Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brzeszcze. Fińskie domki połączyły obcych ludzi

Taida Jasek
Taida Jasek
Domy były darem od Finów jako pomoc po wojnie. Przywieziono je w paczkach na samochodach. Na osiedlu zamieszkali ludzie z całej Polski, którzy przyjechali tu do pracy w kopalni Brzeszcze.

W 1947 r. do Brzeszcz przyjechały ciężarówki załadowane wielkimi paczkami. Tak rozpoczęto budowę osiedla, które liczyć miało aż 50 domów. To był dar od Finów jako pomoc po niedawno zakończonej wojnie.
Całe domki były złożone w paczkach, od ścian po podłogi i dachy. Na miejscu były składane, co ułatwiać miała numeracja każdego elementu, zachowana po dziś dzień na części ścian. Murowano tylko komin oraz fundamenty, które zostały zrobione z cegieł. Wtedy jeszcze wszystkie domki były wymalowane na biało.

Dwa lata później, w październiku zaczęły się do nich wprowadzać pierwsze rodziny. Byli to głównie ludzie, którzy przyjechali do pracy w kopalni. Nowi mieszkańcy zaczęli zagospodarowywać okolicę. Stawiali płoty, budowali kurniki.
Teraz na osiedlu mieszkają tylko cztery rodziny, które są tu od samego początku, tak jak Halina Zawadzka i jej mąż. Zamieszkała na osiedlu zaraz po ukończeniu jego budowy wraz z rodzicami i czwórką rodzeństwa jako jedna z pierwszych rodzin. Jak mówi, dobrze wspomina tamten okres.

- Nasz dom nie posiadał kanalizacji, było tylko szambo. Był za to porządny piec i prąd. Nie było piwnic, ale były ziemianki. Każdy mieszkaniec starał się zagospodarować swoją część tak, by było mu najwygodniej - mówi kobieta.
Przez wiele lat wszelkimi remontami budynków zajmowała się kopalnia. Dopiero w latach 70. mieszkańcy zaczęli wykupywać domy na własność. Z kolei w latach 90. do domów podłączono gaz. Kto chciał, mógł zrobić sobie ogrzewanie gazowe.

Ludzie chętnie wspominają czasy, kiedy osiedle dopiero zaczynało się zaludniać. - Spokój był taki, że co zostało na drodze wieczorem, to stało do rana. Nikt nie kradł - opowiada pan Edward, mąż Haliny.
Osiedle miało też wspólne budynki takie jak sauna, pralnia, gdzie była ciepła woda. To dzięki temu sąsiedzi byli ze sobą bardzo związani.

- Wszyscy się razem bawili, pomagali sobie. Tworzyliśmy taką małą społeczność. Czasem nam tego brakuje - wyznaje pani Halina. - Na ulicach było też pełno dzieci. Teraz stoją same samochody - dodaje.
Na osiedlu można było też znaleźć żonę lub męża. - Wszyscy razem schodziliśmy się wieczorami, skubaliśmy pierze, panie przygotowywały poczęstunek. Mieliśmy też osiedlową orkiestrę. No i tak jakoś wyszło, że pożeniliśmy się między sobą - wspomina kobieta. Jej obecny mąż mieszkał wtedy po sąsiedzku.

Ludzie żyli tu jakby byli daleko od reszty miasta. Na osiedlu była nawet położna, która pomagała kobietom rodzić na miejscu.
Teraz coraz więcej domków jest tynkowanych lub rozbudowywanych, przez co tracą pierwotny charakter. Cztery z nich zostały wyburzone. Jeden się spalił, ale go odbudowano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska