WIDEO: Dzieci mówią jak jest
Mieszkańcy podkrakowskich miejscowości nie chcą, by po nocach budziły ich wyjące syreny alarmowe w remizach Ochotniczych Straży Pożarnych. Taki problem pojawił się w ostatnich dniach m.in. w gminie Zielonki, położonej na północ od Krakowa. Część mieszkańców Węgrzc ma zamiar interweniować w tej sprawie u władz gminy.
I w swoich odczuciach wcale nie są odosobnieni. W ostatnich latach problem zbyt głośnego wzywania strażaków ochotników do akcji ratowniczych pojawił się, m.in w Myślenicach, a kilka miesięcy temu burza wokół wyjących po nocach syren rozpętała się w województwie podkarpackim.
- Mam pełną świadomość, że to może być uciążliwe dla mieszkańców, ale trzeba uczciwie zważyć, co powinno być na
pierwszym planie - zakłócona od czasu do czasu cisza nocna, czy życie i bezpieczeństwo ludzi. Dla mnie oczywiste jest, że to drugie - mówi wprost Kazimierz Sady, dyrektor zarządu wykonawczego Związku OSP RP w Małopolsce.
Pożar w Bibicach. Mógł zginąć mężczyzna [ZDJĘCIA]
Trzy razy po minucie
Chodzi o dźwięki alarmowe wydawane przez syreny na budynkach OSP - następujące po sobie trzy sygnały ciągłe, z których każdy trwa minutę. To od wielu lat znak, że strażacy ochotnicy powinni się udać do remizy, by jak najszybciej pojechać na akcję - do gaszenia pożaru czy likwidacji skutków wypadku drogowego.
Dawno minęły już czasy, kiedy syrenę alarmową uruchamiał pierwszy z druhów, który przybiegł do strażnicy. Teraz włączana jest zdalnie przez dyżurnego stanowiska kierowania w komendzie miejskiej lub powiatowej Państwowej Straży Pożarnej.
Kazimierz Sady przyznaje, że jeszcze kilka lat temu strażacy zwoływali się w ten sposób także np. na zebrania. Ale zaniechano tego ze względu na dobro mieszkańców. Teraz syrena wyje tylko wtedy, kiedy trzeba jechać na akcję. I innego skutecznego sposobu alarmowania strażaków ochotników nie ma. Nie są nim na pewno wiadomości SMS rozsyłane automatycznie na telefony komórkowe.
- Większość jednostek OSP działa na wsiach, ludzie pracują w polu, na podwórkach, koszą trawę - trudno, żeby zawsze mieli przy sobie komórkę. Poza tym - nawet jeśli ją mają, nie zawsze usłyszą, że wiadomość przyszła - tłumaczy Dariusz Wróbel, wiceprezes i naczelnik OSP Węgrzce.
Inny problem pojawia się po wystąpieniu klęsk żywiołowych, np. po nawałnicach. Nierzadko dochodzi wtedy do uszkodzenia przekaźników sieci komórkowych, zdarza się więc, że SMS-y dochodzą nawet z kilkugodzinnym opóźnieniem. - A w przypadku ratowania życia ludzkiego liczą się minuty - przypomina Kazimierz Sady.
Pełne ręce roboty
Druhowie z OSP Węgrzce rzeczywiście mieli w ostatnich dniach pełne ręce roboty. W zeszłym tygodniu, w nocy ze środy na czwartek, wyjeżdżali do pożaru stodoły w Bibicach, a z soboty na niedzielę - gasili palące się stare opony przy
opuszczonych garażach w Węgrzcach. Później - w miniony wtorek - w sąsiedztwie tego ostatniego miejsca zderzyły się dwa samochody osobowe. Ale wtedy syrena alarmowa zawyła późnym popołudniem.
Jak przyznaje naczelnik Dariusz Wróbel, jednostka w zależności od roku wyjeżdża do akcji 50-100 razy, ale nocnych alarmów jest rocznie najwyżej dziesięć. - Musimy pamiętać, że wyjąca syrena to także ostrzeżenie dla samych mieszkańców, że coś złego się dzieje w ich otoczeniu - podkreśla Dariusz Wróbel.
Jak mówi mł. bryg. Sebastian Woźniak z Komendy Wojewódzkiej PSP w Krakowie, w tym roku małopolscy druhowie OSP brali już udział w 26 tys. akcji, a w całym ubiegłym - 22 tys.
- Ciekawe, ilu z narzekających na syreny oderwałoby się od niedzielnego obiadu czy pojechałoby na akcję w środku nocy, wiedząc, że rano muszą normalnie iść do pracy. A strażacy OSP robią to dla idei - zauważa Sebastian Woźniak.
