Wystarczył jeden ruch i obiektyw mojego aparatu został dokładnie... wylizany. Brązowo-czarna owieczka za nic miała powagę wywiadu i przywitała się po swojemu. W końcu główny bohater ma swoje prawa, zwłaszcza, gdy pochodzi ze środkowej Afryki, a jeszcze dokładniej z Kamerunu.
W Szymbarku również może być Czarny Ląd
Edward Miarecki, szymbarską hodowlę egzotycznych owiec prowadzi od trzech lat. Stadko nie jest duże, bo liczy jakieś trzydzieści sztuk, ale radości dają po dwakroć. Zbyt bliskich kontaktów nie tolerują... do momentu, gdy w zasięgu wzroku pojawi się gospodarz z czerwonym, plastikowym wiaderkiem w ręku. Idą za nim jak po sznureczku. - Wiedzą doskonale, że niosę ich przysmak, a mianowicie suchy chleb - opowiada ze śmiechem.
Hodowlę zaczął z ciekawości. Ot, tak, żeby spróbować czegoś nowego. Pól uprawnych trochę ma, na ugór je szkoda, a afrykańskie owce są jak kosiarki.
- Potrafią „wykosić” łąkę do ździebełka - opisuje. - Nie potrzebują przy tym żadnego paliwa, nie robią hałasu, nie dymią z silnika, nie potrzebują też kosztownych części zamiennych - śmieje się.
Kameruńskie zwyczaje owczej rodziny
Jego owieczki trochę zaczęły wybrzydzać - gdy wokół siebie mają zbyt dużo „zielonego” wybierają, co smaczniejsze kępki, resztę zostawiają. Nie trzeba ich też strzyc, bo to tak zwane owce szerstne, bez runa. Mają gładką, błyszczącą i krótką sierść. Zazwyczaj w kolorze ciemniej czekolady z czarnymi brzuszkami. - W każdym stadzie jest owca - przewodniczka i jednocześnie przodowniczka - tłumaczy mi pan Edward. - Zdarza się, że noc spędza w progu zagrody. Wystarczy, że coś ją zaniepokoi, budzi śpiącą rodzinę, by czmychnąć w bezpieczne miejsce - opisuje.
Podopieczne rolnika, na widok gospodarza dokazują ile sił, ale gdy pojawia się wnuczka Nikola, ich ulubienica, tonują radość, jakby zdawały sobie sprawę, że małej dziewczynce łatwo zrobić krzywdę.
- Liżą ją po rękach, a czasem nawet po buzi, gdy próbuje karmić je sucharkami - opowiada.