Rafał Bogacz, pszczelarz z Kopytówki załamuje ręce. Od kilku dni znajduje w swojej pasiece martwe pszczoły. Padają jedna po drugiej. Prawdopodobnie za sprawą toksycznego środka, który ktoś rozpylił w całej okolicy. Straty są ogromne. Szacuje się, że wyginęło już ok. 200 rodzin pszczelich. Każda z nich liczy sobie po minimum ok. 60 tysięcy pszczół!
Zaczęło się tydzień temu
Dywany martwych i konających pszczół leżą pod ulami. Bartnicy są zdruzgotani. - W piątek przed południem to zauważyłem. Pszczoły cały czas padają, jakby zjadły skażony nektar. A on przekazywany jest kolejnym, bo w ulu chore pszczoły składają skażony pokarm. W ten sposób może wyginąć pasieka, a potem kolejna, ciężko to powstrzymać - mówi Rafał Bogacz z Bęczyna.
Wyliczył, że już teraz będzie musiał wydać mnóstwo pieniędzy na odnowienie niedawno zakupionej hodowli. - Trzeba się pozbyć wszystkich uli, bo mogą w nich być toksyny. Do tego dochodzi jeszcze konieczność zakupu nowych pszczół. Jeśli to zsumujemy, to wychodzi, że mogę ponieść straty liczone na kilkadziesiąt tys. złotych - zaznacza.
Podobnie dzieje się w wielu innych pasiekach w gminie Brzeźnica. W ciągu pierwszego, majowego weekendu, pszczoły zaczęły ginąć m.in. w Paszkówce, Marcyporębie i Brzezince. Dlatego najprawdopodobniej w okolicy w tym roku zabraknie miodu. Poszkodowanych jest już co najmniej kilkunastu hodowców. - Sąsiadowi pszczelarzowi też wytruto pasiekę, nie było go, ale widziałam zza płotu, że wyjątkowo mało pszczół lata, i to tylko przy czterech ulach, a ma ich ze 40 - opowiada Maria Mączyńska z Brzeźnicy.
Bartnicy obawiają się, że zaraza może objąć kolejne wsie. - Jak się okaże, że mi wszystkie pszczoły padły, to osobiście wytoczę wojnę rolnikom. Niech pilnują tych swoich oprysków! Wystarczy, że pszczoły znajdą się w jego zasięgu albo napiją się skażonej wody z rosy i już jest po hodowli - denerwuje się Antoni Wójs.
To jest totalna zagłada
- Czegoś takiego nie było u nas jeszcze nigdy. Nie przypominam sobie też zresztą zagłady na podobną skalę w całym regionie - kręci głową Wojciech Spisak, prezes nadwiślańskiego koła Polskiego Związku Pszczelarzy, które zrzesza bartników z dwóch gmin: Brzeźnica i Spytkowice.
Jego zdaniem, masowy pomór owadów to efekt beztroskiego przeprowadzenia oprysku pól preparatami chemicznymi przez rolnika albo nawet kilku rolników. Zazwyczaj na opakowaniach chemikaliów są wypisane zasady, kiedy nie można, a kiedy można go wykonywać. - To, że coś takiego się stało u nas, świadczy głównie o dużej nieodpowiedzialności rolników. To najprawdopodobniej mocno toksyczna substancja - irytuje się Spisak. - Dlatego uważam, że mało prawdopodobna jest pomyłka. Nie można podmienić niechcący pojemników z czymś takim, bo są dobrze oznaczone. Ktoś po prostu używa tego środka z premedytacją albo z głupoty! - podkreśla mężczyzna.
Groźne dla pszczół są zwłaszcza pestycydy z grupy neonikotynoidów. Wchodzą one w skład popularnych środków owadobójczych, stosowanych do zaprawiania nasion oraz właśnie do oprysków. W sumie dostępnych środków ochrony roślin jest około 850. Dla pszczół groźnych jest około 40 z nich. - Jadąc ostatnio z Wadowic do Katowic, widziałem, jak jakiś pseudorolnik przed Oświęcimiem opryskiwał pole w samo południe. Szczyt głupoty - opowiada Jan Gąślar, bartnik z gminy Mucharz. - Współczuję kolegom z Brzeźnicy, że im się to też trafiło - mówi. Prezes Spisak też twierdzi, że rolnicy nie zawsze wiedzą, jak prawidłowo wykonywać opryski, bo nie czytają napisów na opakowaniach. - Nie powinny być wykonywane na kwitnące rośliny. Zawsze mówimy im, żeby opryski wykonywali w porze popołudniowej, ok. godziny 19, kiedy lot pszczół zamiera - podkreśla.
Teraz w Brzeźnicy trwa walka o uratowanie pasiek.
Szukają winowajców
Wójt Brzeźnicy Bogusław Antos powołał już w poniedziałek, 2 maja specjalny sztab, który ma oszacować szkody. W środę komisja, w skład której weszli, oprócz gminnych urzędników, także przedstawiciele Powiatowego Inspektoratu Weterynarii oraz Inspektoratu Ochrony Roślin, w towarzystwie bartników z koła pszczelarzy odwiedziła poszkodowanych hodowców.
Zebrane martwe pszczoły zostaną przesłane do laboratorium toksykologicznego Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach, gdzie specjaliści będą starali się ustalić konkretne przyczyny tego zjawiska.
Rolnika, który je zatruł, szuka natomiast policja. Winny może otrzymać zarzuty zniszczenia lub uszkodzenia cudzej własności. Grozi za to od 3 miesięcy do nawet 5 lat pozbawienia wolności. - Pierwsze zgłoszenia na komisariacie w Brzeźnicy złożono już w sobotę. Potem były następne. Prowadzimy czynności w tej sprawie. Ważne jednak będą wyniki badań toksykologicznych. Musimy na nie jeszcze poczekać - informuje Elżbieta Goleniowska-Warchał, rzecznik prasowy wadowickiej policji. Wyniki badań mają zostać przesłane z Puław za około 30 dni, ale poszkodowani hodowcy pszczół mają już swojego podejrzanego!
Ich zdaniem jest to jeden z sadowników z gminy Brzeźnica. - Zatruły się pszczoły na bardzo konkretnym obszarze. Dla mnie sprawa jest ewidentna - snuje domysły prezes Spisak.
W środę gospodarstwo sadownika skontrolowała gminna komisja. - Odnotowuję wszystkie spryskiwania. Ostatnie robiłem w ubiegły czwartek. Jestem przekonany, że nie zatrułem nikomu pszczół, bo wtedy było za zimno, żeby mogły latać - tłumaczył inspektorom sadownik.
Źródło: Gazeta Krakowska