Agnieszka Chwastarz, mama niepełnosprawnej 10-latki z Chrzanowa, ogłosiła kapitulację w walce z biurokratyczną machiną. Kobieta od lat toczyła batalię o lepsze pieniądze dla rodziców opiekujących się chorymi dziećmi, a przede wszystkim o likwidację barier architektonicznych. Kilka tygodni temu wyjechała z córkami: chorą Nikolką i zdrową, roczną Anastazją oraz ich tatą do Niemiec.
Nie zna języka ani nie ma tam przyjaciół. Twierdzi jednak, że w końcu czuje, że nie jest sama z problemami. - Tutaj dziecko jest najważniejsze. Już nie muszę żebrać o zasiłki, pomoc przy zakupie kolejnego wózka dla Nikoli czy o dowóz jej do szkoły - wyznaje Agnieszka Chwastarz. Przykro jej, że musiała wynieść się z rodzinnego miasta.
- Nie miałam już sił na ciągłe udowadnianie urzędnikom, że nie jestem naciągaczką, a pieniądze na sprzęt dla Nikolki są naprawdę potrzebne - wyznaje ze smutkiem kobieta. Sytuacji, w których czuła się bezsilna, było wiele. - Wysokie krawężniki i schody zamiast podjazdów do niektórych urzędów oraz bloków to nie jedyny problem - podkreśla kobieta.
Dwa lata temu magistrat sfinansował jej wprawdzie dowóz dziecka do przedszkola w sąsiedniej gminie, jednak miejsce dla chorej Nikolki urządził... w bagażniku busa.
Kobieta nie zgodziła się wsadzać tam dziecka w obawie o bezpieczeństwo. Potem ponad rok walczyła z gminą o zwrot kosztów dojazdu własnym samochodem. Gdy rok temu Nikolka wyrosła z wózka inwalidzkiego, pieniędzy na zakup nowego także nie dostała z PCPR ani NFZ. Przepisy, którymi zasłaniali się urzędnicy, mówią, że nie można ubiegać się o dotację na sprzęt medyczny częściej niż co pięć lat, choć dziecko w wieku Nikoli szybko rośnie.
Dopiero po apelu „Gazety Krakowskiej”, która opisała problem, zgłosiła się prywatna osoba, Józef Kuć z Trzebini. Podarował pani Agnieszce część pieniędzy na zakup wózka.
- Gdyby nie dobrzy ludzie, tacy jak pan Józef, nie byłoby mnie stać na nic - załamuje głos chrzanowianka.
Ostatnia sytuacja, gdy starała się o montaż platformy, po której Nikolka mogłaby zjeżdżać na wózku z klatki schodowej w bloku na podwórko, doprowadziła ją do rozpaczy.
- Przez lata mieszkałyśmy z Nikolą na szóstym piętrze w bloku, gdzie stale psuła się winda - wspomina pani Agnieszka. Kilka miesięcy temu sprzedała stare mieszkanie i kupiła inne, na parterze. Myślała, że na kilkanaście schodów łatwiej będzie wywalczyć platformę.
- Trudno pokonać stopnie z chorym dzieckiem w wózku. Nikolka waży sporo, a ja mam jeszcze drugi wózek z Anastazją - tłumaczy kobieta. - Urzędniczka z PCPR zażądała aktów notarialnych mieszkania, apotem zaczęła sugerować, że jak mnie stać na mieszkanie, to powinnam sobie odłożyć pieniądze także na podjazd - denerwuje się kobieta. Ostatecznie nie dostała pieniędzy na nic.
- Błaganie o pieniądze, poczucie, że jest się intruzem w ośrodkach wsparcia, to koszmar. W Niemczech rodzic niepełnosprawnego dziecka nie żebra o nic - podkreśla.