https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wybór papieża widziany z Korei Płn.

prof. Ryszard Tadeusiewicz
fot. Marcin Makówka
Moje wspomnienia dotyczące dnia wyboru kardynała Karola Wojtyły jako papieża Jana Pawła II są nietypowe. Otóż pamiętnego 16 października 1978 roku byłem w bardzo egzotycznym miejscu, mianowicie w Pjongjang, stolicy Korei Północnej. Sądzę, że mimo licznych obecnie wyjazdów Polaków do różnych krajów świata, nawet tych bardzo egzotycznych, niewiele osób czytających ten tekst miało okazję widzieć Koreę Północną.

Ten kraj do dziś pozostał dziwny, jakby zamrożony w innej epoce i nie mogący się przebudzić z komunistycznego snu (czy może koszmaru), ale dziś jest tam już prawie normalnie. Natomiast w 1978 roku był to kraj nieprawdopodobnego zamordyzmu.
Idea "dżucze" panowała niepodzielnie, z każdej ściany patrzyły wszechobecne portrety wielkiego wodza Kim Ir Sena (nawet w każdym pokoju hotelowym i w każdym przedziale kolejowym był taki portret!), a inwigilacja była tak ścisła, że gdy powiedziałem do żony w hotelowym pokoju, że mamy twarde poduszki - to za chwilę pojawiła się pokojówka i je wymieniła.

W tym bardzo szczególnym kraju, będąc tam w szczególnie dziwnej roli (kiedyś o tym opowiem), byłem całkowicie odcięty od świata i od wiadomości ze świata. Telewizja, sygnowana znakiem Czoli-ma (skrzydlatego rumaka, będącego symbolem koreańskiej rewolucji), nadawała wyłącznie przemówienia Wielkiego Wodza, transmisje z masowych (oczywiście całkowicie spontanicznych!) demonstracji miłości ludu do Wielkiego Wodza oraz filmy pokazujące, jak rozpaczliwą nędzę cierpi lud Korei Południowej. O jakichkolwiek wiadomoś- ciach z Rzymu mowy być nie mogło, bo to przecież kraj zgniłego kapitalizmu. Co więcej, ośmiogodzinna różnica czasu w stosunku do Europy powodowała, że gdy kardynała Wojtyłę przedstawiano światu jako nowego papieża, w Pjongjang było już po północy i ja spałem snem sprawiedliwego, pod czujną ochroną służb specjalnych tego arcypolicyjnego państwa.

Na drugi dzień zorientowałem się jednak, że coś się musiało zdarzyć, bo inaczej zaczęli się do mnie odnosić ci dwaj tajniacy, którzy mnie bezustannie strzegli (nazywaliśmy ich z żoną Bolek i Lolek, bo stale chodzili razem - pewnie dodatkowo każdy z nich szpiegował tego drugiego).

Obserwowali mnie czujnie i ze strachem, jakbym miał w ręce odbezpieczony granat. Dopiero w ambasadzie polskiej dowiedziałem się, co się wydarzyło - i pamiętam, iż długo nie mogłem uwierzyć, że to może być prawda. Ale radość nielicznych Polaków z TAKIEJ wiadomości w TAKIM kraju była chyba większa, niż gdziekolwiek indziej!

Autor: biocybernetyk, automatyk, prof. dr hab. inż., trzykrotny rektor AGH, członek wielu organizacji krajowych i zagranicznych, m.in. PAN, PAU, Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska