Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia Władysławy Porcz z Rodak, która w tym roku świętowała swoje 103. urodziny

Katarzyna Sipika-Ponikowska
Katarzyna Sipika-Ponikowska
Władysława Porcz z Rodak, która urodziła się 16 kwietnia 1916 r., świętowała w tym roku swoje 103. urodziny. Jej wspomnienia spisała Halina Ładoń.

Pani Władysława mimo wieku nadal dobrze sobie radzi. Z pomocą córki Kazimiery spaceruje po domu. Lubi smaczne jedzenie, ma doskonałą pamięć, ale niestety ma już duże problemy ze słuchem. Mimo to chętnie ogląda telewizję - filmy i programy przyrodnicze.

- Wspomnienia Władysławy Porcz spisałam w 2004 r. Była wówczas bardzo sprawna, miała niesamowitą pamięć - podkreśla Halina Ładoń. - Wierszyk który zamieszczam powiedziała z pamięci, a przecież ten wierszyk powtarzały Polki swoim dzieciom podczas pobytu na emigracji w Belgii w latach 1938-1947 - dodaje.

Wspomnienia:

Smutne dzieciństwo i młodość

Kiedy w 1928 r. spaliła się wieś Rodaki, spalił się także nasz stary rodzinny dom. Wtedy budowano domy jeden obok drugiego, często na placu stały nawet trzy domy. Podczas pożaru wszystkie spłonęły. Były to domy drewniane, kryte słomą, nie było w nich podłogi, tylko klepisko z gliny. Zrozpaczony ojciec kupił skromny drewniany domek na obecnej ul. Bagiennej . Po parcelacji Rodak, kiedy były dostępne nowe grunty pod budowę, ojciec wziął pożyczkę w Kasie Komunalnej w Olkuszu, kupił plac i rozpoczął budowę domu. W 1930 r. zamieszkaliśmy już w nowym domu.

Radość nie trwała długo. Tego samego roku piorun uderzył w komin i wyleciał przez piec kuchenny. Zabił moją matkę i brata, poraził też Antoniego Majewskiego, ale ten przeżył. Wszystkich zakopano natychmiast do ziemi, bo była opinia, że ziemia wyciągnie energię pioruna i będzie dobrze. Kiedy po jakimś czasie przyjechał lekarz, stwierdził zgon matki i brata, natomiast Majewski przeżył.

Zostało nas z ojcem pięcioro dzieci, żyliśmy w strasznej biedzie. Ojciec nie pracował, sprzedawał wszystko co się dało, bo trzeba było zapłacić podatki, zostawały tylko ziemniaki, mleko, żur, nieraz była też prażona kasza. Chleba nie piekliśmy, bo konie zjadły zboże. Ale mimo niedostatku wszyscy byliśmy zdrowi. Ojciec hodował dwie krowy i cielęta. Cielęta sprzedawał i spłacał pożyczkę.

Czas emigracji

Za mąż wyszłam, gdy miałam 19 lat. Mąż mój Antoni wyjechał w poszukiwaniu pracy do Francji. Pracował tam ciężko w kopalni. Wrócił po sześciu latach, bo z Francji wydalano wtedy cudzoziemców. W 1937 r. znów Belgia przyjmowała cudzoziemców do pracy. Przyszło takie ogłoszenie, że kto chce, może tam wyjechać. Z Rodak pojechało wówczas osiem rodzin, ja też zdecydowałam się na wyjazd. Oprócz nas pojechali z rodzinami: Władysław Stajno, Jan Nowak, Franciszek Leśniak, Antoni Załoga, Piotr Porcz, Władysław Porcz i Władysław Mrówka.

Jechaliśmy specjalnym pociągiem z Zawiercia, na miejsce dotarliśmy po dwóch dniach. Zawiodło nas tam pragnienie znalezienia pracy, kawałka chleba oraz godziwego życia. Warunki mieszkaniowe były bardzo skromne, nie mieliśmy żadnych wygód, ale ponieważ mężowie dobrze zarabiali, można powiedzieć, że nie było źle, stać nas było na wszystko. Mężczyźni pracowali w kopalni, kobiety wychowywały dzieci, zaprowadzały je do szkoły i przedszkola.

Wybuch wojny sparaliżował nasze życie, Belgia miała zapasy żywności zaledwie na trzy miesiące, wprowadzono więc kartki na żywność. Zmuszeni byliśmy jeździć po żywność do Holandii i Luksemburga. Był to dla nas bardzo ciężki czas. W Belgii byłam z rodziną 10 lat. Tam w 1942 r. urodziła się moja córka Kazimiera. Starszy syn Robert chodził do szkoły w Belgii w mieście Liege. Okres wojny był trudny do przeżycia, chociaż Polacy byli dla siebie serdeczni i mogliśmy wspólnie ubolewać nad swoim losem. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, spędzaliśmy też razem święta. Kobiety uczyły swoje dzieci wierszy polskich poetów. Niektóre pozostały w mojej pamięci, np. wiersz "Moje kwiaty" Marii Konopnickiej.

Powrót do kraju

Wróciliśmy do Polski po 10 latach w 1947 r. Powrót był utrudniony, jechaliśmy ok. 10 dni, bo po wojnie nie została jeszcze odbudowana kolej i mosty, jechaliśmy więc okrężnymi drogami. Po powrocie wprowadziliśmy się do rodzinnego domu i pracowaliśmy na morgach ojca. Mąż znalazł po jakimś czasie pracę w fabryce. Po kilku latach nasi mężowie zaczęli chorować i umierać. Praca w belgijskich kopalniach była ciężka, musieli pracować na kolanach, często też w pozycji leżącej na niskich pokładach, bez wentylacji. Nabyli się pylicy, byli wycieńczeni. Jeszcze dziś nie da się mówić o tym bez wzruszenia.

WIDEO: Trzy Szybkie. Jerzy Lackowski: Należy zmienić Kartę Nauczyciela

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska