MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anna Rogowska, najbardziej utytułowana polska tyczkarka pożegnała się z kibicami

Artur Gac
Grzegorz Mehring / Polskapresse
Rozmowa z Anną Rogowską najbardziej utytułowaną polską tyczkarką, brązową medalistką igrzysk olimpijskich, mistrzynią świata, która pod Wawelem pożegnała się z kibicami.

Ogarnęło Panią wzruszenie w Krakowie?Podczas ceremonii otwarcia mistrzostw Polski honorowano Panią za całokształt zakończonej niedawno kariery sportowej
Jestem wrażliwą osobą, co sprawia, że miałam wyjątkowo trudno w sporcie. Tak, to był bardzo poruszający i miły moment. Mimo że decyzję o zakończeniu kariery podjęłam parę miesięcy temu, więc emocje nieco zdążyły opaść, to na takiej uroczystości zawsze ściska za serce. W ogóle mam bardzo miłe wspomnienia związane z Krakowem.

Sportowe?
Jakoś nigdy nie było mi po drodze na zawody do Krakowa. Po raz ostatni startowałam tutaj ponad dziesięć lat temu na akademickich mistrzostwach Polski. Natomiast dużo częściej wracałam tu jako turystka.

Więcej osób Pani zmartwiła czy ucieszyła decyzją o rozbracie z tyczką w wieku 34 lat?
Z pewnością zaskoczyłam parę osób - przekonanych, że na pewno wystąpię na tegorocznych mistrzostwach świata, ewentualnie przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich. Jednak po dłuższej przerwie, którą zrobiłam sobie po poprzednich mistrzostwach Polski w Szczecinie, zadecydowałam, że jest to dla mnie - zawodniczki i kobiety - dobry moment, aby pomyśleć o zupełnie innych rzeczach niż sport zawodowy. Decyzję uważam za trafną, bo nie podjęłam jej pod wpływem emocji, ale poprzedziły ją dłuższe przemyślenia. W dobrym momencie dojrzałam, aby powiedzieć sobie, że ten etap życia należy zakończyć, a rozpocząć kolejny.

Górę wzięła kwestia wieku, zdrowia, wypalenia zawodowego, czy po prostu określenie nowych priorytetów?
Na zdrowie, mimo że w ubiegłym roku nie było pod tym względem cudownie, nie mam prawa narzekać. I tak miałam bardzo dużo szczęścia, bo cała moja kariera obyła się bez żadnej operacji, co w sporcie wyczynowym zdarza się niezwykle rzadko. Cieszę się, że odeszłam w momencie gdy skakanie i w ogóle sport sprawiał mi olbrzymią frajdę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie mogłabym patrzeć na tyczkę i zmuszona byłabym powiedzieć "pas" z powodu wypalenia zawodowego.

Co takiego ma tyczka, czego nie miał bieg przez płotki, Pani pierwsza konkurencja?
Skok o tyczce jest konkurencją wszechstronną. Tutaj trzeba być zawodnikiem szybkim, silnym i bardzo sprawnym od strony akrobatycznej i przygotowania gimnastycznego. Właśnie ta różnorodność treningu była magnesem. Posiadanie predyspozycji tylko mnie utwierdziło, że dokonałam dobrego wyboru.

Co ciekawe, tyczką zajęła się Pani już wkraczając w dorosłość.
To prawda, zmieniłam konkurencję wyjątkowo późno, bo miałam już prawie 18 lat. Znam sportowców, którzy w tym wieku decydują się na zakończenie kariery lub odcinają kupony od sławy (śmiech). Cóż, miałam przekonanie, że warto spróbować skakania, a pierwsze drobne sukcesy tylko dodały mi pewności siebie.

Co wzbudzało w Pani większy strach: łamiące się tyczki czy kłopoty z dłońmi?
Nic z tych rzeczy. Proszę sobie wyobrazić, że skacząc w ogóle nie myślałam, że tyczka może się na przykład złamać. Poza tym byłby to niedobry sygnał, bo niepotrzebny stres nigdy nie służy wynikowi. Z kolei otarcia dłoni i schodzący naskórek były permanentnym problemem na początku przygody z tyczką, gdy skóra nie była przyzwyczajona do specjalnego kleju i wysiłku. Jedyne, czego sportowiec może się obawiać, to poważne urazy i kontuzje, krzyżujące przygotowania i plany startowe.

Po odniesieniu urazu czaszki na treningu w Spale, myślała Pani o zakończeniu kariery?
Wręcz odwrotnie. Zadziwiające jest to, że w takich trudnych sytuacjach człowiek bardzo szybko potrafi się pozbierać. Tak też było w tym przypadku. Pierwsze pytanie, jakie skierowałam do lekarza, brzmiało: "Doktorze, kiedy będę mogła wrócić do treningu?".

Zdawała sobie Pani sprawę z powagi sytuacji?
Myśl, czy w ogóle będę zdolna nadal uprawiać sport, nawet nie zaświtała w mojej głowie. Takie sytuacje bardzo często rozwijają zawodnika mentalnie. Trudny moment spowodował, że wyszłam z niego obronną ręką jeszcze mocniejsza psychicznie niż przed wypadkiem.

A co z pełnią smaków i aromatów? Przypomnijmy, że w wyniku urazu czaszki ucierpiały Pani dwa zmysły.
Jeśli chodzi o smak - jest w porządku, natomiast węch jeszcze nie wrócił do stanu sprzed wypadku. To i tak bardzo duży postęp, bo z początku lekarze zapowiadali, że jeśli w pierwszym okresie nie nastąpi pełna regeneracja, w ogóle mogę mieć problemy z odzyskaniem węchu. Jak widać, siła woli potrafi zdziałać cuda.

Zmierza Pani do zawodu trenerki?
Czas pokaże... W tej chwili muszę sprawdzić, czy ta praca będzie sprawiała mi przyjemność oraz zweryfikować, czy posiadam odpowiednie predyspozycje.

Odwiedzając szkoły i gimnazja Pani też załamuje ręce nad sprawnością ruchową dzieci i młodzieży?
Niestety. Moim zdaniem potrzebne jest większe zaangażowanie ze strony rodziców, nauczycieli i w ogóle szkół, bo w interesie nas wszystkich jest dorastanie zdrowego i sprawnego społeczeństwa. Winne są nie tylko dzieci, bo to świat dorosłych oferuje im tak bogatą gamę rozrywek niezwiązanych z aktywnym spędzaniem czasu. Dlatego najmłodsi idą na łatwiznę i wolą pograć, nie ruszając się sprzed monitora.

Skakanie o tyczce ustawiło Panią finansowo?
Nigdy nie należałam do osób rozrzutnych, wolałam dobrze inwestować pieniądze. Poza tym od kilku lat posiadam wspólnie z mężem obiekty sportowe w Trójmieście do gry w piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę. Dzięki temu, jeśli chodzi o finanse, odczuwam komfort i chyba mogę spać spokojnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska