W sobotę była radość z udanego powrotu (wygrali po obronieniu piłki meczowej)...
Wtorkowy mecz dobitnie pokazał za to, że tenis nie jest sportem zerojedynkowym, a suma indywidualnych umiejętności poszczególnych graczy nie zawsze przekłada się na wynik. Na papierze Iga Świątek jest lepsza od Hayley Carter, a Łukasz Kubot od Sandera Gilla. Na korcie nie było tego jednak widać. Po części za sprawą słabszej tego dnia dyspozycji polski-polskiej pary (co było widać po liczbie niewymuszonych błędów), a po części za sprawą bardzo dobrej gry rywali.
Przede wszystkim zdecydowanie najlepszego na korcie Gilla. Belg świetnie serwował i returnował. Szalał przy siatce, zwłaszcza w gemach, w których serwowała Carter, nie pozwalając Polakom na wykorzystywanie słabości partnerki (w jej wykonaniu było bardziej wprowadzeniem piłki do gry, niż zagranie ofensywne). Po jednym z jego wolejów Kubot klęknął na korcie, jakby nie do końca wierzył w to, co się dzieje.
O losach pierwszego seta zdecydowały dwa przełamania w gemach serwisowych Kubota. Za pierwszym razem Polakom udało się "odłamać" (był to jedyny raz w całym meczu, gdy wykorzystali serwisową słabość Carter). Za drugim już niestety nie. Identycznie zaczął się drugi set, z tą jednak różnicą, że po przełamaniu Kubota (znowu) Amerykanka i Belg poszli za ciosem i wygrali również gema przy serwisie Świątek. Po chwili prowadzili 5:0.
Polacy nie składali broni, ale zdołali wygrać tylko jednego gema. Mecz zakończył niecelny return Świątek. Trwał w sumie 59 minut. W tym czasie Polacy zaserwowali dwa asy (rywale pięć), czterokrotnie zostali przełamani, wykorzystali tylko jednego z dwóch break pointów. Łącznie zdobyli 35 punktów, o 22 mniej od rywali.
Carter i Gille zagrają w ćwierćfinale z Samanthą Stosur i Matthew Ebdenem. Australijczycy wygrali 6:3, 6:1 z brazylijską parą Luisa Stefani - Bruno Soares.
Dla naszych tenisistów to z kolei definitywny koniec Australian Open po tym, jak Świątek odpadła w niedzielę w 1/8 finału gry pojedynczej, a Kubot w poniedziałek zakończył na tym samym etapie rywalizację deblistów. W obu przypadkach możemy mówić o lekkim niedosycie, choć trzeba wziąć poprawkę na to, że Kubot i Holender Wesley Koolhof grają razem dopiero od początku tego roku i zwyczajnie potrzebują czasu na to, by się „dotrzeć”.
Świątek z kolei przegrała z Simoną Halep i nie warto się tu sugerować wynikiem ich poprzedniego meczu, podczas ubiegłorocznego Roland Garros. W Paryżu naszej tenisistce wychodziło niemal wszystko, Rumunce prawie nic, bo Iga szybko odebrała jej ochotę do walki.
W Melbourne Halep zaprezentowała się znacznie lepiej. Z dobrej strony pokazała się również we wtorkowym ćwierćfinale z Sereną Williams. Choć akurat w tym przypadku na niewiele to się zdało, bo walcząca o swój 24. singlowy tytuł wielkoszlemowy (i wyrównanie rekordu wszech czasów Margaret Court ) Amerykanka rozkręca się z każdym meczem. Dobrze prezentowała się już przed Australian Open, co podkreślał (na naszych łamach) komentujący jej mecz z Rumunką były trener Agnieszki Radwańskiej Tomasz Wiktorowski.
W meczu z Halep od początku przypuściła szturm i Rumunka - choć dała z siebie wszystko - zwyczajnie nie przetrwała jej bombardowania. Choć miała swoje szanse, bo na początku drugiego seta Williams wyraźnie przygasła (jakby złapała zadyszkę) i pozwoliła się dwukrotnie przełamać. Szybko wróciła jednak do równowagi, a od stanu 1:3 wygrała pięć gemów z rzędu, będąc wyraźnie lepsza w każdym niemal elemencie.
W czwartkowym półfinale rywalką Williams będzie Naomi Osaka, która pokonała 6:2, 6:2 Su-Wei Hsieh z Tajwanu. Z Japonką wygrała dotąd tylko raz - dwa lata temu w ćwierćfinale w Toronto. W 2018 roku dwa razy górą była Osaka, najpierw w pierwszej rundzie w Miami, później w finale US Open.
Trwa piękny sen Asłana Karacewa. Rosjanin pokonał 2:6, 6:4, 6:1, 6:2 Bułgara Grigora Dimitrowa i awansował do półfinału. To pierwszy przypadek, by ktoś zaszedł tak daleko w swoim wielkoszlemowym debiucie.
Transmisje z Australian Open w Eurosporcie i Eurosport Playerze
