Do rannego 75-latka wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego z Krakowa.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że w krakowskim Szpitalu im. L. Rydygiera, w którym funkcjonuje oddział poparzeń, nie było miejsca, więc lekarz-koordynator ratownictwa medycznego w Krakowie zdecydował o przetransportowaniu pacjenta do Nowego Sącza. Tu na oddziale intensywnej terapii, dysponującej siedmioma miejscami, wszystkie łóżka też były zajęte. Chorego przewieziono więc karetką do Krynicy-Zdroju. W tamtejszym szpitalu wolne były dwa z czterech łóżek na oddziale.
75-latka nie udało się jednak uratować. Zmarł kilka godzin po przyjęciu na oddział w Krynicy.
- Poparzenia objęły 15 procent powierzchni ciała i prawdopodobnie to nie one przyczyniły się do jego śmierci - uważa Marek Lemański, wicedyrektor ds. opieki zdrowotnej krynickiego szpitala. - Dlatego zleciliśmy sekcję zwłok zmarłego.
Z kolei Sławomir Kmak, dyrektor szpitala w Krynicy-Zdroju, podkreśla, że placówka nie ma możliwości prowadzenia pełnej diagnostyki pacjentów. Dlatego uważa, że Józef W. powinien był trafić do Krakowa, gdzie mógł być leczony i diagnozowany jednocześnie.
Sąsiedzi tragicznie zmarłego mężczyzny są w szoku. Zastanawiają się, jak mogło dojść do tego nieszczęścia. - Może zauważył, że coś się tli na łące i próbował gasić ogień? - sugeruje pan Jerzy.
Stanisław Mróz, sąsiad ofiary, ma podobne zdanie. - Jest tak sucho, że pali się nawet zielona trawa - podkreśla Mróz. - Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w takich warunkach komuś mogło przyjść do głowy podłożenie ognia pod siano.