Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Victory” ma komplet żagli, lada dzień wypłynie w rejs

Halina Gajda
Halina Gajda
Hollender: - Powierzchnia żagli ma ponad cztery metry kwadratowe. Gdy dostaną wiatru, statek uzyskuje całkiem sporą prędkość.
Hollender: - Powierzchnia żagli ma ponad cztery metry kwadratowe. Gdy dostaną wiatru, statek uzyskuje całkiem sporą prędkość. Halina Gajda
Po niemal czterech latach mrówczej wręcz pracy Krzysztof Hollender skończył swój statek. Żaglowiec zostanie zwodowany na jeziorze Klimkówka. Na razie porusza się na platformie.

Dokładnie 45 tysięcy ołowianych kuleczek o średnicy czterech i pół milimetra zmieściło się w „brzuchu” HMS Victory admirała Horatio Nelsona, jednego z piękniejszych żaglowców na świecie. Przynajmniej tak obliczył to Krzysztof Hollender, gorliczanin, który skończył właśnie niemal czteroletnią pracę nad modelem wspomnianego żaglowca. Kuleczek nie liczył jedna po drugiej. Dokładną liczbę zna, bo pakowane były po 1500 sztuk, a na roboczym stole ma po nich trzydzieści opakowań.

- Prawie każdą miałem w ręce - opowiada. - Chyba z miesiąc zajęło mi wsypywanie ich pod pokład - dodaje dumny z siebie.

Nie będzie przesadą powiedzieć, że opisane dały mu nieźle do wiwatu. Nie przez rozmiar, ale ze znacznie bardziej poważnego powodu. Otóż po wsypaniu każdej kolejnej porcji, trzeba było wziąć statek pod pachę, przenieść go na wodę, żeby sprawdzić, czy równomiernie się zanurza. Trochę tych kursów pomiędzy basenem a garażem zrobił…

Wielkie wodowanie, niestety na uwięzi

HMS Victory prezentuje się fantastycznie. Ma już pełne ożaglowanie. Krzysztof Hollender planuje wielkie wodowanie na Klimkówce.

Nie puści statku samego, bo przy tej powierzchni żagli, prułby wodę, niczym mały samochodzik. Raczej na pewno byłby kłopot, żeby złapać takiego uciekiniera.

- Po prostu, weźmiemy go w dwa kajaki - opisuje. - Będzie niejako na holu - dodaje.

Victory to statek wojenny, w oryginale wyposażony w ponad setkę dział różnego kalibru, a każde działo musiało być zabezpieczone tak, by po wystrzale nie wypadało na środek pokładu. Na jego makiecie jest to dokładnie odwzorowane. Tak samo, jak liczba okienek w kadłubie, wiązań żagli, kotwic itd. Z armatami i kulami do nich to była cała historia, wręcz anegdota. Otóż kule musiały być proporcjonalne do armat.

- Utrzymane w skali. Może nie do tysięcznych części milimetra, ale jakieś standardy matematycznej przyzwoitości przecież obowiązują - wspomina.

Oczywiście potrzebnych nie mógł długo nigdzie znaleźć. Aż trafił. Gdzieś w Polsce, mały specjalistyczny zakład toczył pożądanej wielkości kulki do łożysk. Gorliczanin, pełen nadziei, ale i humoru zadzwonił pod znaleziony adres i złożył zamówienie: 250 kul armatnich poproszę. W słuchawce zaległa cisza, po czym rozmówca szybko się zreflektował i zaczął dopytywać, o co chodzi. Gdy pan Krzysztof wyjawił kulisy oryginalnego zamówienia, dumny właściciel owego zakładu, sprezentował mu amunicję, podkreślając, że czyni to z największą przyjemnością.

Bez kulek w brzuchu będzie jak Heweliusz

Victory ma nawet komplet łodzi na pokładzie. - Wtedy służyły na przykład do transportu zaopatrzenia na statek - wyjaśnia. Każdą można puścić na wodę - popłynie doskonale.

Początkowo planował, że statek obciąży gorącym ołowiem. Zaczął nawet kombinować, jakby go roztopić w domowych warunkach. Pomoc przy eksperymencie zadeklarował przyjaciel. Gotów był podjąć próbę w domowym piecu co na węgiel…- Nie wiem, co by z tego wyszło - śmieje się pan Krzysztof. - Ostatecznie jednak uznałem, że taka próba może się skończyć kiepsko dla pieca, a jeszcze gorzej dla statku. Przecież gorący ołów przepaliłby całą drewnianą konstrukcję - argumentuje.

Główkował, szukał, podpytywał bardziej doświadczonych modelarzy. Od słowa do słowa, od człowieka do człowieka, wpadł na pomysł ze śrutowymi kulkami. - Statek bez wyważenia jest tylko meblem - mówi wprost. - Na wodę go nie można wypuścić, bo skończy jak Heweliusz. Znaczy, pójdzie na dno w ekspresowym tempie - dodaje obrazowo.

W modelarstwie często bardziej od materiału liczy się pomysł. Drewniane listwy najlepiej gnie się na gorąco. Kłopot w tym, że trzeba je zanurzyć we wrzątku w całości. A więc potrzebny był wielki gar ukropu. Pocieszające było to, że gruba, dobrze rozgrzana listwa stygnie powoli, więc można ją w miarę bezpiecznie wyginać we wszystkie strony przed dłuższy czas. Inne, te cieńsze, trzeba było wyginać nad strumieniem pary z czajnika. Niejedna przy tym strzeliła z hukiem, Wszystko trzeba było zaczynać od początku. - A potem zabawa z zaimpregnowaniem wszystkiego tak, by nie przeciekało - opisuje. - Dawaj więc, warstwy szpachli, różnego rodzaju podkładów, lakierów wodoodpornych, farb - wylicza.

Tymczasem, w garażu, na parapecie drzemie sobie korpus kolejnej makiety. To będzie galera - mówi trochę kokieteryjnie gospodarz. - Dużo mniejsza, bez tylu szczegółów - dodaje.

Posiedzenie Rady Miejskiej na rynku w Gorlicach

Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Pytany, skąd wziął pomysł na takie zajęcie, macha ręką: z nudów. Nie do końca można mu wierzyć, bo przyciśnięty, zdradza, że niegdyś robił wielką makietę betoniarni, takiej od a do z. Makieta miała być odzwierciedleniem rzeczywistości. Praca nie tyle tytaniczna, ile wymagająca precyzji i cierpliwości. Co więcej, miała być pokazana podczas branżowych targów w Katowicach, więc nie było mowy o rozwiązaniach „na pół gwizdka”. Makietę oglądali fachowcy, żaden detal im nie umknął. - Spodobało się - wspomina z dumą. - Dostałem niezłą nagrodę finansową - dodaje jeszcze.

Statek pod żaglami, najpiękniejszy widok

Wróćmy jednak do Victory. Hollendrowi, trening cierpliwości zapewniły nie tylko ołowiane kulki, który wsypywał przez lejek i rurkę, ale również całe ożaglowanie. Szybko okazało się, że znalezienie prawdziwego płótna żaglowego graniczy z cudem - nikt już takiego nie produkuje, z demobilu raczej też nie było szans pozyskać. - Na Słowacji znalazłem materiał na żagle - opowiada. - Nie była taki, jaki sobie wymarzyłem, ale z braku innych możliwości, trzeba było pogodzić się z tym, co jest dostępne - dodaje. Zakupił więc potrzebną ilość. Zaczęło się mozolne wycinanie odpowiednich kształtów, mocowanie za pomocą kilometrów cienkich lin. Jak na prawdziwym statku. - Powierzchnia żagli ma teraz ponad cztery metry kwadratowe - wylicza. - Wystarczy odpowiedni wiatr, a statek idzie jak po maśle - śmieje się.

Zanim Victory wypłynie, trzeba jeszcze zmontować lawetę, by bezpiecznie ją przewieźć nad jezioro. - Zmotywowała mnie pani telefonem z pytaniem, co ze statkiem - mówi wprost. - Nie trzeba mi było długo, żeby przygotować wózek, by wyprowadzić go z portu, czyli z garażu - dodaje ze śmiechem.

Przed wypłynięciem, obowiązkowo trzeba powiesić banderę. Najbardziej odpowiednia byłaby brytyjska, w końcu to flagowy okręt Królewskiej Marynarki Wojennej, a i sam admirał Nelson Horatio miał niemałe zasługi - na żaglowcu HMS Victory ostatecznie rozgromił połączone floty Francji i Hiszpanii w bitwie pod Trafalgarem.

Z Viktory wiąże się też pewna opowieść - zmarłego admirała Nelsona trzeba było jakoś przetransportować do Anglii. Załoga umieściła więc jego ciało w beczce wypełnionej brandy z kamforą i mirrą. Przywiązano ją do głównego masztu żaglowca i trzymano pod czujną strażą.

Tyle faktów, ale jest też legenda, która głosi, że marynarze mimo wszystko nieco uszczknęli z beczki.

Nic nam natomiast nie jest wiadomo, by pod pokładem żaglowca u Krzysztofa Hollendra miał być jakiś rum czy inne napitki. Chociaż kto wie, co się jeszcze może zdarzyć.

WIDEO: W Regietowie przychodzą na świat małe hucułki

Źródło: GORLICE.TV Sp. z o. o.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska