Prowadząc w play off (do 3 wygranych) 2:0 krakowianki były faworytkami sobotniego spotkania. Do tego stopnia, że w Polkowicach nieśmiało tylko marzono o... niedzielnym wręczaniu medali. Z pewnością dużo większa wiara i determinacja była w szeregach miejscowej drużyny, gdyż skazywane na "pożarcie" polkowiczanki zagrały jedno z najlepszych swoich spotkań w tym sezonie i zasłużenie przedłużyły finałową rywalizację przynajmniej do niedzielnej konfrontacji (początek o godz. 13.45).
Wiślaczki, za wyjątkiem Kobryn, tym razem zawiodły. Nie potrafiły sobie poradzić z agresywną postawą rywalek, dużo do życzenia pozostawiała skuteczność rzutowa, słabo (za wyjątkiem 3. kwarty) broniły. Leuczanka, choć i tak okazała się najskuteczniejsza w zespole, tym razem grała zrywami, a Phillips była na tyle dobrze pilnowana, że kilka razy - chyba w desperacji - trener Hernandez sadzał Australijkę na ławkę rezerwowych. Jedyny jaśniejszy moment w grze krakowianek, to trzecia kwarta, w której wróciły na prowadzenie (47:44 w 29 min, 47:46 przed ostatnią odsłoną) i wydawało się, że wreszcie przejęły inicjatywę. Niestety, kwartę czwartą faworytki znowu zagrały źle, czyli nerwowo, chaotycznie, przy słabiutkiej skuteczności rzutowej. Już w 31 min Polkowice prowadziły 50:47 i tylko powiększyły przewagę.
- Może za bardzo chciałyśmy i nie wytrzymałyśmy nerwowo - zastanawiała się Katarzyna Krężel. - Na pewno nie grałyśmy tak, jak potrafimy i powinnyśmy! Same sobie skomplikowałyśmy sytuację, ale przecież nadal jesteśmy bliżej tytułu, choć niedzielny mecz może być trudniejszy od tego sobotniego.
Czytaj także: Wisła Can Pack - CCC Polkowice: deklasacja na początek
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Kradł beznynę na angielskich numerach
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy