MS Gorlice to historia. Nie ma po nim śladu. I to nie dlatego, że zatonął niczym Titanic, tylko ze znacznie bardziej prozaicznego powodu – poszedł, a właściwie popłynął na złom. Chichot historii sprawił, że w ostatnią morską drogę odprowadzał go kapitan Marian Kasprzyk, gorliczanin. Pilotował statek na pełne morze.
MS Gorlice - jeden z trzech na literkę "G"
Jak doszło do tego, że statkowi nadano imię „Gorlice”, dzisiaj nikt nie potrafi tego wytłumaczyć. Przypuszczalnie, mogło się to stać z przyczyn stricte politycznych, ale też prozaicznych. Przez zwykły przypadek, zrządzenie losu. Głównym jego projektantem był inż. Ryszard Kamiński. Gorlice były ostatnim, trzecim statkiem serii B49, po jednostkach Grudziądz i Głogów, zbudowanym dla Polskich Linii Oceanicznych.
– Został zwodowany 24 marca 1964 roku. Ukończony 30 czerwca, wszedł do eksploatacji na liniach śródziemnomorskich – opisuje Krzysztof Adamczyk, współautor albumu floty PLO.
Matką chrzestną była Maria Wąsik, gorliczanka, telefonistka z Fabryki Maszyn Glinik.
W uroczystości podniesienia bandery brała udział kilkudziesięcioosobowa delegacja z Gorlic. Pośród tych, którzy byli wówczas na statku znalazł się Czesław Kłapsa. Wspominał później niezwykły smak kawy, którą zostali poczęstowani na pokładzie, ale i to, że wszędzie byli traktowani z wielką serdecznością. Nikt nie dał im odczuć, że są przybyszami z drugiego końca Polski, którzy często morza, nie widzieli, nie mówiąc już o chodzeniu po pokładzie statku.
Władze miasta, którego imię przybierał statek, mogły umieścić na nim różne drobiazgi. I tak ponoć na MS Gorlice pływały bobowskie koronki, były zdjęcia miasta autorstwa Mieczysława Staszewskiego oraz akwarele Stanisława Hübnera. Załoga statku bywała w Gorlicach. Patronatem objęła jedną z ówczesnych szkół podstawowych, od czasu do czasu przyjeżdżała do Gorlic. Zawsze z prezentami, choćby pomarańczami, ale przywozili też pomoce naukowe – do szkoły miał trafić między innymi wypchany krokodyl, kraby morskie, afrykańskie maski, które znalazły swoje miejsce w klasach.
Model MS Gorlice w garażu
Po MS Gorlice pozostało jedynie kilka dzienników okrętowych. Zbiór ten trafił do Działu Dokumentacji Naukowej Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Obejmuje okres od grudnia 1976 do 1985 roku. Taki dziennik to zapis wszystkiego, co działo się na statku podczas rejsu. Dla przykładu w jednym ze wpisów, podczas postoju w Antwerpii, kapitan zdecydował, że marynarzowi, który pełni wachtę od godz. 12 do 16 oraz od północy do czwartej nad ranem, w razie dobrej widoczności, należy polecić pracę na mostku lub jego rejonie. Inny wpis dotyczy kiepskiej pogody – kapitan donosi w nim, że fale zalewają pokład i pokrywy luków.
Morski symbol Miasta Światła próbuje odtworzyć Krzysztof Hollender. Oczywiście nie w skali jeden do jednego, ale modelarskiej, choć w oparciu o dokumentację oryginału, którą udało mu się zdobyć w stoczni szczecińskiej.
- Jak to bywa, najłatwiej szukać idąc od człowieka do człowieka – opowiada. - Zadzwoniłem do biur stoczni, trafiłem na jednego z dyrektorów, który również jest modelarzem, więc nie musiałem specjalnie tłumaczyć, dlaczego dotarcie do niej jest dla mnie takie ważne – uśmiecha się.
MS Gorlice w wydaniu modelowym został wykonany w skali 1:50, dokładnie według oryginalnej dokumentacji projektowej, którą udało mu się odnaleźć w archiwach stoczni szczecińskiej.
- Gdyby przeciąć model od rufy do dziobu, zobaczymy taki sam przekrój, jaki widać na planach konstrukcyjnych: położenie ładowni, liczba pokładów, rozkład innych pomieszczeń – chwali się.
Podziemny Wawel jeszcze w tym roku!
