Przed laty, gdy trener naszej kadry Bogdan Wenta przekonał zawodników, że można zdobyć bramkę w ciągu ostatnich 15 sekund meczu piłki ręcznej, pojawiła się w Polsce jednostka czasu „jedna Wenta”. Od igrzysk w Paryżu jest nowa jednostka – „jedna Jarecka” - oznaczająca niespełna 5 sekund.
Aleksandra Jarecka: Właśnie widziałam w internecie takie porównania i wiem, że pojawiło się tam moje nazwisko jako „jednostka sportowa”. (śmiech) Bardzo się z tego cieszę.
Czy kiedykolwiek wcześniej rozstrzygnęła pani ważną walkę w taki sposób?
Nie potrafię sobie przypomnieć, ale w szermierce zdarzają się sytuacje, gdy trzeba szybko wykonać akcję, bo czas nam się kończy i trzeba próbować nadrabiać trafienia.
Da się w takim momencie zapanować nad emocjami?
Jak najbardziej. Ja w ogóle tego dnia byłam bardzo spokojna. Naprawdę bardzo mało się denerwowałam startem na igrzyskach. To wynikało po części z doświadczenia, jakie nabyłam na poprzednich olimpijskich zawodach w Tokio. Wiedziałam, że muszę być spokojna, bo nerwy nic mi nie pomogą, a mogą tylko zaszkodzić.
Jak wyglądała taktyka na dogrywkę? Bo nieoczekiwanie to pani a nie Chinka Yu zdecydowała się na pierwsze natarcie.
Zdecydowałam się na atak, pomimo tego, że to ja dostałam priorytet, co oznacza, że nie musiałam zadać ani jednego trafienia w ciągu minuty, a przy remisie i tak byłaby ogłoszona moja wygrana. Tak jednak walki raczej się nie kończą. Owszem, mogłam poczekać na atak Chinki, bo powiedzmy, że byłam w bardziej komfortowej sytuacji, jednak przez całą walkę to ona, kiedy nacierała, zadawała mi trafienia, dlatego wiedziałam, że taktycznie nie jest wskazane, żebym cofnęła się i czekała. Lepsze było to, co zrobiłam, czyli poszukiwałam trafienia i robiłam działania przygotowawcze, żeby znaleźć właściwy moment do natarcia.
Jak wyglądają takie działania? Obserwuje pani wówczas pracę nóg rywalki, czy całą jej sylwetkę?
Obserwuję wszystko – sylwetkę, pracę nóg, a także patrzę, gdzie znajduje się końcówka broni, by znaleźć właściwy moment do trafienia, gdy przeciwnik się odsłoni. To się robi intuicyjnie, to jest kwestia doświadczenia.

Pawel Relikowski / Polska Press
Z liderką naszej kadry Renatą Knapik-Miazgą, z którą wspólnie wywalczyłyście medal w Paryżu, znacie się od dwudziestu lat. Pamięta pani, jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie w Krakowskim Klubie Szermierzy? Była pani wtedy małą dziewczynką...
Renata była w klubie moją starszą koleżanką i zawsze ją podziwiałam. Już wtedy, gdy zaczynałam treningi, miała bardzo dużo sukcesów jako juniorka, zarówno w mistrzostwach Polski, jak i w rywalizacji międzynarodowej. W Krakowskim Klubie Szermierzy każdy taki sukces był celebrowany, nam młodym prezentowano zawodników, którzy przewozili medale, a ja zawsze patrzyłam na Renatę i sobie myślałam, że chciałabym być tak dobra, jak ona. Renata dawała mi też lekcje szermierki, bo w klubie było tak, że młodsi zawodnicy mogli sobie wybierać, od którego ze starszych zawodników wezmą lekcje, no i ja często wybierałam właśnie Renatę.
A został pani w pamięci wasz pierwszy wspólny występ, gdy dorosła pani na tyle, by móc wystąpić z Renatą Knapik-Miazgą w jednej drużynie?
To musiało wydarzyć się podczas mistrzostw Polski seniorów, bo na inne zawody w tamtym czasie razem się nie załapałyśmy, ale przyznam, że tak dokładnie to tego momentu nie pamiętam.
Na planszy szermierczej lubi pani atakować, tymczasem w pracy zawodowej, skoro została pani adwokatką, stawia pani na obronę...
Myślę, że zawód adwokata łączy się nie tylko z funkcją obrońcy, więc na pewno będę też w ofensywie. Póki co, jestem jeszcze na aplikacji adwokackiej.
Jeden z sędziów w stanie spoczynku zamieścił na platformie X wpis po pani sukcesie w Paryżu, że jeśli będzie pani walczyć na sali sądowej z taką determinacją, jak na planszy, to adwersarze powinni zacząć się obawiać.
Mam nadzieję, że będę tak dobrym adwokatem, iż ziszczą się te słowa.
Czy to prawda, że już na drugi dzień po powrocie z igrzysk poszła pani do pracy w krakowskiej kancelarii?
Poszłam. Wiem, że to brzmi strasznie, ale to wcale nie jest straszne. Mój szef proponował mi dzień wolnego, ale ja już wcześniej zobowiązałam się, że przyjdę tego dnia do pracy. Nie chciałam brać wolnego tym bardziej, że moja rodzina została w Paryżu jeszcze na piątek, więc nie widziałam żadnych przeciwwskazań, żeby pójść do pracy, tym bardziej, że ja bardzo lubię pracować. To po prostu była dla mnie przyjemność.
Jak panią powitano w kancelarii?
Bardzo dobrze. W pracy trzymano za mnie kciuki i bardzo się cieszono z mojego sukcesu.
Trzeba było wziąć do Paryża książki, żeby przygotowywać się do egzaminów?
Jestem na trzecim roku aplikacji, na którym już nie ma egzaminów wewnętrznych, były tylko na pierwszym i drugim. A egzamin zawodowy będę mieć dopiero w przyszłym roku.
Wspomniała pani o rodzinie w Paryżu - mąż z synkiem kibicowali pani z trybun w hali Grand Palais?
Tak, byli też moi rodzice, siostra, kuzyn, więc pojawiła się cała najbliższa rodzina i mnie dopingowała.
Mogła się pani spotkać z nimi w trakcie igrzysk, czy dopiero po ostatnich walkach?
Miałam możliwość zaproszenia ich do wioski olimpijskiej dwa dni przed turniejem. Było to bardzo odprężające, gdy zamiast myśleć o zawodach, mogłam spędzić miły czas z rodziną.

Pawel Relikowski / Polska Press
Wiele osób się zastanawia, jak pani jest w stanie godzić tak trudną pracę zawodową i wychowywanie bardzo małego synka z uprawianiem szermierki na wysokim poziomie. Wydaja się to wręcz niemożliwe.
Dla mnie też wydawało się to niemożliwe, kiedy wracałam do sportu po dwuletniej przerwie macierzyńskiej. Wydawało mi się, że nie dam rady, że czasowo nie będę w stanie wszystkiego pogodzić, ale okazało się że otaczają mnie wspaniali ludzie, którzy pomogli mi w tym, żebym mogła wrócić do szermierki na najwyższym poziomie.
Dzięki temu Polska ma pierwszy od szesnastu lat olimpijski medal w szermierce i zarazem pierwszy w historii żeńskiej szpady. Pani ogromny wybuch radości po zadaniu w Paryżu decydującego trafienia pozostanie w pamięci kibiców już na zawsze.
Moja reakcja pokazuje, jak ważny był ten medal, sądzę, że nie tylko dla mnie, ale i dla całej drużyny. Ta radość była równie niesamowita, jak nasze osiągnięcie.
W Los Angeles będzie można przebić ten wyczyn?
Na pewno będzie można przebić srebrnym lub złotym medalem, ale dla mnie brązowy medal igrzysk jest jak złoty. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa. Zobaczymy, co będzie dalej, może razem z Renatą będziemy próbowały kwalifikować się na kolejne igrzyska.
Jako drużyna osiągacie niesamowite sukcesy, zdobyłyście przed rokiem mistrzostwo świata, teraz medal olimpijski, wcześniej było mistrzostwo Europy i inne trofea, natomiast indywidualnie jest wam o wiele trudniej przebić się do światowej czołówki. Czy to kwestia radzenia sobie z innym rodzajem presji, czy są jakieś dodatkowe powody?
Szermierka jest dyscypliną, w której bardzo ciężko jest wygrywać przez cały czas. Jest bardzo mało zawodników, którzy byliby w stanie zwyciężać na przykład w każdym Pucharze Świata czy chociaż dochodzić do finałów. Może nie wszyscy się tak interesują szermierką, by wiedzieć, że Renata w tym roku była indywidualnie trzecia w zawodach Pucharu Świata (w lutym w Barcelonie – przyp.), a wcześniej dobrych wyników w dużych turniejach też miała wiele. Może nie było tak spektakularnego sukcesu, jak zdobycie indywidualnie medalu igrzysk olimpijskich, ale w szermierce wiele zależy od dyspozycji dnia i od tego, na jaką się trafi rywalkę. Po prostu na planszy łatwo może powinąć się noga, dlatego ciężko porównywać starty indywidualne i drużynowe.

Pawel Relikowski / Polska Press
