- Ile zna Pani dziewczyn, które mają wytatuowaną piłkę? Oprócz Pani.
- Tak na szybko, to trzy. Moje koleżanki.
- Ha, myślałem, że jest Pani rodzynkiem.
- Nie, jest nas więcej. Ja wpadłam na ten pomysł cztery lata temu.
- Na Pani przedramieniu jest piłka, serce i napis drobnymi literami.
- Tak, cytat po hiszpańsku. Specjalnie po hiszpańsku, żeby nie każdy wiedział, co znaczy. I niech tak pozostanie.
- Na Instagramie swój opis zaczyna Pani hasztagiem #footballismylife - „piłka nożna jest moim życiem”. Jeszcze ze 20 lat temu uchodziłaby Pani za dziwoląga, ale te 20 lat to dziś jak prehistoria, jeśli chodzi o kobiety w futbolu.
- Dokładnie tak. Nie ma już tego stereotypu, że piłka nożna jest sportem tylko dla mężczyzn. I dla mnie... tak, piłka jest moim życiem. Ważniejszych spraw od niej nie ma. Ważniejsze od piłki są tylko osoby.
- Skąd się wzięła ta pasja? Jak to się zaczęło?
- Mam trzech starszych braci, zawsze ciągnęli mnie na boisko. Pasją do piłki zostałam zarażona przez jednego z nich. I dołączyłam do drużyny chłopięcej w Sieprawiu.
- Ile miała Pani lat?
- Jedenaście.
- Tamta Ania nie czuła się nieswojo w grupie chłopców?
- Na pewno trochę nieswojo, natomiast znaliśmy się wszyscy ze szkoły. Chłopcy wiedzieli, że potrafię grać. A jak jeździliśmy na mecze i zawodnicy z drużyn przeciwnych się śmiali, że dziewczyna wychodzi na boisko, to chłopcy nawet stawali w mojej obronie. Pomagali mi, a nie dokuczali. Więc pozytywnie to wspominam.
- A nie czuli się rozzłoszczeni, kiedy dziewczyna ogrywała ich na treningach, kiedy była lepsza?
- Jak komuś zakładałam „dziurę” (zagranie piłki między nogami przeciwnika - przyp.), raczej odbierane to było ze śmiechem. Pamiętam sytuację, kiedy kolega był obrażony, że to ja gram w pierwszym składzie, a nie on. Ale więcej takich zdarzeń sobie nie przypominam.
- Ile trwała gra z chłopakami?
- Krótko, dwa lata.
- Dlaczego Pani zrezygnowała?
- Właśnie wtedy przyszedł moment, w którym uznałam, że granie z chłopcami jest dla mnie troszkę krępujące.
- Nie tyle granie, co wspólna szatnia.
- Tak, musiałam przebierać się gdzieś po toaletach. No i miałam dwa, trzy lata przerwy. Pojawiła się jednak kobieca drużyna w mojej okolicy, w Hejnale Krzyszkowice - i do niej dołączyłam.
AZS UJ Kraków mistrzem Polski w futsalu! Wanda Słomniczanka ...
- I nie była Pani wtedy jeszcze bramkarką.
- W Hejnale grałam jeszcze jako środkowy pomocnik. Przed jednym z meczów bramkarka nam wypadła ze składu, no i ja stanęłam w bramce. Trener drużyny przeciwnej - Andrusów Lipnik - ocenił, że coś tam potrafię i zdecydował, że chce mnie mieć w swoim zespole, jako bramkarkę. Do tego doszło i tak już zostało.
- Rękawice bramkarskie i tipsy - na moje oko tego pogodzić się nie da.
- Tipsów nie noszę, ale mam długie paznokcie. I nawet w futsalu, w którym gram bez rękawic, da się tak funkcjonować. Kwestia przyzwyczajenia. Często jednak słyszę: „Jak ty bronisz z takimi paznokciami?”. Aktualnie mam złamane, ale nic się nie dzieje. Odrosną.
- A, powiedzmy, trzysta złotych, woli wydać Pani na szpilki czy buty piłkarskie?
- Oczywiście, że na buty do grania. Nie marnuję pieniędzy na szpilki.
- Nogi piłkarki to pewnie są poobijane, a bramkarki zwłaszcza...
- Myślę, że dziewczyny, które grają w piłkę, nie patrzą na to, żeby mieć ładne nogi. Jeden siniak więcej nie zrobi różnicy.
- Pani uprawia aż trzy formy piłkarskiej aktywności: grę na dużym boisku, w hali - futsal oraz beach soccer - piłkę plażową. Co sprawia Pani największą przyjemność?
- Zakochałam się w beach soccerze. Teraz nie ma dnia, żebym za nim nie tęskniła, ale w tym momencie roku gram w futsal. Obie dyscypliny da się pogodzić, bo w futsal gra się zimą, a w beach soccera latem. Zrezygnowałam natomiast - myślę, że na jakiś czas - z gry na trawie. Brakowało mi jakiegoś osiągnięcia. Najwyżej grałam w I lidze (czyli na drugim poziomie rozgrywek, w Wandzie Kraków - przyp.), dlatego uznałam, że pora skupić się na tym, co aktualnie sprawia mi większą przyjemność.
- I przynosi sukcesy. Świeżutki jest ten w futsalu - brąz mistrzostw Polski wywalczony z ekipą Wandy Słomniczanki. A w beach soccerze jest Pani mistrzynią Polski, no i zagrała Pani w czymś w rodzaju Ligi Mistrzyń.
- Dokładnie tak. Turniej Euro Winners Cup w ubiegłym roku odbył się w portugalskim Nazare. Zajęłyśmy tam z Grembachem Łódź piąte miejsce - to świetny wynik.
- Plażowej piłce nożnej uroku dodaje sceneria, w jakiej rozgrywane są mecze? Ważne turnieje - z reguły na fajnych plażach.
- I odbywają się zazwyczaj w wakacje, kiedy te miejsca są pełne ludzi. Jest więc wielu kibiców, fajna atmosfera. Z Portugalii ja pamiętam też jednak niemiłą sytuację, bo w ostatnim meczu w 1 minucie dostałam czerwoną kartkę.
- Zdarzają się Pani często?
- Na trawie zdarzyło się raz. Częściej dostaję żółte kartki, głównie za pyskówkę.
- Mówi się, że bramkarz i lewoskrzydłowy są największymi świrami w drużynie. Co Pani na ten temat powie?
- Myślę, że tak. Często zresztą spotykam się z opinią, że ze mnie świr (śmiech). Na boisku bywam impulsywna, chociaż trenerzy w futsalu troszkę mnie przystopowali; wiem, że czasem lepiej się uspokoić, nie dyskutować z sędziami, bo to może tylko zaszkodzić drużynie, a nie pomóc.
- Męska piłkarska szatnia to teren niewyszukanych żartów, szyderczych tekstów. Jak to jest u kobiet?
- Oj, akurat trafił pan na osobę, która jest największym szydercą w szatni. Ale każda każdej dogryza i nikt się na nikogo nie obraża, wręcz przeciwnie. W moich drużynach jest super atmosfera.
- A kobieca szatnia płacze po porażkach?
- To zależy od zawodniczki. Świeży przykład: po porażce w półfinale mistrzostw Polski część dziewczyn płakała, część trzymała smutek w sobie, część była raczej zdenerwowana tym, że nic nam nie wychodziło. Ja bardzo przeżywam porażki, ale wtedy akurat nie płakałam. Natomiast następnego dnia, po meczu o trzecie miejsce, były u mnie łzy, ale łzy szczęścia. I taka ulga, że nie jest znowu to czwarte miejsce, jak w poprzednich latach, tylko brązowy medal.
- Medal. A jak jest z pieniędzmi w kobiecej piłce?
- Nie ma pieniędzy!
- Gracie dla przyjemności, dla chęci odniesienia sukcesu.
- Dokładnie tak. Za mistrzostwo Polski na piachu cała drużyna dostała premię od związku piłki nożnej, ale nie oszukujmy się - były to symboliczne pieniądze. Każdy, zarówno zawodniczki, trenerzy, jak i osoby, które nam pomagają, w kobiecej piłce dokłada do interesu.
AZS UJ Kraków - Wanda Słomniczanka. Popis "Jagiellonek" w pó...
- Pani z czego się utrzymuje?
- Jestem pracownikiem administracyjno-biurowym, do godziny 15 siedzę w biurze w Sieprawiu. Natomiast od godziny 15.30 do 19, praktycznie codziennie, jestem trenerem piłki nożnej. Prowadzę trzy grupy chłopców w Hejnale Krzyszkowice.
- Ośmio- i dziesięciolatków, tak? Kolejne oblicze piłki, jakie Pani zna.
- Tak. A mam też grupę starszą, trampkarzy, chłopców w wieku około 13 lat. I to jest dopiero inny klimat! Bo już pojawiają się jakieś teksty w moim kierunku... Ale ja mam taki charakter, że na za wiele sobie nie pozwolę. Jest dobrze, jestem bardzo, bardzo zadowolona z tej pracy. Rzadko zresztą używam słowa „praca”, mówiąc o trenowaniu. Wiadomo, że jest z tego zarobek, ale jest to po prostu moja pasja, spełnianie się.
- Przyszłość zawodową wiąże Pani właśnie z pracą trenerską?
- Myślę, że tak. Chociaż na pewno nie będę tylko trenerem, bo nie da się z tego wyżyć.
- Strasznie ta piłka w Pani życiu dominująca. Co jeszcze Pani lubi robić?
- Śpiewać. Lubię, ale nie umiem (śmiech). Chociaż są tacy, którzy mówią, że fajnie śpiewam. Myślę, że gdybym nie grała w piłkę, to do jakiejś szkoły śpiewu bym się zapisała. A tak, to został mi kiedyś tylko chór kościelny, i było OK.
- W piłkę zdarza się Pani jeszcze grać z mężczyznami?
- Oczywiście, przeważnie w Sieprawiu na „orliku”. Nie ukrywam, że wolę grać z facetami niż z kobietami. To zupełnie inna gra - szybsza, więcej się dzieje.
- A jak ci faceci traktują Panią na boisku? Ja chyba nie byłbym w stanie grać tak, by nie uważać, żeby kobiecie nie zrobić krzywdy, nie sfaulować.
- Niektórzy są w stanie. A ja nawet lubię, kiedy tak jest. Zdarzyło się kilka niemiłych sytuacji, że ktoś wjechał mi w nogi wślizgiem. Kiedyś kolega zareagował: „Co ty robisz? Przecież to dziewczyna”. Na co ja zareagowałam: „Tak jest dobrze, tak mam być traktowana. Nie chcę forów”.
- Z koleżankami od piłki dużo spędza Pani czasu poza treningami, meczami?
- Staram się. Wiadomo, że drużynę buduje atmosfera w szatni. Z dziewczynami z Łodzi mamy taki kontakt, że na nasze mecze futsalu przyjeżdżają praktycznie co weekend. Nie mam koleżanek, przyjaciół, które są spoza środowiska piłkarskiego.
- Pani, pomimo zawieszenia gry na trawie, jest w momencie rozwoju kariery.
- Myślę, że ostatnie dwa-trzy lata to taki dobry okres, kiedy naprawdę poważniej zaczęłam o myśleć o piłce.
- A napis w tatuażu brzmi...
- „Jeśli na boisku czujesz się jak ptak, to poczuj, jak wspaniale jest latać i fruń jak najwyżej po marzenia”.
Follow https://twitter.com/sportmalopolskaDZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ: