Pod kołami tira zginęło trzech młodych ludzi. Czwarty walczy o życie w szpitalu.
- Obudził nas hałas i wycie syren. Kiedy wyszliśmy przed dom, było już pełno policji - relacjonuje Edward Roś, który mieszka przy drodze nr 94 w Zedermanie.
Do tragedii doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września około godz. 3.45. Czterech młodych mężczyzn w wieku od 19 do 24 lat wracało do domu. Prawdopodobnie z restauracji Podzamcze w Rabsztynie, gdzie w weekendy odbywają się dyskoteki. Na razie nie wiadomo, czy szli pieszo całą drogę (to około 10-12 kilometrów), czy ktoś podwiózł ich kawałek drogi autem.
Niestety, do domu nie dotarli. Jakieś 80 metrów od tabliczki drogowej z napisem Zederman w pieszych od tyłu wpadł tir jadący od strony Katowic w kierunku Krakowa.
- Siła uderzenia była tak duża, że dwóch z nich znalazło się na przeciwległym pasie drogi. Pech chciał, że z przeciwnej strony jechał akurat samochód dostawczy. Nie zdążył wyhamować i wjechała w mężczyzn - relacjonuje Katarzyna Cisło z małopolskiej policji.
Jeden z mężczyzn zginął na miejscu. Trzech zostało przewiezionych do szpitali. Dwie osoby zmarły, mimo pomocy medycznej. Czwarty nadal walczy o życie. Wczoraj został przewieziony do szpitala w Sosnowcu.
Na razie nie wiadomo, co było przyczyną wypadku. Policja ustala szczegóły zajścia. Wiadomo już, że 29-letni kierowca tira i 44-letni kierowca samochodu dostawczego byli trzeźwi.
Trzech poszkodowanych było mieszkańcami Zedermana, jeden pochodził z sąsiedniego Kosmolowa.
Mieszkańcom wsi trudno mówić o tragedii.
- Znałem ich. To byli bardzo fajni, spokojni chłopcy - mówi Janusz Stach z Zakładu Przetwórstwa Mięsnego, znajdującego się w pobliżu miejsca, gdzie doszło do tragedii.
- Nad jedną z rodzin ciąży chyba jakaś klątwa. Najpierw zginął brat kobiety, potem mąż, a teraz syn. Wszyscy na drodze - dodaje Danuta Roś.
Mieszkańcy Zedermana podkreślają, że w miejscu, gdzie doszło do wypadku, jest bardzo niebezpiecznie.
- Droga jest nowa i prosta. Auta łatwo się tu rozpędzają i mkną. Kierowcy nie patrzą na ograniczenia prędkości - mówi Stach. - Najgorsze jest to, że chodnik urywa się jeszcze przed końcem wsi. Chłopcy nie mieli wyjścia, musieli iść jezdnią - dodaje. Wzdłuż ulicy nie ma też latarń. Kierowca mógł przez to zbyt późno zauważyć pieszych.
- Czy musiało dopiero dojść do takiego dramatu, żeby ktoś wreszcie zauważył, że jest tu niebezpiecznie - nie kryje oburzenia Edward Roś.
W szpitalu zlekceważono zgwałconą pacjentkę? Prokuratura sprawdza
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!