek
Lech Klimek
W niedzielę druhowie ze Staszkówki mają wielkie święto. Jednostka obchodzić będzie 60. urodziny. W gronie gości będzie Ignacy Dyl, jeden z założycieli OSP. Mundur dostanie Kuba Łaś.

- Jeszcze teraz, gdy zawyje syrena, to mi się serce rwie do remizy, ale co zrobić, lata nie te i zdrowie słabe - mówi 83-letni Ignacy Dyl, jeden z założycieli OSP w Staszkówce.

Zimą w 1956 roku przyjechał do Staszkówki komendant straży z Gorlic, Władysław Bajorek, namawiał miejscowych do założenia OSP. - Długo się nie zastanawialiśmy, drużyna powstała od razu - wspomina Ignacy Dyl.

Gdy 60 lat temu skrzykiwali się ochotnicy, zapisało się 18 młodych mężczyzn. Pierwszym prezesem wybrano Czesława Grabowskiego. Teraz żyje już niewielu z tych, którzy zakładali straż we wsi. Jedni z ostatnich to właśnie Ignacy Dyl i o trzy lata starszy od niego Bronisław Dyl. Z remizy w Staszkówce do pożarów wyjeżdża już trzecie pokolenie strażaków ochotników z tej miejscowości. - Na początek dostaliśmy tylko jedną motopompę i kilka węży - opowiada pan Ignacy. - Mieliśmy też taką ręczną syrenę. Zamontowałem ją koło domu, bo wtedy mieszkałem niedaleko kościoła - dodaje.

Przez 26 pierwszych lat swojego działania OSP w Staszkówce nie miała samochodu. Gdy do pożaru zwoływała ich syrena, to równocześnie z ludźmi zjawiały się konie, zawsze dwa. Początkowo wypożyczał je proboszcz i jeden z gospodarzy. Później konie brano tylko od gospodarzy. - Teraz to chłopaki na akcje jeżdżą samochodami - uśmiecha się pan Ignacy. - Jak ja zaczynałem, to nie było tak łatwo. Zaprzęgaliśmy wóz i jechaliśmy tam, gdzie trzeba było gasić albo ratować - mówi.

Sprzętu, jakim dysponowali, było niewiele, więc z powodzeniem mieścił się na wozie. - Tymi końmi to jeździliśmy nie tylko do pożarów - wspomina pan Ignacy. - Niedługo po powstaniu naszej drużyny pojechaliśmy na zawody strażackie aż do Gorlic, na pegeerowskie ugory w Gliniku. Nawet udało się nam zająć drugie miejsce, choć pewnie nikt na nas by nie postawił złamanego grosza - śmieje się.

W nagrodę dostali radio z gramofonem. Stanęło ono w domu komendanta Mieczysława Wąsowskiego na honorowym miejscu. - Nie bardzo wiedzieliśmy, co z nim zrobić. Jak komendant chciał je zabrać, to każdy przytaknął. Było trochę śmiechu, bo to radio na nic mu się nie przydało, stało i się kurzyło - opowiada. - Wszystko dlatego, że u nas w Staszkówce to prąd dopiero w 1965 roku założyli - tłumaczy.

Po kilku latach strażacy zaczęli budować własną remizę, by nie tułać się po obcych kątach. Dostali 12 arów ziemi, zakasali rękawy i sami wykopali i zalali fundamenty. - Potem budowaliśmy też sami. Mieliśmy tylko murarza - wspomina pan Ignacy. - Spoza straży pomagał nam chyba tylko jeden gospodarz. Skończyliśmy budowę w 1979 roku.

Cały jednak czas strażacy jeździli do pożarów. Oczywiście wozem konnym. - Już teraz mi się to zaciera w pamięci, ale był taki dzień, że we wsi dwa domy płonęły - opowiada Ignacy. - Zaprzęgnąłem konia, drugiego przyprowadził Bronek Dyl. Paliło się u Bracha. Ledwo wróciliśmy, a tu wołają, że się druga chałupa pali. Nikt nie myślał wtedy, że jest zmęczony, że ręce bolą. Zacięliśmy konie batem i pognaliśmy gasić drugi dom - dodaje.

W 1981 roku OSP w Staszkówce dostała żuka. To była już zupełnie inna służba. Do wezwań dojeżdżali wówczas nieporównywalnie szybciej. - Ja to jeszcze tym żukiem jeździłem, ale z czasem było coraz trudniej, zacząłem podupadać na zdrowiu - opowiada pan Ignacy. - Choroba sprawiła, że amputowano mi nogę, to już nie był ze mnie żaden strażak. Trzeba było ustąpić miejsca młodszym, silniejszym - mówi ze wzruszeniem.

Jednym z takich młodych strażaków jest Kuba Łaś, ma dopiero 13 lat i wstąpił do drużyny młodzieżowej OSP dwa tygodnie temu. Kuba w pewnym sensie kontynuuje tradycje Ignacego. Jego dziadek i Ignacy to kuzynowie. W rodzinie Kuby jeszcze dwaj wujkowie są strażakami ochotnikami. - Tato też chciał być w straży, ale nie może, bo pracuje za granicą - mów Kuba. - A ja się zapisałem, bo bardzo mi się to podoba. Byłem kilka razy z wujkami na zawodach strażackich, widziałem, jak gasili pożar, i pomyślałem, że to coś dla mnie - mówi.

Kuba chodzi do pierwszej klasy gimnazjum w Staszkówce, gdzie jego rodzina mieszka od siedmiu lat. Przeprowadzili się tu z Kwiatonowic. Jak mówi jego mama Agnieszka, Kuba to umysł ścisły. W szkole świetnie radzi sobie z matematyką, fizyką, chemią. Troszkę gorzej z przedmiotami humanistycznymi, ale mimo wszystko bardzo się stara. - Jakub jest bardzo dobrze zorganizowany, dokładny a przy tym pełen empatii - mówi mama. - Będzie z niego dobry strażak ratownik.

Najmłodsi strażacy w Staszkówce jeszcze nie mają mundurów. - Mamy je dostać w czasie uroczystości rocznicowych - opowiada Kuba. - Wtedy to już tak bardziej będziemy strażakami - dodaje z uśmiechem. - Teraz myślę, że nie bałbym się walczyć z ogniem. Ale jak będzie naprawdę, to się dopiero okaże - dodaje rezolutnie.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska