Gospodarze zaczęli agresywnie, wychodząc wysoko do oświęcimian, bo dwoma napastnikami. - Zagraliśmy inaczej niż w Trzebini. Na własnym boisku chcieliśmy zdusić rywali na początku, żeby oświęcimska młodzież nie poczuła, że może u nas coś osiągnąć – tłumaczył Damian Panek, trener Orląt.
Oświęcimianie starali się jednak kontrować. Jak zwykle aktywny był Eryk Ceglarz, który jednak na początku w polu karnym zbyt długo zwlekał ze strzałem (3 min). Dwa razy groźnie po skrzydle atakował Dominik Gaudyn (10 min), a Eryk Ceglarz z dystansu minimalnie przestrzelił. Później popularnemu „Cegle” nie udało się wykorzystać błędu Rafała Kiczuka (30 min).
Jednak i rywale mieli swoje okazje. Po zagraniu z rzutu rożnego przez Piotra Krawczyka przytomnie zachował się Bartosz Szcząber, wybijając piłkę sprzed linii bramkowej (35 min).
Tuż przed przerwą miejscowi dopięli jednak swego. Z rzutu wolnego zagrał Krawczyk, piłkę przegrał Karol Kalita, a do siatki główkował Szymon Stanisławski. - Po raz kolejny przyszło nam walczyć z drużyną „koszykarzy”, więc musimy uważać przy stałych fragmentach gry. Trzeba być do końca skoncentrowanym i szybko ustawiać się zanim rywale wznowią grę – tłumaczył Tomasz Świderski, trener oświęcimian. - Do wielkoludów nie należymy, ale serca do gry nie wyrwie nam nikt.
Mówiąc te słowa oświęcimski szkoleniowiec nawiązał do komentarzy docierających do niego z trybun. Miejscowi fani – i nie tylko - zwracali uwagę, że przecież w Sole nie ma „nikogo”. Młodym piłkarzom pozostało zacisnąć zęby i walczyć o swoje.
O tym, że goście nie zamierzają się poddać świadczył początek drugiej części. Mateusz Duda popędził na samotne spotkanie z bramkarzem, ale pozwolił się dogonić Adrianowi Zarzeckiemu i szansa na wyrównanie przepadła (49 min).
W odpowiedzi Krawczyk dobrym podaniem obsłużył Stanisławskiego, lecz Kacper Mioduszewski wybiegiem poza pole karne zażegnał niebezpieczeństwo (70 min).
W końcówce Jakub Ptak obsłużył podaniem Mateusza Stankiewicza. Piłka poszła do boku, gdzie przechwycił ją Piotr Fortuna. Wycofał Bartoszowi Szcząbrowi, a po jego dośrodkowaniu między obrońców wbiegł Radosław Syguła, głową trafiając do siatki na wagę remisu. To był jego pierwszy kontakt z piłką po wejściu na boisko.
To był jednak koniec emocji. Mateusz Pańkowski w doliczonym czasie zarobił drugą i w konsekwencji czerwoną kartkę, a po rzucie wolnym zakotłowało się przed oświęcimską bramką. Wynik jednak nie uległ już zmianie. - Nasz obrońca niepotrzebnie wdał się w drybling przed własnym polem karnym i potem – starając się naprawić swój błąd – musiał pociągnąć rywala za koszulkę – zwrócił uwagę trener Świderski. - To są takie proste błędy młodości, których musimy się wystrzegać, bo mogą zniweczyć wysiłek całego zespołu.
Potem pozostała już tylko radość młodych oświęcimian i spojrzenia na trybuny w poszukiwaniu tych, którzy nazwali ich „nikim”. W końcu zeszli do szatni, kwitując spotkanie słowami: „Jedźmy! Nikt nie woła...”
Orlęta Radzyń Podlaski – Soła Oświęcim 1:1 (1:0)
Bramki: 1:0 Stanisławski 45, 1:1 Syguła 83.
Orlęta: Nowacki – Zarzecki, Szymala, Ciborowski, Kot – Demianiuk (80 Panufnik), Kalita, Rycaj (71 Brzosko), Kiczuk – Krawczyk, Stanisławski.
Soła: Mioduszewski – Ptak, Chlebowski, Pańkowski, Szcząber – Gaudyn (68 Fortuna), Tracz, Skrzypniak (82 Syguła), Rogala (58 Kukiełka) – Ceglarz, Duda (52 Stankiewicz).
Sędziował: Tomasz Mroczek (Mielec). Żółte kartki: Krawczyk – Pańkowski (dwie), Tracz, Skrzypniak. Czerwona kartka: Pańkowski (90+1). Widzów: 200.