Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alwernia. Piękny klasztor, który powstał z ruin

Magdalena Balicka
Do dziś nie wiadomo, co spowodowało wielki pożar w 2011 roku. Bernardyni pomału odbudowali klasztor odsłaniając jego nowe tajemnice

Ktoś powie, że zakonnicy powinni żyć skromnie, bez przepychu, w ciasnych celach. Zgadzam się z tym w pełni. Jak jednak zostawić jedno z niewielu zachowanych po wojnach dziedzictw kulturowych w kraju? - mówi o. Bolesław Opaliński, gwardian klasztoru Ojców Bernardynw w Alwerni pod Krakowem. Gdy oddelegowano go z Warszawy do niewielkiego miasteczka pod Krakowem w 2011 roku, nie wiedział, na co się porywa.

- Zastałem klasztor cały w prochach. Dach był spalony doszczętnie, tak jak cała część mieszkalna. Piękne kopuły kościoła były osmalone, podobnie jak barokowe ściany z osiemnastego wieku - wspomina gwardian.
Wstępnie wyliczono, że na naprawę szkód będzie potrzeba około 15 milionów złotych. Pochłonęła niecałe dziesięć.
- Dla przeciętnego człowieka to niewyobrażalna suma pieniędzy. Nie zdziwię się, jak ktoś powie, że lepiej byłoby za to nakarmić bezdomnych, wybudować dom pomocy społecznej. Też tak mówię - wyznaje o. Opaliński. Gdyby klasztor nie był pod pieczą konserwatora zabytków, wyremontowałby go za jedną trzecią ceny.

Jako przykład podaje osmolone ogniem korytarze prowadzące do wnętrz klasztoru. - Za zwyczajne gładzie i farbę zapłacilibyśmy nie więcej niż 5 tys. zł. Za prace wykonane przez konserwatorów musimy liczyć kilkakrotność tej kwoty - wylicza. Dodaje jednak, że gdyby nie ten przymus, to nigdy nie dowiedziałby się, że pod tynkiem z XVIII wieku kryje się starszy, z wieku XVII. - Konserwatorzy odkryli cudowne malowidła z wierszami pisanymi łaciną - mówi z dumą gwardian klasztoru.

Pieniądze na renowację dały Ministerstwo Kultury, marszałek województwa małopolskiego i konserwator zabytków. Kilka dni temu dostał informację o kolejnym finansowym zastrzyku. Premier Ewa Kopacz przekazała prawie milion złotych.
- Na odnowienie kopuły w kościele, restaurację posadzki w prezbiterium oraz prace konserwatorskie w obrębie kruchty - wymienia zakonnik.

Pożar odsłonił też serca ludzi
W klasztorze w Alwerni mieszka siedmiu duchownych. Każdy zajmuje ciasny pokoik, ledwie dwa na trzy metry kwadratowe. Ojciec Bolesław zmieścił w swoim pojedyncze łóżko, klęcznik do modlitwy, piec węglowy i małe biurko, na którym wzrok przykuwa stary telefon na korbkę. Działa.

Gdy wybuchł pożar, zakonnicy zostali nie tylko bez dachu nad głową na wiele miesięcy, ale także bez ubrań, żywności.
- Przygarnęli nas do swych domów dobrzy ludzie. Nie tylko dali nam łóżka, żywili, ale też ciężko pracowali przy czyszczeniu i naprawie kościoła - zaznacza. Twierdzi, gdyby nie mieszkańcy Alwerni, klasztor by nie istniał, przynajmniej duchowo.
- Dla nas, bernardynów, którzy jesteśmy administratorami klasztoru, to nie tylko zaszczyt, ale też wielkie brzemię. Utrzymanie takiego obiektu wiele kosztuje. Samo ogrzanie pomieszczeń pochłania majątek - wyznaje gwardian.
Sam najchętniej zamieszkałby w małym domku z ogródkiem na samym końcu wsi.
- Nie możemy jednak zostawić tego majątku. To skarbnica historii, kultury, nasze dziedzictwo narodowe - podkreśla.

W klasztorze jest wiele cennych zabytków.
Oprócz bogatej kolekcji ksiąg z siedemnastego wieku są też unikatowe dzieła sztuki.
Najcenniejszy jest obraz Pana Jezusa Ecce Homo, czczonego tu jako ikona Miłosierdzia Bożego. Pochodzi z piętnastego wieku. Zdobił ściany m.in. w kaplicy cesarskiej Konstantego XII w 1448 roku. Po upadku Konstantynopola obraz trafił do sułtana Mahometa II, który umieścił go w skarbcu w Konstantynopolu.
Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną pożaru sprzed czterech lat. Prokuratura umorzyła śledztwo. Gwardian Opaliński podejrzewa, że to był nieszczęśliwy wypadek. Nie dopuszcza do siebie myśli o podpaleniu.

Życie płynie tu wolniej
- Tak naprawdę to nie jest ważne. Liczy się, że wierni z całego świata znów mogą podziwiać to miejsce w całej okazałości. Na każdego spragnionego odpoczynku zawsze czeka mały pokoik z widokiem na Tatry - zapewnia o. Bolesław Opaliński. W przyklasztornym ogrodzie z sadem owocowym można spokojnie pomyśleć. To jedno z niewielu miejsc w okolicy, w których życie płynie znacznie wolniej.
- Warto nas odwiedzić, uciec od tej codziennej pogoni za pieniądzem, usiąść, pomyśleć. Ludzie byliby zdrowsi - zamyśla się gwardian.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska