Miała być reforma, wyszedł konflikt. Zakopiańscy radni podczas posiedzenia komisji ekonomiki zdecydowali o wycofaniu z projektu uchwały maksymalnych stawek za kursy taksówkami. Choć propozycja miała uporządkować rynek, wywołała lawinę zarzutów ze strony środowiska przewoźników. W centrum sporu znalazły się nie tylko pieniądze, ale i wizja tego, czym ma być transport w turystycznej stolicy Tatr.
– Ten projekt nas uderza bezpośrednio po kieszeni. Ktoś w urzędzie wyliczył stawkę, ale chyba nie ruszył się zza biurka – mówił jeden z taksówkarzy podczas burzliwej dyskusji. Wśród wielu emocjonalnych wypowiedzi dominowało jedno przekonanie: nie da się porównać Zakopanego do dużych miast, które pracują cały rok. – My żyjemy z pięciu, może sześciu miesięcy sezonu. W pozostałym czasie nie ma praktycznie ruchu.
Urzędnicy przekonywali, że maksymalne stawki to efekt wcześniejszych konsultacji. – Spotkaliśmy się z przedstawicielami stowarzyszeń, był czas na zgłaszanie uwag – tłumaczył Łukasz Filipowicz, burmistrz Zakopanego. – Wiele osób mówiło wprost: zostawcie ceny maksymalne. Zresztą te stawki są jednymi z wyższych w kraju. Pozwoliłem je jeszcze podnieść.
Proponowane stawki maksymalne
Według projektu, początkowa opłata miała wynieść 11 zł, a koszt przejechanego kilometra – 8 zł w pierwszej taryfie i 9 zł w drugiej. Za godzinę postoju – 50 zł. Taksówkarze twierdzili, że choć oficjalnie stawki powstały „po konsultacjach społecznych”, to ich głosu nikt nie brał pod uwagę. – To fikcja, a nie konsultacje – oceniał jeden z nich.
Problemem, jak podnosili przewoźnicy, jest nie tylko wysokość stawek, ale fakt, że projekt miałby obowiązywać tylko w granicach Zakopanego. – To dalej będą paragony grozy. Bo co z kursami do Morskiego Oka, czy do Murzasichla? – pytał jeden z kierowców. – To już nie gmina Zakopane, więc regulacje nas tam nie obejmują.

Taksówkarze przeciw stawkom maksymalnym
Radny Wojciech Tatar przypominał, że 28 marca wpłynęło do urzędu pismo podpisane przez 20 taksówkarzy, którzy sprzeciwiają się wprowadzeniu sztywnego cennika. – Dlaczego nie wzięto tego pod uwagę? Dlaczego projekt nie zawiera żadnej alternatywy? – pytał podczas posiedzenia. – Na kilkudziesięciu uczciwych kierowców zawsze znajdzie się czarna owca, ale nie można karać wszystkich.
Swoje trzy grosze dorzucili też przedstawiciele firm aplikacyjnych, jak Bolt i Uber. – Dla nich te stawki nie mają znaczenia. Jeżdżą za tyle, ile pokaże aplikacja. A my musimy konkurować z kimś, kto nie płaci tu podatków, zatrudnia ludzi na 1/10 etatu i zaniża ceny – mówił jeden z lokalnych przewoźników. – Jak przychodzi kontrola ITD, to ściągają koguty i udają, że nie są taksówką. To jest uczciwa konkurencja?
Wielu taksówkarzy podnosiło także argumenty techniczne. – W Zakopanem samochody zużywają się szybciej, bo kursy są krótkie, trasa pod górę, hamulce i zawieszenie dostają w kość. Pojazd, który w Warszawie jeździ kilka lat, u nas pada po jednym sezonie – podkreślali.
Zamiast ochrony klientów, regulacje porządkowe
Zamiast regulacji cenowych, radni zdecydowali się kontynuować prace nad innymi zmianami: pojawić mają się identyfikatory kierowców i obowiązkowe oznakowanie pojazdów. Radny Tatar apelował również, by miasto podjęło działania przeciw nieuczciwej konkurencji z zewnątrz: – Nie możemy patrzeć, jak w weekendy taksówki z Krakowa i Nowego Targu podbierają nam klientów. Miasto musi bronić swoich mieszkańców.
Łukasz Filipowicz tłumaczył, że samorząd ma ograniczone możliwości: – Nie mamy prawa nie wydawać licencji. Inne gminy też sobie z tym problemem nie poradziły. To nie kwestia chęci, tylko braku narzędzi prawnych.
Na koniec przewoźnicy nie ukrywali rozgoryczenia. – Mamy chaos. A miało być lepiej. Mówiliście, że ustalając stawki, coś się zmieni. A teraz wycofujecie się z tego, bo podniósł się krzyk. To gdzie tu konsekwencja?
W Zakopanem zarejestrowanych jest obecnie 456 licencjonowanych przewoźników taksówkowych. To dużo jak na tak małe miasto – i wszystko wskazuje na to, że temat uregulowania tego rynku jeszcze długo nie zniknie z porządku obrad.