Twarde dowody
Decyzja prokuratury o wniosek o tak wysoką karę świadczy o tym, że posiada twarde dowody świadczące o winie Mirosława W. On sam cały czas twierdzi, że nie pamięta, by podpalił żonę. Obciążają go jednak zeznania rodziny, także zmarłej żony.
- To mój nietrzeźwy mąż oblał mnie benzyną i podpalił - wyznała strażakom Bernadetta W., poparzona kobieta zanim zajęli się nią lekarze.
Tę wersję wydarzeń potwierdzają także jej dzieci, obecnie 18-letni syn Albert i 15-letnia córka Kamila. Z ich relacji wynika, że słyszyli awanturę w pokoju rodziców (Mirosław W. był ich ojczymem). Pierwszy do środka wpadł Albert. Próbował wyrwać zapalniczkę z ręki Mirosława W., ale nie udało mu się. Gdy do środka weszła Kamila jej mama już płonęła.
- Wszystko już stało w ogniu. On trzymał w ręku zapalniczkę - opowiadała nam Kamila. - Mama była na kolanach. Paliła się. Pobiegłam do niej, ale nie miałam się jak zbliżyć. Krzyczałam, żeby weszła do łazienki pod prysznic. Nie była w stanie. W końcu z Albertem zaczęliśmy polewać mamę wodą. Udało się ją ugasić.
Kobieta jeszcze zdążyła zadzwonić na policję i do kuzynki. Wskazała miejsce, gdzie według jej wiedzy udał się Mirosław W. Faktycznie tam leżał pijany. Został zatrzymany.
Mieszkańcy Wolbromia są przekonani, że to Mirosław W. jest sprawcą tragedii. - Po alkoholu zachowywał się agresywnie. Za to co robił, powinien resztę życia spędzie za kratami - mówi jeden z sąsiadów.
Twierdzi, że miał powody
Mirosław W. nie przyznawał się do winy. Zasłaniał się upojeniem alkoholowym i niepamięcią. Badanie wykonane trzy godziny po zdarzeniu wykazało u niego ponad 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
W kolejnych zeznaniach mężczyzna próbował usprawiedliwiać się. Twierdził, że został sprowokowany, bo żona od lat go poniżała i ośmieszała. Postanowił dać jej nauczkę. Jak twierdzi chciał ją tylko wystraszyć. Polał ją benzyną, gdy leżała w łóżku. Miał w ręce zapalniczkę, ale nie wie, co się stało później.
- Nie pamiętam, czy żona się broniła i jak doszło do jej podpalenia - zeznawał. Kojarzył, że w pewnej chwili „wszystko się zapaliło i żona uciekła”. Ostatecznie częściowo przyznał się do zarzucanych mu czynów.
Walka o życie
Mirosław W. podczas pożaru doznał lekkich oparzeń. Najmłodsza, ich wspólna córeczka, teraz 5-letnia Jadzia miała poparzone ręce. Bernadetta tamtej tragicznej nocy została przetransportowana helikopterem do szpitala Rydygiera w Krakowie, gdzie lekarze ponad dwa miesiące walczyli o jej życie.
Rodzina żyła nadzieją. - Na tydzień się wybudziła, można było z nią porozmawiać. Wszystko pamiętała, dopytywała o dzieci. Wydawało się, że będzie już dobrze - wspomina Zofia Siuzdak, matka Bernadety. - Przeszczepy się jej przyjęły. Widać było, że organizm walczył. Mocny był... Niestety, po tygodniu nagle dostała gorączki. Już wiedzieliśmy, że to koniec - załamuje głos kobieta.
Bernadetta W. zmarła 1 listopada ub. roku. Miała poparzone 70 proc. ciała.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 5. „Borówka czy jagoda?”
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto