Podczas niedawnego Forum Ekonomicznego w Krynicy do grupy opuszczających deptak, znanych z TV, ekspertów gospodarczych podszedł skromnie odziany człowiek w wieku lat około 60. i wykrzyknął: - A ja wiem, jak działa gospodarka! I wiem, co się w niej stanie! Zaintrygowani ekonomiści poprosili o wyjaśnienie.
- To proste: Kaczor mi wszystko daje. I dopóki będzie u władzy, będzie dawał. Dzięki temu ja i tacy jak ja będziemy dużo kupować i wszystko będzie się kręcić – odparł mężczyzna wyjaśniając, że jest robotnikiem na etacie w małej prywatnej firmie działającej na przedmieściach Nowego Sącza.
- Temu panu pensję i podwyżki „daje” nie Jarosław Kaczyński, lecz właściciel jego firmy. Wystarczy sprawdzić, kto wykonuje przelewy wynagrodzenia. Firma musi na te przelewy zarobić. A prezes PiS nikomu nic nie daje, bo nie ma żadnych pieniędzy. Ba, jego dochody – uposażenie poselskie oraz niemała emerytura – pochodzą w całości ze środków publicznych, z budżetu państwa i kasy ZUS – tłumaczy dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Uniwersytetu Warszawskiego, długoletni główny ekonomista Konfederacji Lewiatan.
Jako członek Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich wystąpiła podczas spotkania małopolskiego oddziału TEP w Krakowie, kierwoanego przez Konrada Hernika, a zarazem w kolejnym odcinku „Barometru Bartusia”.
Przypomniała, że są trzy podstawowe motory wzrostu gospodarczego: konsumpcja, eksport i inwestycje. Polskę przez ostatnie cztery lata napędzały dwie pierwsze, zaś inwestycje – uznawane przez ekonomistów za najlepszy filar trwałego rozwoju – długo leżały, osiągając wbrew zapowiedziom Mateusza Morawieckiego, najniższe poziomy od lat. Wprawdzie pod koniec zeszłego roku doszło do odbicia, ale do deklarowanego przez rząd 25 proc. udziału w PKB bardzo Polsce daleko. I nie zanosi się na poprawę.
- Do wzrostu inwestycji prywatnych potrzeba stabilnego i jasnego prawa oraz innych warunków, w których przedsiębiorcy czują się pewnie i bezpiecznie. Tymczasem w Polsce przedsiębiorcy bombardowani są stale informacjami i decyzjami osłabiającymi chęć do inwestowania – mówi ekspert.
Zwraca uwagę, że wiele ostatnich obietnic wyborczych nie tylko zmniejsza motywacje, ale i doprowadzi do realnego ograniczenia środków, które przedsiębiorcy mogliby zainwestować w rozwój. Chodzi m.in. o lawinowy wzrost kosztów pracy oraz trudną dziś do przewidzenia skalę wzrostu pozostałych kosztów, m.in. energii, której cena została chwilowo zamrożona przez rząd – ale wiadomo, że stan ten nie może dłużej trwać. Także materiałów i usług.
Pewne jest, że przy zapowiadanym skokowym wzroście płacy minimalnej, zdecydowanie wyprzedzającym i przewyższającym wzrost produktywności w Polsce (a obejmie on głównie branże najmniej produktywne!), musi dojść do wzrostu inflacji, która częściowo „zje” efekty wzrostu wynagrodzeń.
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek zwraca przy tym uwagę, że niezwykle kosztowne dla budżetu państwa transfery socjalne, jak 500 plus, czy trzynastka dla emerytów, w coraz mniejszym stopniu napędzają konsumpcję i nie przekładają się na wzrost wartości produkcji sprzedanej.
Zarazem słabnie eksport, co z kolei wpływa na poziom produkcji przemysłowej, silnie powiązanej z zamówieniami napływającymi z Europy, w tym przede wszystkim z Niemiec. Nastroje wśród kadry zarządzającej fabrykami w Polsce (badane wskaźnikiem PMI) są od wielu miesięcy pesymistyczne, a w sierpniu nałożyły się na to niepokojące dane GUS o spadku produkcji przemysłowej.
Wszystko to powinno być dla rządzących jasnym sygnałem, że dotychczasowe źródła wzrostu się wyczerpują i musimy być przygotowani na okres osłabienia koniunktury, a więc i mniejszych wpływów do budżetu państwa z podatków. Tymczasem rząd, w projekcie przyszłorocznego budżetu, zaplanował kolejny skok dochodów z CIT i VAT – dzięki czemu mógł się pochwalić „pierwszym w historii zrównoważonym budżetem”.
– Wiele wskazuje na to, że – przy rekordowo wysokich wydatkach socjalnych - rząd zechce tę równowagę osiągnąć sięgając głębiej do kieszeni przedsiębiorców, w sytuacji, gdy koniunktura wyraźnie się pogarsza. To działanie przeciwko dalszemu wzrostowi gospodarczemu, a nie na rzecz podtrzymania wysokiego wzrostu – kwituje ekspert.
Z punktu widzenia przeciętnego przedsiębiorcy i pracownika należy się spodziewać:
- Przyspieszenia inflacji, czyli bolesnego wzrostu cen towarów i usług, zwłaszcza podstawowych (w tym żywności), co najsilniej uderzy w uboższe gospodarstwa domowe
- Osłabienia kondycji finansowej przedsiębiorstw, zwłaszcza mniejszych i działających w mało rentownych sektorach, jak usługi, co może zachwiać ich pozycją na rynku; zagrożone są przede wszystkim mikrofirmy działające w regonach mniej rozwiniętych gospodarczo
- Utraty konkurencyjności przez część polskich eksporterów w wyniku znacznego wzrostu kosztów (pracy, energii, usług, opłat, obciążeń podatkowych)
- Trudności w pozyskaniu wysokiej klasy fachowców i specjalistów w związku z rażącym wzrostem kosztów ich zatrudnienia (efekt zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS; rząd uwzględnił wpływy z tego tytułu w projekcie budżetu na 2020 r.)
- Zmniejszenia zamówień eksportowych w efekcie spowolnienia gospodarki niemieckiej (widocznego już wyraźnie w branży motoryzacyjnej, która wpływa na inne branże) oraz innych rozwiniętych gospodarek europejskich, także wskutek Brexitu, co wpłynie na poziom produkcji przemysłowej i – wobec wzrostu kosztów pracy – może się przełożyć na poziom zatrudnienia
- Spadku zainteresowania Polską jako miejscem lokowania inwestycji, w tym także tych o charakterze outsourcingu usług.
