Poszkodowany Piotr R. nie chce komentować tego, co wydarzyło się w lutym 2012 r. w Popardowej. Jako student Akademii Wychowania Fizycznego był zatrudniony w Parku M. Przycinał gałęzie drzewa w pobliżu linii energetycznej. Kiedy zaczepił wysięgnikiem o przewody, przez jego ciało przepłynął prąd o napięciu 15 tysięcy woltów. Tydzień leżał w śpiączce, cudem przeżył, ale prawdopodobnie nigdy nie wróci do pełnej sprawności fizycznej.
- Syn chciał być fizjoterapeutą - opowiada ojciec 23-latka. - Z niesprawną ręką nie będzie mógł jednak wykonywać tego zawodu.
Od dnia wypadku Piotr R. uczestniczył w 30 turnusach rehabilitacyjnych. Nie wiadomo, ile kolejnych go jeszcze czeka. Mecenas Waldemar Ziętek, reprezentujący poszkodowanego, podkreśla, że biegli orzekli, iż winę za wypadek ponosi brygadzista. Państwowa Inspekcja Pracy, badająca zdarzenie, obwinia pracodawcę. Według PIP, firma wyposażyła ekipę robotników w zwykłe wysięgniki do przycinania drzew. Nie miały one izolacji chroniącej przed porażeniem prądem. W samochodzie, którym pracownicy przyjechali do Popardowej wykonać zlecenie, były rękawice elektroizolacyjne, ale ich nie założyli. Według PIP, nie umniejsza to winy pracodawcy, który ma obowiązek egzekwowania przestrzegania zasad bhp.
Park M nie komentuje sprawy. Kierownictwo firmy nie podpisało się pod protokołem pokontrolnym PIP. Winy za wypadek doszukuje się w pośpiechu i ignorowaniu zagrożenia przez poszkodowanego.
On sam chce wskazania winnego przez sąd karny. Dopiero wtedy będzie mógł domagać się zadośćuczynienia w procesie cywilnym.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+