Bieg Gąsieniców wymyślono w latach 70. z okazji 400-lecia istnienia Zakopanego. I wcale nie wymyślili go przedstawiciele najstarszego góralskiego rodu Gąsieniców, ale kluby sportowe. Te pierwsze biegi były mordercze, bo zawodnicy musieli pokonać 25 kilometrów. Biegli z Zakopanego aż do Małej Łąki.
Wczoraj mężczyźni mieli do pokonania dystans zaledwie dziesięciu km, a kobiety - pięciu km. Jednak łatwo nie było, bo rywalizowali na trasie FIS.
Czytaj także: Górale przygotują operę o Janie Pawle II
Niestety, z roku na rok chętnych jest coraz mniej. Gdy jeszcze dziewięć lat temu startowało ok. 600 zawodników, dziś zaledwie 180. W tym około stu dziewcząt i chłopców, 18 kobiet i 62 mężczyzn. Popularność Justyny Kowalczyk niewiele pomogła. Jak przyznaje Barbara Sobańska, kierowniczka zawodów, niestety z roku na rok maleje zainteresowanie Biegiem Gąsieniców.
- Po pierwsze, obecnie biegów masowych w Polsce jest bardzo dużo. Po drugie, my w Zakopanem mamy najtrudniejsze warunki, bo trasa jest wyczynowa, trudna, FIS-owska, a w biegu startują amatorzy - tłumaczy Sobańska.
Jednak dla wielu zawodników, choć przyznają, że są amatorami, nawet FiS-owska trasa niestraszna.
- Jestem przekonany, że dam sobie dziś radę! - zapewniał nas tuż przed startem pan Tadeusz Tadziak z Zakopanego. - Co prawda siedem lat nigdzie się nie ścigałem, ale codziennie bardzo dużo się ruszam. Mam Parkinsona, więc muszę zażywać ruchu.
Wczoraj na stadionie biegowym przy Średniej Skoczni wystartowali nie tylko zawodnicy z Zakopanego, ale i innych miast Polski. Była m.in. duża grupa z Nowego Sącza.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Pobił kobietę, dostał maczetą w pośladek i kolano