Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Może nie latający, ale jednak Hollender

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. Halina Gajda
Gorliczanin Krzysztof Hollender w domowym garażu buduje makietę historycznego statku Victory. Okaz ma ponad dwa metry długości, mnóstwo maleńkich detali i kilkadziesiąt dział.

- Jaki to Latający Holender?! A widziała pani kiedy takie cudo?! W bajkach chyba… Krzysztof Hollender denerwuje się bardzo, kiedy go pytam, czy to, co obecnie stoi w jego garażu, to ów legendarny statek, którego ponoć na oczy nikt nie widział, ale kto wie, może akurat gorliczanin miał to szczęście… - Tfu, co za pomysły - śmieje się udobruchany. - Mój statek to sam HMS Victory admirała Horatio Nelsona, jeden z piękniejszych żaglowców na świecie - chwali się.

Wielki statek na stoliku od maszyny do szycia

Mimo iż to model, głupio jakoś mówić o nim: łajba. Na prawdziwą Viktory zużyto przecież sześć tysięcy drzew, w znakomitej większości dębiny. - U mnie nie ma tak dobrze, poprzestałem na buku - opowiada. Planuje wielkie wodowanie, może jeszcze w tym roku. W cichych planach ma rejs Wisłą, na przykład z Krakowa do Warszawy. - Pod pełnymi żaglami - mruczy pod nosem.
Wielka budowa zaczęła się w listopadzie 2012 roku. Do dzisiaj nie potrafi powiedzieć, co go do tego skłoniło.

- Tak jakoś przyszło do głowy: może statek bym sobie wybudował - wspomina Krzysztof Hollender. - Jeszcze w Śląskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa robiłem różne makiety, nawet niezły w tym byłem. Pomyślałem sobie: czemu by nie spróbować? - dodaje.

Wybór Victory nie był już tak do końca przypadkowy - w nazwie ma przecież zwycięstwo, poza tym jednostka wciąż jest flagowym okrętem brytyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej. Oczywiście jako muzeum, co nie umniejsza jego znaczeniu i urodzie. - Najpierw zdemontowałem starą singerowską maszynę do szycia - tłumaczy. - Usunąłem to, co szyje. Stolik został, bo był akurat pod makietę - dodaje.

Listewkowe wyścigi z parą wodną

Budowę zaczął od mocowania wręgów, czyli najogólniej mówiąc tego, co nadaje kształt statkowi. Trzeba było je obić listewkami. Na zakładkę. Wcześniej trzeba jednak nadać im odpowiedni kształt. Gnie się je nad parą. Jednym wystarczył strumień z elektrycznego czajnika, na inne trzeba było przynieść wielki gar. - Im grubsza listewka, tym wolniej stygnie, więc czasu na dobre wygięcie jest więcej. Cienkiej wystarczy chwila, by ostygnąć. Wtedy można ją co najwyżej złamać, a nie wyprofilować - instruuje.

Victory to statek wojenny, w oryginale wyposażony w ponad setkę dział różnego kalibru. Rząd jednych został już zamontowany pod jednym z pokładów. - Każde działo musiało być zabezpieczone tak, by po wystrzale nie wypadało na środek pokładu. Trzeba je było po prostu przywiązać - opisuje. - Na makiecie to samo - dodaje. Model Victory Krzysztofa Hollendra robi naprawdę wielkie wrażenie wtedy, gdy przyjrzeć mu się z bliska. Setki detali, niektóre nie większe niż dwa milimetry, nie grubsze niż włos.

Modelarz jak pomysłowy Dobromir

- Praca modelarza sprowadza się tak naprawdę do jego pomysłowości, bo o ile można kupić listewki, to sposób, w jaki zostaną obrobione, bywa czasem daleki od sztuki stolarskiej - śmieje się.

Przydatny może być szyfon - delikatny jak jedwab, dzwonek od świątecznej ozdoby, a nawet... łożyska. - Szczególnie te o średnicy czterech i pół milimetra. W sam raz imitujące kule armatnie. Żadnym sposobem nie mogłem na nie trafić w sklepach, wytoczyć na domowej, nawet dobrej tokarce - relacjonuje. - W końcu znalazłem, w jakimś specjalistycznym zakładzie, gdzieś w Polsce. Dzwonię grzecznie i jeszcze przymilniej mówię, że chciałbym zamówić 250 kul armatnich. W aparacie zapadła cisza - opowiada zadowolony.

Na szczęście nikt nie trzasną słuchawką, tylko wziąwszy głęboki oddech, zapytał: co pan chce zamówić? I tak od słowa do słowa, gdy szef owej firmy usłyszał o budowanym statku, zapewnił, że „amunicję” wyśle z największą przyjemnością jako prezent. - Gorsza sprawa była z montowaniem. Takie to drobne przecież - uśmiecha się tajemniczo. Koniec końców kule trafiły tam, gdzie ich miejsce na statku, dla bezpieczeństwa zostały odpowiednio zalakierowane. - No, żeby nie powypadały - mówi Hollender.

Ołów dobry na wszystko, na obciążenie najlepszy!
Victory na razie stoi w domowym doku. Jest po pierwszej próbie wodowania. Było potrzebne, by sprawdzić, czy gdzieś nie przecieka, czy utrzymuje się na wodzie. Teraz trzeba go odpowiednio wyważyć. - Będę musiał włożyć pomiędzy komory wypornościowe trochę ołowiu - uśmiecha się.

Do zrobienia jest jeszcze całe ożaglowanie. Krzysztof Hollender ocenia, że do finału potrzeba jeszcze z półtora roku intensywnej pracy. - Trochę ostatnio zaniedbałem tę dłubaninę - przyznaje szczerze. - Ale obiecuję poprawę - śmieje się. Wielkie wodowanie planuje być może na Klimkówce.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska