Zastrzelony w Ptaszkowej lis, u którego wykryto wściekliznę, wstrzymał polowania na sarny i dziki w lasach miasta i gminy Grybów oraz Kamionki Wielkiej. Powiatowy Inspektorat Weterynarii uznał ten teren za zagrożony wścieklizną.
- Zakłada się, że w promieniu pięciu kilometrów od miejsca znalezienia chorego zwierzęcia, mogą być inne zakażone osobniki - wyjaśnia Mariusz Stein, powiatowy lekarz weterynarii.
Nikt nie powinien wchodzić na obszar zagrożony, a myśliwym nie wolno tam polować. Chodzi o to, aby nie przepędzali zwierząt z zagrożonego obszaru i pozwolili, by zarażone i chore padły na tym terenie.
Myśliwi narzekają, że ten przepis uderza w koła łowieckie.
- Na tak zaludnionym terenie trudno wyegzekwować, żeby nikt nie wchodził do lasu - zauważa Stanisław Malczak, prezes Koła Łowieckiego „Żbik” w Nowym Sączu. Zagrożony wścieklizną obszar leśny w jednej trzeciej dzierżawi jego koło.
- Myśliwi muszą bezwzględnie przestrzegać zakazu, bo inaczej zapłacą karę w wysokości pięciu tysięcy złotych. A kto przypilnuje innych ludzi albo ich psy? - zastanawia się Malczak.
Złości się tym bardziej, ponieważ dla kół zakaz urządzania polowań oznacza ryzyko, że nie wykonają planu odstrzału zwierzyny, do którego zobowiązuje ich umowa z nadleśnictwem. To zaś skutkuje karami finansowymi. Teraz trwa sezon na jelenie i sarny. Ale polować na nie nie wolno. Myśliwi mają jedynie pozwolenie na odstrzał szkodników łowieckich, jak lisy, borsuki czy jenoty.
- Jeśli odstrzelą dwa lisy, które okażą się zdrowe, wówczas polowania zostaną przywrócone - zaznacza inspektor Mariusz Stein. Dla niego sytuacja jest o tyle niekomfortowa, że musiał wydać niekorzystną dla siebie decyzję. Stein jest jednocześnie prezesem Koła Łowieckiego „Orzeł” w Grybowie i zakaz obejmuje część obszaru jego działania.
W tym roku odnotowano już 10 ognisk wścieklizny. - Odkąd lisy są szczepione, ich populacja wzrosła z 55 tysięcy w roku 1990 do 209,5 tysiąca w 2007 - przytacza dane Zdzisław Kożuch, prezes Koła Łowieckiego „Ryś” w Starym Sączu. - Jest ich tak dużo, że sama natura próbuje z nimi walczyć. Stąd atakujące ich choroby.
Stanisław Michalik z Koła Łowieckiego „Głuszec” w Nawojowej zwraca uwagę na jeszcze bardziej dotkliwy dla myśliwych problem. Jego koło z powodu zakazu nie mogło w tym roku urządzać polowań aż przez dwa miesiące.
- To był okres wiosenny. Dziki tak się rozpanoszyły, że wyrządziły straty w gospodarstwach - opowiada.
Dla „Głuszca” oznacza to niemal bankructwo. Zgodnie z przepisami za wyrządzone przez zwierzynę łowną szkody odpowiedzialność ponosi koło. Musi zapłacić 60 tys. zł odszkodowań.
Źródło: Gazeta Krakowska