Armia „Wojna i pokój”, Stage Diving Records, 2025
Dwie pierwsze płyty zespołu Armia z przełomu lat 80. i 90. objawiły zespół prowadzony wówczas przez Tomka Budzyńskiego i Roberta Brylewskiego jako unikalny twór na punkowej scenie. Chyba nikt na świecie nie grał wtedy tak tej muzyki, łącząc ostre gitary i szybkie tempa z brzmieniem waltorni i dubowymi efektami. Po rozstaniu z Brylewskim grupa zaliczyła flirt zarówno z rockiem progresywnym, jak i z metalem. W efekcie muzyka Armii nabrała mocy i ciężaru, tracąc jednak punkową melodyjność i energię. Potwierdza to jedenasty album w dorobku formacji.
Tym razem u boku Budzyńskiego stanął jego syn Stanisław. Skomponowane przezeń gitarowe riffy odwołują się mocno do metalowej schedy zespołu. Większość nagrań skoncentrowana jest na ciężkich brzmieniach, a kompozycje rozrastają się za sprawą licznych zmian tempa i nastroju do formy prog-rockowych miniatur. Punka jest tu jak na lekarstwo, jedynie sporadycznie Armia zrywa się do hardcore’owego pogo. Monumentalna muzyka grupy pasuje do mistycznych tekstów Budzyńskiego. Nie różnią się one specjalnie od tego, co wokalista pisał na poprzednich płytach. Nowością są tutaj literackie odniesienia – i w tych momentach robią największe wrażenie.

Mikromusic „Nie umiem tańczyć”, Mikro Management, 2025
O założeniu tego wrocławskiego zespołu zadecydowało w 2002 roku spotkanie dwóch osób: wokalistki Natalii Grosiak z muzykiem i producentem Dawidem Korbaczyńskim. Początkowo założona przez nich formacja szukała własnego stylu, ale już wydany w 2006 roku jej debiutancki album ulokował ją w formule mocno nasyconego jazzem nastrojowego trip-hopu. Sporo było wtedy w muzyce grupy nowoczesnej elektroniki, a wokalistką okrzyknięto „polską Björk”. Z czasem Mikromusic zwrócił się jednak w stronę bardziej akustycznych brzmień, lansując nawet spory przebój „Takiego chłopaka” w 2013 roku. Żywiołem zespołu od zawsze były koncerty – i pewnie dlatego nagrał on aż sześć płyt live.
Najnowszy album formacji nosi tytuł „Nie umiem tańczyć” i jest chyba najbardziej różnorodnym krążkiem w jej dyskografii. Zaczyna się od eterycznej ballady o jazzowym tonie, by potem niespodziewanie uderzyć w bardziej dramatyczne tony. Generalnie zespół już nie wraca do swych trip-hopowych korzeni, tylko serwuje niemal klasyczną piosenkę, do tego mocno osadzoną raczej w polskiej niż zachodniej tradycji. Czyli to nastrojowy pop, którego liryczny klimat tworzy nie tylko oryginalny wokal Natalii Grosiak, ale także bogata warstwa instrumentalna. Nie brakuje tu również gości – i Bovska, Marcelina, Bela Komoszyńska i Dawid Tyszkowski zgrabnie dodają swoje trzy grosze do panoramicznego brzmienia płyty.

Wojciech Waglewski „MTV Unplugged”, Agora, 2025
Jeśli nie liczyć muzykowania sesyjnego i współpracy z Osjanem, to Wojciech Waglewski jest obecny na polskiej scenie rockowej ponad 40 lat. W tym czasie nagrał mnóstwo płyt – przede wszystkim z zespołem Voo Voo, ale też ze swymi synami znanymi jako Fisz i Emade czy z Maćkiem Maleńczukiem choćby. W tym czasie wypracował własny styl, gdzieś tam wywiedziony z rhythm and bluesa, ale mocno nasycony innymi wpływami, od muzyki etno do garażowego rocka i nowego jazzu. Nic więc dziwnego, że Waglewski zagościł w końcu w słynnym cyklu MTV Unplugged.
Występ, który odbył się rok temu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, przyciągnął wielu gości. Na scenie wystąpili m.in. Maciej Maleńczuk, Maria Peszek, Tomek Makowiecki, Fisz, Emade oraz Voo Voo. W efekcie dostaliśmy bardzo różnorodny zestaw. Są tu zarówno piosenki, jak i utwory instrumentalne, miejski folk miesza się z echami rocka, a world music z niemalże klasyczną kameralistyką. Trochę to nazbyt eklektyczna mieszanka i przy dość długim koncercie niestety momentami jego temperatura siada. Najlepiej wypadają tu piosenkowe formy, bo kiedy Waglewski z kolegami rusza do improwizowania, nieco wieje nudą.

Śmierć Kliniczna „Na żywo z Kinoteatru X/Gwarek 1984”, Zima, 2025
Spośród wszystkich punkowych zespołów, które pojawiły się w Polsce po 1982 roku, Śmierć Kliniczna wydaje się być jednym z oryginalniejszych. Trudno w ich twórczości znaleźć echa ówczesnych idoli z Zachodu – The Exploited, GBH czy Discharge. Neurotyczna muzyka grupy z Gliwic była bowiem bliższa post-punkowej estetyce, choć publiczność ich występów tamtym czasie stanowili przede wszystkim młodzi ludzie w skórzanych kurtkach nabijanych ćwiekami. Dopiero perspektywa 40 lat sprawia, że dostrzega się w piosenkach Śmierci Klinicznej nowe wątki. Tak dzieje się na podwójnym albumie koncertowym formacji, który właśnie wydała wytwórnia Zima.
Pierwszy dysk zawiera nagrania formacji z Kinoteatru X z 1983 roku. Słychać tu, że brzmienie muzyki Darka Duszy i jego kolegów dopiero się kształtuje. W składzie zespołu jest dwóch wokalistów, co jest ciekawostką, ale niekoniecznie działa na jego korzyść. Mamy na płycie późniejsze hity w rodzaju „Paciorka” czy „Naszej edukacji”, ale są tu też dziwaczne piosenki, jak „Mój pierwszy pogrzeb” czy „Turecki”. Drugi krążek z koncertem z klubu Gwarek z 1984 roku zaczyna się od punkowego skandowania „Oi! Oi! Oi!” – i rzeczywiście zespół gra szybciej i ostrzej. Z drugiej strony w składzie grupy jest Ziut Gralak, który swoją jazzową trąbką przybliża Śmierć Kliniczną do post-punkowy h zespołów zza Żelaznej Kurtyny w rodzaju The Pop Group. Brzmi to świetnie i pozwala docenić ówczesną otwartość Darka Duszy i jego kolegów na inne gatunki niż punk.
