- W młodości skomplikowałem sobie wiele spraw, najpierw działałem, a potem myślałem - przyznaje Władysław Kukla, dziś człowiek bez stałego meldunku i szans na normalne życie. - Pewnie teraz już jako 50-latek to bym wszystko zrobił inaczej, ale jest za późno.
Kiedyś miał dom w Zagórzanach, gdzie mieszkał z rodzicami. Gdy skończył podstawówkę, poszedł do szkoły zawodowej na Śląsku, a po odpracowaniu stażu wrócił do rodziny.
- To były czasy, gdy Śląsk nadal wydawał się być prawdziwym eldorado - mówi mężczyzna. - Też tak myślałem, ale się tam nie sprawdziłem. Wróciłem w 1983 roku.
Zawsze szanowałem swoją pracę
W Gorlicach do pierwszej pracy poszedł do Forestu. - Wtedy mówiło się, że na Foreście za 1200, bo naprawdę zarobki były tam marne - wspomina. - Po jakimś czasie przeniosłem się na skład drewna w Zagórzanach, żeby mieć bliżej do pracy.
Tam też nie było kokosów. Zmienił pracę i zatrudnił się w PZGS, w magazynach. - Miało to jedną zaletę, mogłem po godzinach dorabiać przy rozładunku wagonów - tłumaczy pan Kukla. - Pamiętam taki jeden ciężki dzień, gdy w sześciu przez 16 godzin rozładowywaliśmy, oczywiście ręcznie, 600 ton cementu. Koniec końców pan Władek za namową ojca trafił na odlewnię w Fabryce Maszyn Glinik.
Ślub i pierwsze problemy. Wreszcie rozstanie
W tym czasie ożenił się i zamieszkał u żony w Bieczu. Okres małżeństwa i wcześniejszy pobyt na Śląsku to jedyne, w których nie mieszkał w domu rodzinnym. - To małżeństwo to nie był dobry pomysł - stwierdza ze smutkiem. - Nie chcę wchodzić w szczegóły.
Sam życie dodatkowo sobie pogmatwał. Pewnego dnia wdał się w bójkę i trafił do więzienia. Po wyjściu na wolność z żoną nie znalazł wspólnego języka. Doszło do rozwodu.
Siedem lat wyroku dla recydywisty
- Wróciłem do rodziców i do pracy w fabryce - dodaje mężczyzna. - Myślałem, że wszystko będzie dobrze, ale niestety, chyba już byłem naznaczony. Kolejna bójka i kolejny wyrok, teraz już poważniejszy, przecież byłem recydywistą.
Do 2004 roku siedział w więzieniu. W tym czasie jego rodzice zdecydowali o przekazaniu swojego gospodarstwa starszemu synowi, Andrzejowi. Nastąpiło to w 1998 roku. Otrzymał je w zamian za dożywotnią opiekę nad ojcem i matką.
- Teraz z perspektywy czasu nie dziwię się tacie, że tak postąpił, ja siedziałem za kratami, młodszy brat, Jurek, miał już swoje życie, siostra mieszkała w Gorlicach, a im ubywało sił - komentuje. - Po wyjściu z więzienia wróciłem do domu, przecież byłem tam zameldowany i tak jak poprzednio pomagałem rodzicom w pracach polowych, w gospodarstwie.
By nie przeszkadzać nikomu, mężczyzna korzystając z pomocy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej dostosował na potrzeby mieszkalne werandę w domu i to w niej się osiedlił.
Jego brat złożył wniosek o eksmisję
Spokój trwał jedynie przez dwa lata. - Wtedy mój brat postanowił pozbyć się mnie z domu. Przekazał mi to tato, powiedział, że mam się wynosić, bo nowy właściciel, czyli brat, nie chce mnie tu - wspomina Władysław Kukla. - Mnie się to nie mieściło w głowie, ale Andrzej złożył w sądzie wniosek o eksmisję. Sprawa trafiła do gminy, a tu okazało się, że nie ma problemów z wymeldowaniem mnie.
W 2006 roku stał się bezdomnym. Przeszłość i brak meldunku praktycznie uniemożliwiły mu znalezienie legalnej pracy, wynajęcie jakiegoś lokum, normalne życie.
Dopiero trzy lata później gmina Gorlice postawiła na swojej działce w Zagórzanach kontener mieszkalny. W nim zamieszkał Kukla. - Oczywiście znam pana Władka - mówi Anna Rafa, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w gminie Gorlice. - W mojej ocenie to spokojny, nieroszczeniowy człowiek, bardzo rzadko zwraca się do nas o pomoc - podkreśla.
W lokalu, w którym mieszka pan Władek, była kilka razy z pracownikiem socjalnym. Jak zaznacza nigdy nie zauważyła żadnych problematycznych sytuacji. - Z opieki społecznej dostaję co miesiąc 500 zł. Niewiele, ale zawsze to wsparcie - mówi Kukla.
Stara się jakoś przetrwać, ale lekko wcale nie jest
By choć minimalnie poprawić swoją sytuację, pan Władek zajmuje się zbieraniem złomu. To nie są wielkie pieniądze, ale w jego przypadku każdy grosz jest istotny. - Kilka razy próbowałem się zatrudnić legalnie - opowiada mężczyzna. - Jeden z pracodawców powiedział mi wprost, że nie ma takiej możliwości, bo gdzie on by mnie szukał, jakby mi się odwidziało, a ja nie mam stałego zameldowania?
Anna Rafa przyznaje, że taka sytuacja rodzi kłopoty. - Tak, to jest poważny problem, ale w tej chwili nie jesteśmy w stanie go rozwiązać - mówi urzędniczka. - Kontener mieszkalny stoi na działce gminnej, ale nie możemy tam nadać mu numeru.
Z jej relacji wynika, że jedynym wyjściem mogłoby być posadowienie kontenera na działce, gdzie stoi rodzinny dom pana Władysława. Na takie rozwiązanie nie zgadza się jednak obecny właściciel, jego brat Andrzej.
- Ja się z nim teraz procesuję o zachówek po rodzicach - mówi Władysław Kukla. - A przecież ten majątek to w sumie niecałe cztery hektary ziemi i stary drewniany dom.
Z bratem mężczyzny nie udało nam się skontaktować. Pracuje poza terenem powiatu. - Wychodzi na to, że jestem skazany na takie życie. Gdybym był inny w młodości i nie popełnił tylu błędów, może byłoby teraz inaczej - wzdycha. - Nie mam domu, ani rodziny. Żeby chociaż praca była...