Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zadymiarze chcieli wolności [WYWIAD]

Rozmawiała Marta Paluch
Działacze FMW robią pamiątkowe zdjęcia pod Leninem w Hucie. Dzięki ich akcji protestacyjnej pomnik został rozebrany dzień później
Działacze FMW robią pamiątkowe zdjęcia pod Leninem w Hucie. Dzięki ich akcji protestacyjnej pomnik został rozebrany dzień później archiwum Piotra Fugla
O Krakowskiej Federacji Młodzieży Walczącej opowiada Maciej Gawlikowski, współautor książki o FMW.

Federaci to buntownicy przeciw systemowi, zadymiarze, czy po prostu młodzi ludzie, którzy mieli dość?
Podjęcie decyzji o działaniu nie było wykalkulowaną, rozumową sprawą, tylko naturalnym odruchem sprzeciwu. Jeśli widzisz, że kogoś napadają na ulicy, nie myślisz, tylko pomagasz. To odruch. Tak było w przypadku wielu ludzi z FMW. Nie chcieli żyć w tamtym systemie. Federaci w praktyce wyznawali zasadę: czyn bez ideologii. Można powiedzieć, że byli młodzieżówką "Solidarności", często też jej zbrojnym ramieniem. Nie formułowali niemal do końca żadnych politycznych programów. Od początku jasno głosili tylko jeden postulat - niepodległości Polski. Stąd tytuł naszej książki: "No future!", bo wielu z nich bardziej inspirowało się ideologią punkowego buntu, niż kazaniami księdza Popiełuszki czy pismami Piłsudskiego. To był bunt przeciwko temu całemu syfowi, jakim był PRL, przeciw zniewoleniu, bunt wolnościowy, zupełnie nieideologiczny. Dlatego nasza książka to nie kombatanckie wspominki. Pokazujemy życie młodzieży tamtych lat, ich bezinteresowne zaangażowanie, świetną samoorganizację. Bo oni do buntu, który był udziałem większości pokolenia, umieli dodać coś więcej - zbudowali największą opozycyjną młodzieżową organizację w lat 80.

Czym była Federacja?
Powstała w 1984 r. Na początku działała w ścisłej konspiracji, w końcowych miesiącach PRL częściowo jawnie. Była luźną strukturą, ale miała przywódców. W Krakowie byli to na początku liderzy wcześniej działających grup młodzieżowych - Piotrek Fugiel i dzisiejszy radny miejski PiS Włodek Pietrus, od początku był też Robert Kubicz, tworzący grupy FMW w starym Krakowie. Federacja najpierw działała w Nowej Hucie - tam też była najbardziej radykalna jej część, złożona głównie z uczniów zawodówek i techników. Federacja w Krakowie miała bardziej inteligencki charakter, większy nacisk kładła na działania pozytywistyczne. To byli głównie uczniowie liceów. Różnice między obiema grupami najwyraźniej było widać, gdy rozegrali mecz piłkarski. Rezultat: 10:1 dla Huty.

Grali niesportowo?
Ależ skąd! Po prostu lepiej biegali i umieli celnie strzelać (śmiech). Jak złośliwie komentowali przegrani, mniej czasu spędzali za to nad książkami… To oczywiście żart, bo wśród tych nowohuckich zadymiarzy są dzisiejsi inżynierowie, architekci, bardzo znany dziennikarz.

Bunt, który ich motywował, był przeciwko władzy czy rodzicom? Bo rodzice byli różni.

Prawda. Niektórzy, jak Piotrek Fugiel czy Kaśka Kubisiowska, mieli rodziców głęboko zaangażowanych w podziemnej "Solidarności", niektórzy zaś - rodziców wysoko postawionych w PZPR czy w milicji. Ale nie bunt pokoleniowy odgrywał tu rolę. Trzeba to wyraźnie powiedzieć - to nie była tylko okazja do wyżycia się, zadymy, ale ruch bardzo ideowy. Wiele lat intensywnej, żmudnej działalności, której poświęcali większość czasu. FMW, najczęściej kojarzona jest z zadymami, co jest niesprawiedliwe. Prowadzili przez cały czas regularną działalność wydawniczą, wydawali świetne gazety, np. "ABC" czy "Biuletyn Młodzieży Walczącej". Można tam znaleźć bardzo ostre, szczere dyskusje, także na temat własnego środowiska. To rzadkość w podziemnej prasie. W gazetkach FMW dziennikarskie szlify zdobywał m.in. Bogdan Rymanowski. To były lata pracochłonnej, niewdzięcznej często roboty.

Niewdzięcznej? Bojownicy nie mogli się opędzić od dziewczyn.
Bojownicy i gwiazdy barykad - tak. Frontmani tacy jak Wojtek Polaczek, najbardziej znana postać krakowskiej Federacji końca lat 80, byli otoczeni wianuszkiem współpracowniczek. Ale przecież nie głęboko zakonspirowani wydawcy.

FMW najbardziej jest jednak znana z demonstracji.
Starsza część nowohuckich federatów chodziła na nie jeszcze w stanie wojennym. Protesty uliczne były bardzo ważne. Pokazywały światu, że "Solidarność" jeszcze istnieje, że stan wojenny nie przetrącił kręgosłupa opozycji. A walki uliczne wynikały z tego, że ludzie uczestniczący w pokojowych protestach byli bezlitośnie bici, zatrzymywani, aresztowani. To była samoobrona.

Pierwsze wspólne publiczne pokazanie się zadymiarzy FMW to demonstracje po mszy papieskiej na Błoniach w 1987 roku.

Do tego czasu Federacja działała niemal anonimowo. Już przed mszą ekipy FMW musiały siłą pokonać milicyjne bramki, aby uniknąć przeszukań i wnieść transparenty. Pokonali opór milicji, przepchnęli się przez straż kościelną i weszli. Dzięki temu nad tłumem powiewało kilkanaście transparentów i flagi "Solidarności". Po mszy pociągnęli duży pochód w stronę Wawelu.

Tam już nie było pokojowo.
Milicja zagrodziła im drogę, zaczęła wyłapywać ludzi. Wtedy poszły w ruch petardy, nawet butelki z benzyną.

Byli ranni?
Z reguły na wojnie są ranni. Milicja i tajniacy z SB nie przebierali w środkach.

Z czego federaci robili petardy?
Ze stalowych nabojów do syfonu. W zasadzie to były bomby hukowe. Kilka takich nabojów pakowali do paczek po papierosach, zalewali woskiem lub betonem, łączyli naboje jednym lontem. Efekt był piorunujący - ogromny huk i błysk.

W zadymach brali udział znani dziś ludzie - Grzegorz Lipiec, szef małopolskiej PO, dziennikarz Bogdan Rymanowski...
Byli w radykalnym skrzydle.

Najważniejsza akcja FMW dotyczyła pomnika Lenin?

Myślę, że tak. Federaci doprowadzili do usunięcia tego pomnika z Nowej Huty. Paradoks polega na tym, że działo się to w chwili, gdy działał już rząd Mazowieckiego. Seria potężnych demonstracji i walk ulicznych zorganizowanych przez FMW jesienią i zimą 1989 roku spowodowała, że zdecydowano o usunięciu tego potwora z alei Róż. Gdyby nie to, może bylibyśmy dziś w sytuacji Warszawy, która ma kłopot z usunięciem pomnika "czterech śpiących" (polsko-radzieckiego braterstwa broni).

W 1989 roku było wielu demonstrantów?
Tysiące. Nastroje ulicy w momencie przełomu były radykalne. W książce pokazujemy ubeckie mapki sytuacyjne i szacowaną przez nich liczbę uczestników. Widać wyraźnie, jak z tysiąca robi się cztery tysiące ludzi. Ta końcówka działalności FMW to czas, kiedy dołączało do niej wielu nowych ludzi, coraz młodszych. Koła sympatyków FMW w szkołach podstawowych wydawały nawet swoje pisemko pod tytułem "Spod ławki". Redagował je Jerzy Woźniakiewicz, dziś dyrektor biblioteki publicznej i radny miejski w Krakowie.

Ale te nastolatki kamieniami chyba nie rzucały?

Oczywiście, że rzucały, i to celnie. Sam widziałem. Zresztą, bardzo ciekawa akcja jest opisana w aktach SB. Bezpieka wpada na trop antypaństwowej grupy związanej z FMW, rozpracowuje i wzywa jej członków na przesłuchania. Z rodzicami, bo najmłodszy ma 14, a najstarszy 15 lat. Esbecy są zdumieni, bo wezwani stawiają im opór. Nie płaczą, nie mówią, że żałują, nie przepraszają. Mówią: będziemy to robić dalej. To był 1989 rok.

Nie bali się? Przecież w historii FMW zdarzały się pobicia, a nawet, jak na Warmii, morderstwa.
Pobicia zdarzały się, np. podczas demonstracji. A Adama Bednarczyka nieznani sprawcy dwukrotnie mocno zlali, gdy wracał do domu. Jednak dla mnie najbardziej ponurą historią jest akcja wymierzona w dwóch ludzi z tego środowiska. Bezpieka załatwiła ich w perfidny sposób. Rozpuściła wiadomości, że są współpracownikami SB. Oni nie mieli się jak bronić, to byli prości chłopcy, z robotniczych rodzin. Przyjaciele i środowisko opozycyjne się od nich odwróciło, nie mieli w Hucie życia, musieli się wynieść z miasta. Żyją z tym piętnem i traumą do dziś. Starali się to wyprzeć, ale to strasznie trudne. To są wyroki, których nie uchyliła żadna amnestia. O wiele lepiej było pójść na parę miesięcy do więzienia i wyjść w glorii, niż zostać załatwionym w tak podły sposób, systemowo. Ale, choć SB prowadziła dwie sprawy operacyjne dotyczące FMW, choć zajmowało się nią wielu esbeków, nigdy nie udało im się umieścić agenta w kierownictwie federacji.

Byli federaci chętnie dzisiaj opowiadają o swojej przeszłości?

Nie kryją jej, ale też żaden z nich nie grał tą kartą w swojej karierze. Są wśród nich nie tylko wspomniani politycy, ale również np. bankowcy, biznesmeni. Są i tacy, którzy nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Do dziś jednak federaci się przyjaźnią, kolegują, pomimo dzielących ich różnic - niektórzy są w PiS, inni w PO, ale są ponad partyjne wojenki. Szkoda tylko, że esbecy, którzy się nimi zajmowali, łamali tych nastolatków, pozostają bezkarni i często dosłużyli się w policji III RP wspaniałych emerytur.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!l. Zapisz się do newslettera![/b]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska