Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bernadka, idealna królowa Podhala

Redakcja
Bernadetta Bachleda Curuś z mężem Andrzejem, do którego zwraca się "kochanie"
Bernadetta Bachleda Curuś z mężem Andrzejem, do którego zwraca się "kochanie" fot. archiwum
Ładna, mądra i jeszcze potrafi pleść warkocze - Królowa Podhalan w USA. Wróciła pod Tatry, by wejść do rodziny Bachledów Curusiów. I by robić tu interesy - pisze Maria Mazurek.

Wszyscy mówią tu na nią trochę pieszczotliwie: pani Bernadka. Owszem, to prężnie działająca bizneswoman. Owszem, wżeniła się w najpotężniejszy ród Podhala, a w swoich ekskluzywnych butikach sprzedaje torebki, na które większości góralek po prostu nie stać (gdyby były dziesięć razy tańsze, dalej wielu by nie było stać). Ale mimo wszystko: jest w tej 29-latce coś swojskiego, sympatycznego. Ładna, uprzejma, uśmiechnięta, wszystkim się kłania, a jak któryś z jej pracowników ma urodziny, to sama piecze dla niego ciasto. Więc jak tu nie polubić Bernadetty Bachledy Curuś?

Jak Królowa Podhalan cerowała skarpetę
Umawiamy się na Krupówkach, w siedzibie firmy "Bachleda Investment", którą razem z czterema synami (w tym Andrzejem, mężem Bernadetty) prowadzi Adam Bachleda Curuś, najbogatszy góral i były burmistrz Zakopanego. Dębowy stół, obraz Chrystusa w koronie cierniowej, fotele obite elegancką tapicerką w róże. Brakuje tylko barokowej muzyki.

Za to młodzi Bachledowie Curusiowie, którzy kręcą się po firmie, są już z zupełnie innej bajki: elegancko, ale bardzo kolorowo ubrani, żwawi, energiczni, żartują i przekomarzają się. W końcu pojawia się i ona: Bernadetta. W zielonej, wiosennej tunice, z żółtą torebką, ma bardzo delikatny makijaż i szeroki uśmiech odsłaniający jej śnieżnobiałe zęby.

Urodziła się w Chicago, w rodzinie polskich imigrantów - Długopolskich, którzy kilka lat wcześniej za ocean przyjechali z Chochołowa. Ale, jak podkreśla Bernadetta, bardzo dbali o to, żeby ich dzieci wychowywały się w polskiej tradycji, mówiły po polsku. Szkoła osobno, religia osobno, a w soboty - szkoła polska. Od dziecka tańczyła też góralskie tańce i znała wszystkie góralskie zwyczaje. Jak miała 17 lat, została Królową Związku Podhalan w Ameryce. - To takie wybory miss, ale z dodatkowymi konkurencjami: musiałam tańczyć i śpiewać góralskie pieśni, zapleść warkocz, zacerować skarpetkę, ugniatać moskole - wylicza Bernadetta.

Bycie Polką, góralką, nigdy jej nie przeszkadzało. - Wręcz przeciwnie, to zawsze mi pomagało! Na przykład miałam taką koleżankę z klasy, też Polkę. Bawiłyśmy się na lekcjach w mówienie po polsku, tak, żeby nikt nas nie rozumiał - wspomina ze śmiechem. Pracowała też charytatywnie, m.in. w organizacji "Big brothers, big sisters". - Big sister opiekuje się młodszą, "przyszywaną" siostrą, która pochodzi z problematycznej rodziny i sprawia kłopoty wychowawcze. Chodzi o to, żeby takiej osobie pomóc w nauce, wysłuchać, wesprzeć - opowiada. Kiedy miała przepracowane charytatywnie ponad tysiąc godzin, dostała wyróżnienie od prezydenta USA. Zorganizowała też bal charytatywny, zbiórkę prezentów dla biednych dzieci z gór. A do tego bardzo dobrze się uczyła, więc dostała się na Loyola University of Chicago, gdzie skończyła psychologię (potem w Londynie studiowała jeszcze ekonomię).

Król Podhala wybiera królową Chicago

Nic dziwnego, że Andrzej Bachleda-Curuś wybrał na żonę właśnie ją. Znali się, odkąd Bernadetta skończyła 12 lat. Ich rodzice się przyjaźnili, odwiedzali. Ale to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. - Tak naprawdę wszystko przyszło nagle, kiedy miałam 17 lat. Jak co roku przyjechałam z rodzicami na wakacje do Polski. No i wtedy stało się: zaiskrzyło - opowiada. Andrzej już za rok przeprowadzał się dla niej do Stanów. Tam w 2006 roku pobrali się - było wielkie, góralskie wesele (na 900 osób!), ślub w polskim kościele w Chicago, dorożki, góralska kapela, góralskie jadło i zabawy.

Potem oboje dokończyli w Stanach studia. Ale wiedzieli, że rodzinę stworzą dopiero w Polsce, pod Tatrami. Przeprowadzili się tu w 2007 roku. Bernadetta od początku wiedziała, że będzie chciała pracować, rozwijać się. Nieruchomości, którymi do tej pory zajmowali się Bachledowie, nie bardzo ją jednak kręciły. Ale miała głowę pełną pomysłów. Chciała sprowadzać do Polski marki, w których rozkochała się w Stanach.

Cel nr 1: kultowy balsam do ust Carmex

Pomysł tak jakoś sam przyszedł, kiedy zorientowała się, że w Polsce nie ma popularnego na całym świecie balsamu do ust Carmex, rozchwytywanego przez wizażystki i gwiazdy Hollywood, ale też miliony zwykłych kobiet. To znaczy, może i czasem dało się go znaleźć w internecie albo ekskluzywnych salonach kosmetycznych. Ale kosztował straszne pieniądze. - Jak zobaczyłam, że Carmex w salonie kosztuje 45 złotych, to mało nie spadłam z krzesła! Przecież w Stanach kosztuje dwa dolary! - opowiada.

Stwierdziła więc, że zajmie się dystrybucją balsamu do Polski. Razem z mężem pojechała do Wisconsin, gdzie produkuje się balsamy (w niezmienionej formule od 1937 roku). - Byliśmy tacy młodzi, ja miałam przecież dopiero 23 lata. Ale właściciele firmy jakoś w nas uwierzyli, zaufali nam. Zgodzili się, żebyśmy zajęli się dystrybucją - opowiada Bernadetta. Potem toczyła walkę na polskim rynku: po kolei, małymi krokami, zdobywała klientów. Dziś balsamy w charakterystycznym żółtym słoiczku kupimy niemal w każdej galerii. Za 8-10 złotych.

Cel nr 2: precle Auntie Anne's

Bo, jak tłumaczy, zakupy bywają dla Polaków niesprawiedliwe. Sklepy, nawet sieciówki, oferują u nas produkty, które w Mediolanie czy Madrycie są znacznie tańsze. - Ja chcę sprowadzać rzeczy, za które w Polsce zapłacimy dokładnie tyle, ile za granicą - mówi.
Poszła więc za ciosem i sprowadziła do Polski markę Auntie Anne's. To punkty oferujące na bieżąco wypiekane, ciepłe precle maślane. W Ameryce są dosłownie w każdym centrum handlowym. - Można podać je dzieciom, są świeże, smaczne i na pewno zdrowsze niż mięso, które nie jest mięsem, a tylko tak wygląda - opowiada. W Polsce stworzyła już sześć takich punktów.

Cel nr 3: ekskluzywne butiki

Ale jej konik to dwa butiki ekskluzywnej marki Carolina Herrera, które prowadzi w Warszawie i Zakopanem. Oraz kolejny zakopiański, nieco tańszej marki Purificacion Garcia ("tańszej", czyli z torebkami za 600, a nie 2600 zł).

Na zdjęciach z otwarcia butików widzimy uśmiechniętą Bernadettę w towarzystwie m.in. Anny Dereszowskiej, Oli Kwaśniewskiej, Marty Żmudy-Trzebiatowskiej czy Małgorzaty Sochy. No, high life na Krupówkach. Bernadetta oprowadza mnie po zakopiańskich butikach - piękne, skórzane torebki, eleganckie walizki, idealnie skrojone sukienki, urocza dziecięca kolekcja. Nawet przecudnej urody... siodło na konia.

Tyle że pewnie większości Podhalan, przyznajmy to szczerze, marka Carolina Herrera niewiele mówi. Ale kiedy pytam Bernadettę o to, czy opłaca się prowadzić pod Tatrami (które są zimową stolicą Polski, ale stolicą mody już raczej nie) butiki z luksusową odzieżą i akcesoriami, okazuje się, że młoda bizneswoman wszystko to sobie sprytnie rozplanowała. - W Warszawie ludzie są zabiegani, nie mają czasu. Chyba zgodzi się pani ze mną, że lepiej robi się zakupy na wakacjach? - uśmiecha się. Ale, jak dodaje, wierne klientki z Podhala też ma. - Wszystko dlatego, że Carolina Herrera to naprawdę dobra, ponadczasowa marka, to ubrania funkcjonalne, które nie tylko pięknie wyglądają, ale przede wszystkim - dobrze się noszą. Nie sprowadzałabym czegoś, do czego sama nie jestem przekonana, bo wtedy jak miałabym przekonać innych? - pyta.

Owszem, przyznaje, za te rzeczy trzeba dużo zapłacić. - Ale sama mam torebki tej marki od pięciu lat i nie mają nawet śladu używania - opowiada Bernadetta.

Cel najważniejszy: rodzina i tradycja

Ale biznes to biznes, a najważniejsza jest przecież rodzina. Prowadząc ambitne interesy, Bernadetta zdążyła urodzić dwoje dzieci: Andrzeja i Andżelikę, trzecie dziecko jest w drodze. Też na pewno będzie miało imię na "A". Bo taka już tradycja w rodzie Bachledów-Curusiów. I taka jeszcze, że synowie dostają imiona po ojcach.

Więc jest Adam junior i Adam senior. Jest Andrzej, mąż Bernadki, i Andrzej, syn Bernadki. - Ale nie mam problemu z wołaniem ich. Do synka mówię Andy, po angielsku, a do męża "kochanie" - zdradza Bernadetta.

Rodzina ze Stanów - a przecież zostawiła za oceanem rodziców, rodzeństwo, wujków i kuzynów - też jest dla niej ważna. Raz do roku leci do Chicago na dłużej, z dziećmi. Na krócej wpada częściej. Zawsze stara się być na Święcie Dziękczynienia. Polskie święta w Stanach też mają swój urok.

Ale, jak mówi, to Zakopane jest teraz jej domem, Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. - Tam, w Ameryce, zostawiłam wspomnienia z dzieciństwa i ze studiów. Ale praktycznie całe życie dorosłe spędziłam tu, w Zakopanem. Tu rodziłam dzieci i zaczynałam pracę. To jest teraz mój dom - wyjaśnia.

Poza tym, dodaje, pod Tatrami żyje się po prostu łatwiej. Wszędzie ma dwa kroki, chodzi pieszo po dzieci do szkoły, przedszkola, na balet. Codziennie je z teściami wspólny obiad. Ludzie w Zakopanem ją rozpoznają, kłaniają się, a ona przystaje, odpowiada, zagaduje. Jest czas na rozmowę, na spacer. Na to, żeby na chwilę się zatrzymać, odpocząć. A w Stanach wszyscy się śpieszą, gnają, wszędzie te samochody, brak czasu. Pod Tatrami czuje się szczęśliwsza.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska