Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Szymanowski powrócił. Legenda Wisły Kraków przerywa ciszę

Jerzy Filipiuk
Antoni Szymanowski: - Zaczynam nowe rozdanie w moim życiu
Antoni Szymanowski: - Zaczynam nowe rozdanie w moim życiu Wacław Klag
- Byłem piłkarzem GTS Wisła, utożsamiam się też z Wisłą SA. Nigdy nie odwróciłem się od piłki i od Wisły, choć nie było mnie w klubie wiele lat. Zawsze chciałem pracować dla Wisły. Także teraz. Jeśli nie jako trener, to w innej formie. Chciałbym służyć klubowi, w którym wychowałem się ja, moi bracia i moja żona - mówi Antoni Szymanowski, wychowanek i długoletni gracz Wisły (oraz Gwardii Warszawa i FC Brugge), w I połowie lat 70. jeden z najlepszych prawych obrońców w Europie. Legenda "Białej Gwiazdy" postanowiła nie tylko przerwać medialną ciszę wokół swej osoby, ale i - a raczej przede wszystkim - wrócić do krakowskiego światka futbolowego oraz do Wisły. Do swojej Wisły.

Powrót nastąpił 9 września podczas marszu milczenia pod hasłem "O futbol wolny od chuligaństwa", zorganizowany przez MZPN. - Podszedłem do prezesa Wisły Jacka Bednarza i zapytałem, czy mógłby mi umożliwić wejście na stadion Wisły. Jacek mnie uścisnął i powiedział, że nie ma problemu, że mam swe miejsce na trybunie. I od tej pory nie opuściłem żadnego meczu - mówi z satysfakcją.

Przekonali go dwaj koledzy

Co lub kto sprawił, że człowiek, który długo omijał wiślacki klub, mimo że był przez niego honorowany zaszczytami, nagle zdecydował się na powrót na Reymonta? Przesądzili o tym dwaj byli piłkarze, a dziś trenerzy - jego następca w Wiśle Marek Motyka oraz kolega z kadry Henryk Kasperczak.

- Heniek namawiał mnie, bym zapomniał o przeszłości, bym nie odmawiał klubowi, gdy mnie zaprasza. Marek mówił mi, że przez kilka lat był persona non grata w Wiśle, że źle zinterpretowano jego słowa o klubie, że wiele cierpiał, ale wszystko wyjaśnił sobie z właścicielem klubu Bogusławem Cupiałem. Mówił, że warto wrócić, że byłbym mile widziany w Wiśle. "Pogadaj z ludźmi, wypij piwko" - namawiał. I przekonał mnie - mówi.

Decyzję podjął szybko, z dnia na dzień, oddzielając przeszłość, jak sam to określa, grubą kreską. Tak samo postąpił, gdy... rzucił palenie. Nie był nałogowym palaczem, po "pety" sięgał z przerwami, ale długo się nie mógł od nich uwolnić. W końcu powiedział: dość. Datę pamięta doskonale - 1 stycznia 1991 roku. Kolejne mocne postanowienie raduje go równie mocno. - Po raz pierwszy byłem na nowym stadionie Wisły. Na meczu z Lechią przywitał mnie Adam Musiał. Potem zasiadłem w loży prezydenckiej. Spotkałem tam wielu znajomych - wspomina.

Przeszedł trzy operacje

Podczas mistrzostw świata w 2010 roku w RPA komentował mecze dla "Dziennika Polskiego". Później był nieuchwytny. Nie odbierał telefonów, nie udzielał się towarzysko. Dziś zdradza - dlaczego.

- Postanowiłem się zająć swoim zdrowiem. Odwlekałem tę decyzję, choć od lat miałem problemy z kolanami. Przeszedłem trzy operacje, które wykonał lekarz Wisły Mariusz Urban. Uchroniły mnie - a może tylko odwlekły w czasie - od sztucznych stawów. Znając naszą służbę zdrowia, postanowiłem się leczyć prywatnie. Potem przechodziłem rehabilitację. Euro 2012 oglądałem w sanatorium w Połczynie Zdroju. Miałem "jedynkę", nikt mnie tam nie rozpoznał. Teraz jestem już "na chodzie", jestem wystarczająco sprawny - opowiada.

W październiku 2011 roku nie przyjął zaproszenia na uroczystość zawieszenia jego symbolicznej koszulki pod dachem stadionu w ramach akcji "Powrót Legend Wisły Kraków". - Nie chciałem się pokazywać ludziom, gdy chodziłem o kulach, z laską. Co by o mnie - byłym sportowcu, legendzie powiedzieli? - tłumaczy. Ale to nie kłopoty z nogami, a zadra w sercu była główną przyczyną jego nieobecności w klubie. By zrozumieć, skąd się wzięła, trzeba się cofnąć w czasie.

Stracił najmłodszego brata

Urodził się w 1951 roku w Tomaszowie Mazowieckim (jako jedno z siedmiorga dzieci Stanisławy i Antoniego), ale od małego mieszkał w Krakowie. - Nas wychowywało, nie umniejszając roli rodziców, podwórko. Mieszkaliśmy na Zwierzyńcu. Od rana do wieczora graliśmy w piłkę, w zośkę, biegaliśmy, jeździliśmy na rowerze. Być może to sprawiło, że gdy grałem już w klubie, byłem fizycznie przygotowany do wysiłku, miałem dobrą koordynację ruchową. Szybko zacząłem grać w trampkarzach i juniorach. W pierwszej drużynie Wisły debiutowałem już w wieku 17 lat. Zastępowałem byłego reprezentanta Polski Fryderyka Monicę. Szybko też zadebiutowałem w kadrze Polski juniorów i seniorów - wspomina.

W piłkę grali też jego młodsi bracia - Henryk (przez wiele lat występował w Wiśle, dziś jest trenerem), Tadeusz (także dobrze się zapowiadał) i Jan (był trampkarzem w krakowskim klubie), a także syn Henryka - Łukasz. Najmłodszy z braci, wspomniany Jan, zginął tragicznie w 1969 roku, gdy wracał z Zabrza, dokąd pojechał, by zobaczyć występ najstarszego brata. - Wstydził się, że nie miał pieniędzy na bilet. Uciekał przed konduktorem i wpadł pod pociąg - zdradza.

Kariera Antoniego potoczyła się błyskawicznie. W 1972 roku zdobył mistrzostwo olimpijskie (z powodu kontuzji nie wystąpił w finale w Monachium), rok później zagrał w słynnym meczu na Wembley (to on tuż przed końcem gry wybił piłkę z bramki po strzale jednego z Anglików), a w kolejnym sięgnął po trzecie miejsce w MŚ w RFN. Przez czytelników "Sportu" został wybrany najlepszym piłkarzem Polski 1975 roku. W 1976 roku zdobył olimpijskie srebro w Montrealu, 2 lata później z Wisłą mistrzostwo Polski i z reprezentacją 5.-8. miejsce w MŚ w Argentynie. W kadrze w latach 1970-1980 zaliczył 87 gier (po weryfikacji - 82).

Był profesjonalistą na boisku

"To prawdziwa baletnica na boisku, obrońca nienaganny technicznie i taktycznie, po prostu wspaniały piłkarz" - taką laurkę wystawił mu Alf Ramsey, trener mistrzów świata w 1966 roku i wielkich przegranych (mimo remisu 1:1) wspomnianego meczu na Wembley. Zasłużył na nią. Był profesjonalistą na boisku i poza nim. Prezentował równą, wysoką formę, był świetnie wyszkolony, potrafił zatrzymać każdego napastnika, miał niespożyte siły, często włączał się do akcji ofensywnych, choć ich nie kończył golami (tylko 2 trafienia dla Wisły).

Nie błyszczał w mediach tak jak Jan Tomaszewski, Zbigniew Boniek czy Włodzimierz Lubański. Nie wygłaszał kontrowersyjnych opinii, nie silił się na oryginalne wypowiedzi, nie był bohaterem afer i skandali. Ba, uchodził za piłkarza skrytego, chadzającego własnymi ścieżkami. Zamiast okazji do zabawy szukał... płyt rockowych (ma ich dziś ok. 300; muzyką interesował się od lat: śpiewał w chórze krakowskiej filharmonii).

A mimo tych wszystkich cnót przylgnęła do niego opinia człowieka kontrowersyjnego i konfliktowego. Burzy się, gdy mu się o tym przypomina. Uważa, że w wielu sytuacjach miał po prostu własne zdanie, z którym nie każdy musiał się zgadzać, a że był konsekwentny w tym, co robił i bezkompromisowy w wyrażaniu swoich poglądów - stąd takie a nie inne wyobrażenie o nim. - Konflikt0wy? Tak mówili ci, którzy mi najbardziej zazdrościli. Zawsze byłem lojany wobec pracodawców i przełożonych, zawodników i uczniów - przekonuje. Jak jest dziś?- Unikam konfliktów jak tylko mogę. Jestem wzorowym ojcem, mężem i dziadkiem. Mam troje dzieci i troje wnucząt. Z żoną (Wandą Werbiłowicz. byłą gimnastyczką Wisły - przyp. J.F. ) ślub wziąłem w 1976 roku. Piłka była dla mnie bardzo ważna, ale nie przesłoniła mi wszystkiego w życiu. Jestem domatorem, mam też domek poza Krakowem. Nie jestem celebrytą - zapewnia. A jak było wcześniej?

Nieoczekiwanie odszedł z klubu

Kibicom Wisły podpadł, gdy w 1978 r. nieoczekiwanie przeszedł do Gwardii Warszawa (grał w niej też 7 lat wcześniej).- Gdy ktoś mnie nie chce, usuwam się. Trener Orest Lenczyk zagiął na mnie parol, coś mu się we mnie nie podobało. Gdy nie ma porozumienia na linii trener - lekarz - zawodnik, ten ostatni dostaje w tyłek. Miałem kontuzję mięśna dwugłowego, a mówiono, że symuluję. Nie przyszłoby mi to do głowy, przecież zbliżał się mundial w Argentynie - mówi. Ostatni raz w Wiśle zagrał w pamiętnym meczu z Arką Gdynia (3:1), który zapewnił "Białej Gwieździe" mistrzostwo kraju.

4 lata później to jemu ktoś podpadł - konkretnie Antoni Piechniczek. W grudniu 1981 r., po rocznej przerwie, spowodowanej kontuzją ścięgna Achillesa, wznowił grę w FC Brugge. Wiosną 1982 r. Piechniczek powołał go na zgrupowanie. Przyjechał, strzelił nawet gola, ale w kadrze na hiszpański mundial się nie znalazł. Nie neguje faktu, że selekcjoner miał prawo wybrać sobie graczy, jacy mu pasowali do koncepcji, ale... - Nie czułem się gorszy od Dziuby, Janasa, Wójcickiego, Jałochy, Skrobowskiego. Potem się dowiedziałem, że jakoby stawiałem jakieś warunki, iż muszę grać na stoperze. Nic podobnego. Przyjąłbym każdą rolę. Nawet rezerwowego. Najbardziej zabolało mnie, że potraktowano mnie jak śmiecia. Nie zasłużyłem na to. Nikt się nie wstawił za mną - nie kryje żalu.

Został na lodzie

W 1983 r. rozstał się z boiskiem jako zawodnik. Ukończył AWF Kraków. Był trenerem Clepardii, Cracovii i CKS Czeladź. Jako zawodowiec nie znosił fuszerki, nieprofesjonalnego podchodzenia do gry i treningów, handlowania meczami. Odsunął się od futbolu. Przez kilka lat był nauczycielem WF. W 1999 r., po 21 latach przerwy, znowu trafił do Wisły, zaproszony przez trenera Franciszka Smudę. Został koordynatorem grup młodzieżowych. - Razem z Adamem Nawałką stworzyliśmy coś fantastycznego - wspomina. Potem zaczęli się zmieniać trenerzy, ale ani razu nie dostał propozycji pracy przy I drużynie. Gdy nie zaproponował tego nawet Nawałka, zdecydował się odejść. - Byłem rozczarowany. Zostałem na lodzie. Decyzję podjąłem szybko, choć potem jej żałowałem, bo nikt mnie nie wyrzucał. Ale dziś kibicuję Adamowi, by został selekcjonerem.

W latach 1997-2002 był trenerem reprezentacji Polski juniorów. W 2002 roku Kasperczak po objęciu Wisły przekonał właściciela klubu, by powierzył mu rezerwową drużynę. Awansował z nią do III ligi, ale gdy po 2 latach zwolniono Kasperczaka, poinformowano go, że nie jest już trenerem. - Prezes Janusz Basałaj podziękował mi za współpracę w grudniu. Byłem w Wiśle do czerwca, ale nie pełniłem żadnej funkcji. Czułem się jak zbity pies. Zrozumiałem, że moja obecność jest zbędna. Wszyscy w klubie wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nie reagował - mówi.

Kibice o nim nie zapomnieli

W 2005 r. objął Przebój Wolbrom, z którym w ciągu trzech lat awansował z IV do II ligi. W latach 2008-2009 pomagał Kasperczakowi w pracy z Górnikiem Zabrze, potem powrócił do Przeboju. Tylko na 3 miesiące. - Odszedłem z powodu degrengolady organizacyjnej, która miała wpływ na wyniki, a za te odpowiadałem ja - wyjaśnia. I właśnie wtedy postanowił zająć się swoim zdrowiem...

Wcześniej, w 2006 roku, został wybrany przez czytelnikow "Gazety Krakowskiej" sportowcem stulecia Wisły, ale nie zjawił się na jubileuszowej gali. - Byłem zacietrzewiony sytucją z 2004 roku po dymisji Heńka, choć zostałem nieprawdopodobnie wyróżniony. Może nie do końca to przemyślałem. Czy ja się z tym dobrze czuję? Nie, podle... - mówi.

Ale te żale to już przeszłość. Pogodził się z dawnymi oponentami, serdecznie przyjęli go koledzy z boiska, szacunek okazują mu przedstawiciele młodszego pokolenia i władze klubu. - Cieszę się, że znów jestem w wiślackiej rodzinie. Korciło mnie, żeby wrócić. Już nie chcę dociekać prawdy, odgrzewać starych kotletów. Chcę służyć Wiśle. Zaczynam nowe rozdanie w moim życiu - mówi z dumą.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska