- Gratulacje! Pana podopieczny Adam Kszczot wygrał w Belgradzie bieg na 800 metrów w halowych mistrzostwach Europy. Polska zwyciężyła w klasyfikacji medalowej z 12 krążkami, w tym 7 złotymi. Czy jadąc do Serbii, spodziewaliście się takich osiągnięć?
- Na pewno wierzyłem w wygraną Adama. Miał już dwa tytuły halowego mistrza kontynentu, ale dwa lata temu ze względu na chorobę nie mógł startować. Teraz jechał jako faworyt, miał najlepszy czas na świecie i w efekcie skompletował swój złoty hat-trick. Kierownictwo PZLA mówiło przed startem o ośmiu naszych medalowych szansach i że będzie zadowolone, jak spełni się połowa. To było trochę skromnie; wyliczałem, że szans mamy 13. Ale nigdy się nie zdarzało, aby wszyscy kandydaci do podium nie zawiedli. W Belgradzie stało się niemal całkowicie inaczej, bo tylko Kamila Lićwinko skakała wzwyż poniżej oczekiwań. Dodam przy okazji, że medali mieliśmy więcej niż 12 (śmiech).
- Jak to?
- Drugi w finale 800 metrów za Adamem był Duńczyk Andreas Bube. Cały ubiegły rok trenował u mnie, z nim i Kszczotem jeździliśmy na zgrupowania. Poprosił mnie o to nasz były 400-metrowiec Piotr Haczek, który teraz jest szefem wyszkolenia lekkoatletyki w Danii. Tej zimy Andreas już z nami się nie spotykał, bo sponsor obciął mu finansowanie. Poszedł do pracy, jednak trenował u siebie. Ucieszyłem się z jego srebra, a niektórzy mówili mi, że można je wliczyć na konto Polski. No, może jakąś cząstkę…
- O Kszczocie mówi się teraz: profesor biegu. Skoro profesor, to po co mu trener?!
- Jesteśmy razem piąty rok. Adam jest dociekliwy, chce dyskutować o treningach. Staram się pomagać, on mnie słucha i myślę, że współpraca daje wyniki. Pod moim okiem Kszczot miał cztery tytuły mistrza Europy, dwa razy został wicemistrzem świata (w hali i na stadionie). Niepowodzenie spotkało go na igrzyskach w Rio, nie wszedł do finału. Mocno to przeżył, analizował ten występ, wystąpił z propozycjami do treningów. Wspólnie wysnuwamy wnioski. Jest tak doświadczonym zawodnikiem, że żartobliwy tytuł profesora zupełnie tu pasuje…
- Kto sprawił największą niespodziankę w polskiej ekipie?
- Kszczot czy Sylwester Bednarek w skoku wzwyż albo Piotr Lisek w tyczce byli liderami światowych list, toteż ich złoto nie zaskoczyło. Dla mnie największą niespodzianką była wygrana polskiej sztafety mężczyzn 4x400 metrów. Natomiast w skali wyników na pewno pchnięcie kulą Konrada Bukowieckiego - 21,97 m i pobicie rekordu Polski Tomka Majewskiego.
- Po występie w Belgradzie można powiedzieć, że mamy już nowy Wunderteam? Tak określano naszą reprezentację, gdy na przełomie lat 50. i 60. była jedną z najlepszych na świecie.
- Mimo sukcesów w hali w stolicy Serbii, wstrzymałbym się z takim porównaniem, choć jesteśmy na dobrej drodze. Mamy rok poolimpijski, wiele federacji wtedy słabiej finansuje u siebie lekkoatletykę, niektórzy zawodnicy ten sezon odpuszczają. W Belgradzie bardzo silny skład wystawili tylko Brytyjczycy, bo ich mobilizują tegoroczne letnie mistrzostwa świata, które odbędą się w Londynie. W niektórych konkurencjach poziom w belgradzkiej hali był słabszy.
Nawet chwalona przeze mnie męska sztafeta uzyskała czas gorszy niż dwa lata temu w Pradze, kiedy była druga. Chcę przy tym dodać, że jest jeszcze ważny powód, który wpłynął na rywalizację. Energiczna walka z dopingiem daje efekty, toteż z aren zniknęło sporo zawodników, którzy posiłkowali się w sposób niedozwolony. Dlatego walka jest czystsza, sprawiedliwsza, decyduje trening i umiejętności, a nie „koks”. Uczciwym sportowcom teraz jest łatwiej. Niemniej spotkałem się u trenerów z Rosji z inną oceną. Uważają, że do zwycięstw i rekordów bez dopingu nie można dojść. Dlatego pytają: co wy, Polacy, podajecie, że wasi zawodnicy mają takie sukcesy? Gdy słyszą, że decyduje systematyczna praca, a wspomaganie może być tylko legalnymi środkami, nie chcą wierzyć...
- W Belgradzie biegała też Pana zawodniczka Katarzyna Broniatowska z AZS AWF Kraków.
- Miała pecha, bo włączono ją do najsilniejszej serii eliminacyjnej na 1500 m. Przybiegła czwarta i odpadła. Inne półfinały miały słabszą obsadę. Trudno zrozumieć, czym się kierowano, kierując do jednej stawki najlepsze biegaczki.
- Czy po udanych zawodach odbył się bankiet?
- To był bankiet dla wszystkich ekip, ale Polska znalazła się w nim w głównej roli. Ponieważ sztafetom nie wręczano medali w hali, nastąpiło to na bankiecie i cała sala dwukrotnie wysłuchała Mazurka Dąbrowskiego, a nasza grupa śpiewała. Nasz hymn, grany w sumie w Belgradzie siedem razy, pewnie przez wielu został zapamiętany…
- Sezon halowy za nami, co latem?
- Oczywiście sierpniowe mistrzostwa świata w Londynie. W marcu zaczynamy z Adamem zgrupowanie w Albuquerque (USA). W tym roku chcemy przygotować formę wcześniej niż zwykle, Adam będzie biegał w Diamentowej Lidze. W Londynie powalczy o medal. Ponadto trenuję trójkę biegaczek: Kasię Broniatowską na 1500 m oraz Renatę Pliś (Maraton Świnoujście) i Karolinę Półrolę-Gizę (Wieliczanka), obie na 5000 m. Może zakwalifikują się do Londynu.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska