Sześć poprzednich edycji pucharowych kończyło się na stadionie PGE Narodowym w Warszawie, jednak tym razem, z powodu pandemii Polski Związek Piłki Nożnej nie zdecydował się na organizację finału na największym obiekcie w kraju. Swoją kandydaturę do goszczenia meczu zgłosił natomiast Lublin i dzięki temu ostateczna rozgrywka o "Puchar Tysiąca Drużyn" odbędzie się na lubelskim stadionie.
Przed pierwszym gwizdkiem trudno wskazać faworyta. Co prawda, Cracovia mierzyła się z Lechią w obecnym sezonie już trzykrotnie w zmaganiach ligowych i za każdym razem wychodziła z tych potyczek zwycięsko. Jednak na koniec rozgrywek wyższe miejsce w tabeli PKO Ekstraklasy zajęli gdańszczanie. Biało-zieloni mają ponadto większe pucharowe doświadczenie, ponieważ w ubiegłym roku sięgnęli po krajowy Puchar, pokonując w finale Jagiellonię Białystok 1:0.
- Bardzo chcielibyśmy powtórzyć ten sukces - przyznaje Piotr Stokowiec, trener Lechii. - Nie da się ukryć, że tamten finał był bardzo cennym doświadczeniem i może wielu zawodników, którzy brali w nim udział, nie ma już w zespole, ale kilku zostało. Cieszę się, że wiemy, co nas może potencjalnie czekać, choć okoliczności się zmieniły, ponieważ zagramy na innym stadionie, z mniejszą liczbą publiczności - dodaje.
Cracovia nie wygrała zaś żadnego trofeum od 72 lat. Wszyscy przedstawiciele i sympatycy "Pasów" zdają sobie więc sprawę z ciężaru gatunkowego piątkowej konfrontacji. Choć trener Michał Probierz stara się zdejmować nadmierną presję ze swoich zawodników. - Na takie mecze się czeka i są to fajne emocje dla wszystkich. Można się tylko cieszyć, że jesteśmy w tym finale - twierdzi szkoleniowiec. - Powiedziałem już kiedyś, że finałów się nie gra, tylko się wygrywa i to jest najważniejsze. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jest to jeden mecz, należy być skoncentrowanym i nie można popełnić błędu. Mentalne podejście jest bardzo istotne, ale też nie można zwariować, dlatego przygotowujemy się do tego meczu, tak jak do każdego innego - tłumaczy.
Przed nami drugi w historii finał, który odbędzie się w Lublinie. Poprzedni miał miejsce 9 maja 1979 roku. - To nie był porywający mecz, tylko raczej kunktatorska rywalizacja, jak to często bywa w finałach, z uwagi na dużą stawkę tych spotkań. Podejrzewam, że podobnie będzie w piątek na Arenie Lublin i drużyny nie pozwolą sobie na otwartą grę - mówi spiker lubelskiego Motoru Lech Przemysław Ziemiński, który 41 lat temu oglądał poprzednie finałowe starcie w naszym mieście, rozgrywane na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich. - Wtedy zaczęło się zgodnie z planem i Wisła Kraków, która była faworytem, zdobyła gola w 16. minucie. Taki wynik utrzymał się do przerwy. Natomiast w drugiej połowie dwa gole strzeliła Arka i sprawiła dużą niespodziankę, sięgając ostatecznie po Puchar. Trzeba przyznać, że w obu zespołach na boisku pojawiły się ówczesne gwiazdy rodzimej piłki. Po stronie gdynian reprezentantami Polski byli Janusz Kupcewicz i Adam Musiał, natomiast w Wiśle zagrali Leszek Lipka, Marek Motyka, Kazimierz Kmiecik oraz najlepiej znany obecnie młodym kibicom Adam Nawałka, czyli były już selekcjoner naszej kadry narodowej - dodaje.
Jakim zainteresowaniem kibiców cieszył się finał sprzed ponad czterech dekad? - Na stadionie był komplet publiczności. Na drewnianych, podłużnych ławkach ludzie byli upchani biodro w biodro. A osoby, które nie zdążyły załapać się na siedziska, stały za plecami ostatniego rzędu - wspomina Ziemiński, który tym razem nie zdołał zakupić biletu i piątkowy mecz obejrzy w telewizji.
Ze względu na restrykcje związane z reżimem sanitarnym, finał na Arenie Lublin obejrzy około 3700 widzów. Wejściówek nie można już nabyć w Internecie, nie będą one sprzedawane również w stadionowych kasach przed spotkaniem. Rywalizację Cracovii z Lechią pokażą kanały Polsatu i Polsatu Sport oraz internetowy serwis Ipla.
ZOBACZ TAKŻE:
Chełmianka Chełm - Lechia Gdańsk 0:2. Piłkarskie święto w Ch...
Kibice na meczu Chełmianka Chełm - Lechia Gdańsk. Zobacz zdjęcia
