Radiostacje odmówiły grania najnowszej płyty Pawła Kukiza. I co? A to, że teraz ów artysta, miłośnik (!) Eryki Steinbach i tradycyjnych wartości, jest na ustach wszystkich, przewodzi nawet politycznej formacji. Kto by tam zawracał sobie głowę Marcinem P., gdyby wypłacał kasę tym, którzy uwierzyli w złote góry. A kiedy owe góry zamieniły się w poważną depresję, Marcin P. jest także na ustach wszystkich. W niektórych mediach obecne jest hasło, by nie zauważać istnienia Janusza Korwin-Mikkego, który przy okazji paraolimpiady, jakby nie zauważając, że polscy niepełnosprawni sportowcy zdobyli tyle medali, że mogliby obdzielić nimi dwie polskie drużyny narodowe na "zwykłej" olimpiadzie, uznał pokazywanie takich zawodów za co najmniej obrzydliwe, a samych atletów wymienił jednym tchem na równi z "debilami".
Za to miałby podlegać medialnemu ostracyzmowi, gdyż każdy jego występ publiczny to "karmienie trolla". I co? A to, że wystąpił u Tomasza Lisa, poskarżył się, że go telewizje olewają i doczekał się, że gospodarz programu zaczął się zastanawiać, czy może nieobecność JKM w TVP nie jest efektem zwyczajnej brzydoty tegoż.
TVN z kolei (którą to stację reprezentowała u Lisa p. Karolina Korwin-Piotrowska: dużo tych Korwinów, ale kto bywa gościem plotkarskich portali wie, że pani ta pierwotnie nosiła nazwisko Sommer) nie wyemitowała programu, w którym JKM miał być wyeksponowany. Nie chciała "karmić trolla". I efekt jest taki, że pan Mikke nie będąc - jest.
Zatem: im mniej - tym więcej. Im mniej coś jest ważne - tym łatwiej zrobić z tego operę. Wystarczy wrzucić to coś do medialnego młynka.
Z podziwem śledziłem np. awanturę, jaką wywołał prof. Zbigniew Mikołejko felietonem o rozpanoszeniu się mamusiek z wózkami. Wiem, że filozofowie mają tendencję do dzielenia włosa na czworo. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, by atakować panie i panienki z wózkami, a jeśli już, to nie za same wózki, ale za to, że sposobią się do wkroczenia na jezdnię, puszczają owe wózki z ukochanym maleństwem, przodem, wprost pod toczący się strumień żelastwa.
Mikołejko jednak - co piszę z żalem, gdyż zawsze bardzo ceniłem jego rozsądek i umysł - postanowił zrobić z niczego operę. I jest na ustach wszystkich. Bo kto by tam znów wiedział o panu profesorze, zajmującym się Bogiem, grzechem i religiami… Wystarczył jeden felieton, by zasłużyć na miano wroga macierzyństwa, kobiet, równouprawnienia i wszystkiego na świecie. Jakież to proste: wykorzystywać coś, czego nie ma. Bo któż nie chciałby zostać Czarnym Ludem, któż nie chciałby brylować w telewizjach, na okładkach? I w maglu, i w salonie, i wszędzie tam, gdzie umieją brak przerobić na obecność.
Autor jest medioznawcą, publicystą, kulturoznawcą, profesorem UP.